Jesień sprzyja wędrówce brzegiem rzeki w poszukiwaniu bolenia. Wbrew pozorom, udane łowy można zaliczyć nawet wówczas, gdy na wodzie panuje cisza i nie dochodzą nas odgłosy żerowania boleni.
Wędrowanie brzegami dzikiej rzeki wnosi walor krajobrazowy i estetyczny do naszego wędkarstwa. Jesień pięknie maluje liście i łodygi roślin, przystraja kolorami drzewa i zarośla, niekiedy dosłownie tworzy bajeczną scenerię. Wspaniały nastrój buduje również kontakt z rybą, a jeśli zakończony jest pięknym lądowaniem okazałej ryby, to z wyprawy wracamy szczęśliwi.
Wędkując, możemy się albo zdać na łut szczęścia, albo wypracować bolenia. Czy bolenie można łowić z przypadku? Można, i to całkiem często. Te ryby dość szybko się przemieszczają pomiędzy swoimi żerowiskami w rewirze i zwykle mamy realną szansę trafić aktywną rybę. Oczywiście, o ile obławiamy miejsce żerowania czy trasę przemieszczania się drapieżnika. By pomóc „przypadkowi”, choć trochę trzeba wykazać się umiejętnością czytania wody i typować potencjalne rejony występowania bolenia. Rejon występowania jest terminem obejmującym rewir (teren polowania bolenia, zespół żerowisk położonych w bliskiej odległości) i kryjówki, w których odpoczywa. Podczas zaawansowanej jesieni, w niektórych rzekach bolenie opuszczają swoje ulubione kryjówki i podążają za przemieszczającymi się ławicami uklei – podczas typowania łowiska możemy wypatrzyć ukleje i dyskretnie podążać za nimi będąc pewnym, że gdzieś w ich pobliżu wraz z nimi przemieszcza się boleń lub bolenie (a nierzadko równolegle płynie pod ławicą lub 2-3 metry obok). Te drapieżniki nie są łatwe do złowienia, a wręcz bardzo trudne, przynajmniej takie zdobyłem doświadczenie na wiślanych łowiskach. Taka sytuacja jest idealna dla wędkarzy wytrwałych, lubiących łamigłówkę na łowisku, zbliżanie się do brzegu np. opaski na czworaka i wyczekiwanie odpowiedniego momentu niemal w bezruchu.
Na szczęście są łowiska wymagające systematycznego obławiania strugi głównego nurtu, co czyni się w sposób łatwy i przyjemny. Poruszamy się w górę lub dół rzeki (robiąc to dyskretnie) i obławiamy wybrane fragmenty rzeki. W tego typu spinningowaniu używa się gumy pracującej w toni, woblera boleniowego bądź innego typu woblera kuszącego bolenie. Bardzo dobre wyniki daje użycie obrotówki typu long lub wahadłówki, więc nie tyle trudnością jest dobranie przynęty, co sparowanie przynęty z wędziskiem. Mała rzeka, której lustro wody można przerzucić 10-gramową przynętą, nie wymaga od nas użycia wędziska o specjalnie rozbudowanych parametrach rzutowych; temu wyzwaniu sprosta dobry spinning. Co innego podczas łowienia w szerszej rzece, do przerzucenia której trzeba użyć lotnej przynęty co najmniej 15-gramowej; musimy wyposażyć się w blank nie tylko lekki, ale także o dobrej dynamice. Taki spinning również znajdzie zastosowanie podczas obławiania w dużej rzece warkocza i strefy zanikania warkocza - na ogół to dobre miejsce sandaczowe, ale także znakomite boleniowe; wszędzie tam, gdzie nurt rozwlókł kamienie z główki.
Do łowienia boleni w strefie dna, włącznie z techniką wleczenia, turlania i szurania przynętą po dnie, można użyć wybranych gum V-Lures, np. Invader Pro, Phantail, Lunatic, Bandit. Wybierając gumę, należy mieć świadomość klarowności wody i ilości światła, które dociera do dna w danym łowisku. Kolory przynęt ryby nieco inaczej postrzegają w mocno przytłumionym świetle i ciemnościach.
Waldemar Ptak