Laikom wydaje się, że wędkarz łowi w malutkiej przestrzeni, mającej kształt słupa o średnicy wywierconej dziury. Mylą się, bo wędkarz może wabić ryby w promieniu nawet 2-5 metrów.
A przekładając to na średnicę w najpłytszym łowisku – wędkarz ma do dyspozycji okrąg wody o średnicy 4 metrów. A jeśli dołożymy do tej średnicy kubaturę głębokiej wody (objętość liczonej w metrach sześciennych), to na jedną dziurę wychodzi całkiem niemała przestrzeń. Gdy laik wyobrazi sobie ową przestrzeń, to przestaje go dziwić wędkarz tkwiący nad dziurą wiele, wiele godzin, a nawet cały zimowy i mroźny dzień. Bo pod taką dziurą dzieją się rzeczy wspaniałe, trudne do opisania i trudne do przewidzenia.
Przyjemność i lęk
Może zdziwią Was moje słowa, ale uwierzcie mi: najłatwiej zostać wędkarzem podlodowym. Technika łowienia jest prosta, sprzęt mały i niedrogi, przynęty znacznie tańsze niż klasyczne spinningowe, żyłki nawijamy niewiele – do 50 metrów jednorazowo, nie musimy biegać kilometrami po nadrzecznych chaszczach, a jedynie spacerujemy po równiutkim lodzie kilkanaście kroków to w lewo, to w prawo. Wędkowanie jak na urlopie i to bez komarów. Nie będę lukrował lodowej rzeczywistości – wielu z Was będzie musiało pokonać wrodzony lęk przed wejściem na taflę, a nawet przyzwyczaić się do naturalnych trzasków, jęków i strzałów tafli lodowej. Gdyż ta żywo reaguje na wiele czynników hydrologicznych i atmosferycznych, i wtedy właśnie wydaje te dźwięki, które wiele osób przyprawiają o gęsią skórkę i nawet wywołują paniczny strach. Gdy lód uznany jest za bezpieczny przez gospodarza łowiska oraz przez wędkarzy, nie musimy się obawiać, jednak zawsze zachowujemy czujność – słuchamy tych odgłosów i analizujemy dociekając ich przyczyn. Jeśli uznamy, że należy dać nogę – wiejemy na brzeg! Tu nie ma miejsca na kompromitację czy śmiech, co najwyżej wrócimy nad dziurę i wznowimy wędkowanie. Ja przeżyłem mieszane uczucia wczoraj, gdy opadający lód (gruby na 17 cm) trzaskał i sykliwie pękał nawet na połowie długości zbiornika. I jedna z najdłuższych szczelin utworzyła się dokładnie pod moimi nogami. To wszystko trwało do 10 sekund, słyszałem zbliżający się trzask i wiedziałem o kierunku przemieszczania się, ale nie widziałem szczeliny, bo lód przykryty jest śniegiem. Nie bałem się kąpieli, bo wiedziałem o grubości lodu i wiem, skąd biorą się takie szczeliny, jednak strach był silniejszy i na chwilę zamarłem. Was też czekają takie chwile i musicie o tym wiedzieć od pierwszego wejścia na lód.
Kiedy można wejść na lód? Najważniejszy warunek: gdy lód ma grubość 8-10 cm, a najlepiej gdy jest jeszcze grubszy, utworzony przez szereg kolejnych, bardzo mroźnych dni. Nie wylewa się woda z pęknięć, na łowisku nie ma oparzelisk, jesteśmy z dala od większego dopływu (co najmniej 60 m), nie jesteśmy sami i posiadamy osobisty sprzęt ratunkowy: kombinezon wypornościowy i chroniący przed wyziębieniem w wodzie, bądź kamizelkę Mustad (ta kamizelka wypełniona jest pianką, która utrzyma nas na powierzchni w chwili załamania się lodu. W lecie możemy wyciągnąć wkład i uzyskać zwyczajną, spinningową kamizelkę), bądź kapok żeglarski, ostatecznie długą linkę z rzutką (gdy wpadniemy do dziury, to rzucamy rzutkę z linką ratownikowi) i kolce asekuracyjne pomagające wyjść z wody na taflę
Ostatecznie można obwiązać się linką żeglarską (rozmiar 3) i wlec za sobą kilkanaście metrów tej linki – gdy wpadniemy do wody, ratujący chwyci koniec linki i wyciągnie nas. Pamiętajcie jednak, że gwałtowne zanurzenie się w lodowatej wodzie powoduje szok termiczny, który nie tylko zaburza logiczne myślenie, ale w ciągu kilku minut może doprowadzić do śmierci lub poważnych powikłań zdrowotnych. Dlatego najlepszym rozwiązaniem jest zaopatrzenie się specjalistyczny kombinezon wypornościowy, zarazem chroniący przed wyziębieniem się w wodzie. Ponadto taki ubiór przyda się Wam podczas wyprawy na Bałtyk lub na morskie łowiska skandynawskie, na łódkę podczas jesiennego łowienia jeziorowych ryb: solińskich czy zegrzyńskich sandaczy, rożnowskich boleni i wiele innych, cudownych ryb. Pod kombinezon, lub inną odzież wierzchnią, warto założyć dobrą zimową bieliznę. Tworzenie takiej odzieży jest zajęciem dla specjalistów, bo do jej produkcji stosuje się wyspecjalizowane materiały. A zatem nie będę się rozpisywał, a jedynie odeślę Was do lektury katalogu. Przeczytajcie o inteligentnych bluzach i kombinezonach. Osobiście używam takiej ciepłej bielizny i jestem bardzo zadowolony (przydaje się do brodzenia w rzekach, zakładam ją pod oddychające spodniobuty). Nie stronię również od odzieży oddychającej (membranowej) i szczerze Wam polecam noszenie jej, zwłaszcza muszkarzom i spinningistom, i rzecz jasna podlodowcom, którzy łowią w warunkach ekstremalnych. Nie zapomnijcie o dobrych rękawiczkach, ciepłej czapce (na rynku czapka czapce nierówna. Dragon oferuje czapki ładne i praktyczne. Pamiętajcie, że człowiek najwięcej ciepła traci przez głowę. Długi daszek potrzebny jest do ochrony oczu przed słońcem – również w zimie. Te czapki oferują również bardzo praktyczne i ciepłe nauszniki. Korzystam z takich czapek i szczerze polecam) i, o czym wielu zapomina, okularach polaryzacyjnych – od śniegu odbija się światło słoneczne i ta jaskrawość bardzo drażni oczy.
Zwyczajne łowiska
Gdzie możemy zacząć podlodową przygodę? Szczerze mówiąc, to na każdym łowisku, gdzie pływają okonie. Dlaczego te ryby? Bo okonie wspaniale biorą przez całą zimę i nie wymagają od nas finezji (zazwyczaj). Leszcze i płocie również, ale te ryby znacznie trudniej złowić, i łowienie ich nie zalicza się do spinningowania. Doskonale łowi się również szczupaki – nawet metrówki – na błystki, ale od stycznia mają okres ochronny w wodach PZW, więc w rachubę wchodzi tylko mroźny grudzień. Mimo okresu ochronnego, szczupaki będą Wam brać do ostatniego lodu i niejeden raz zafundują obcinkę. W styczniu, w taki sposób straciłem 3 ukochane blaszki, które dosłużyły się miana okoniowych kilerów. Taak, szczupaki potrafią dopiec wędkarzowi… Łowienia najlepiej jednak uczyć się na łowisku uznanym przez miejscowych wędkarzy, bo im więcej ryb pływa pod lodem, tym szybciej nauczymy się łowić, a co najważniejsze, brak ryb nie ostudzi naszego zapału do machania podlodówką. Na uczęszczanym łowisku podglądajcie wędkarzy, a nawet podpytujcie. Wielu z nich chętnie podzieli się wiedzą.
Podstawowe wyposażenie
W sklepie wędkarskim koniecznie powiedzcie, że chcecie łowić na okoniowe blaszki, a wtedy sprzedawca poda wam odpowiednie wędzisko. Będzie Was to kosztować do 20 zł, lub – dla wymagających – do 100 zł. Na początek wydajcie 15-20 zł, a kwotę 40 zł na porządny kołowrotek, np. Magnum Ice (podlodowy kołowrotek to nie tylko mała wielkość, ale także mechanizm przystosowany do pracy w czasie mrozu) . Taki kołowrotek znajdzie też zajęcie podczas paproszenia okoni lub nawet do przepływanki na płocie. Do tego dorzućcie szpulę (najlepiej dwie) podlodowej żyłki. Proponuję nawinąć naprawdę dobrą żyłkę XT69 PRO Arctic lub Polar, lub znakomitą, sprawdzoną w poprzednich sezonach żyłkę na okonie Millenium Winter. Dlaczego tak ważne jest użycie żyłki zimowej – przeczytacie tutaj (pewnie już wiecie, że od jakości żyłki zależy, czy podbierzemy holowaną rybę, czy też stracimy ją… Zimowa żyłka zabezpieczona jest przed szkodliwym działaniem szkodliwej pary: wilgoci i mrozu) .
Dorzucę swoje trzy grosze o grubości żyłki, na którą łowię ryby. Łowiąc blaszką szczupaki w łowisku o głębokości do 4 metrów, zakładam szesnastkę. Gdy mam przyjemność łowić w głębokiej Solinie lub innym podobnym jeziorze, to zakładam nawet osiemnastkę, gdyż korzystam ze znacznie cięższych przynęt, a rybostan jest tutaj różnorodny, więc może mi wziąć choćby troć. Łowiąc natomiast okonie, mam założoną najczęściej czternastkę. Korzystam z żyłek oferowanych przez Dragona i nie zawiodły mnie. Po miesiącu korzystania z żyłki, a często wędkuję, nawijam świeżą na kołowrotek. Jak wspomniałem, to niewielki wydatek, a dzięki temu mam pewność, że większe okonie będą moje. Dodam na marginesie, że niewiele firm zadaje sobie trud wyprodukowania zimowej żyłki, a najczęściej zmieniają tylko opakowanie na bardziej stosowne. Przecież w sklepie nie jesteśmy w stanie sprawdzić prawdziwości twierdzenia "zimowa", a tylko na łowisku. Jednak wtedy najczęściej jest za późno na ratunek, bo tracimy ryby. Zwykła żyłka nie wytrzymuje ataku wilgoci i mrozu, więc staje się krucha, pęka jak papierowy sznurek. Do żyłki Dragona i Sufixa mam zaufanie, bo nie tylko w zimie nie robi mi numerów, ale także inne serie przy letniej bolonce czy w jesiennym spinningu sprawują się dobrze. Dużym wydatkiem (150-200 zł) jest nabycie świdra. To proste urządzenie napędzane siłą naszych mięśni, dzięki czemu wierci nam dziury w lodzie. Jeśli kogoś z Was nie stać na taki wydatek, bądź nie wie, czy pokocha podlodowe szaleństwo i póki co nie chce ponosić takich kosztów, może obyć się bez świdra. W jaki sposób? Korzystając z uprzejmości kolegi (on ma świder i wierci), z uprzejmości przygodnych wędkarzy, bądź korzystamy z wywierconych już dziur, a co najwyżej rozkuwamy je siekierą lub pierzchnią (uwaga - dobra pierzchnia też niemało kosztuje). Gdy już mamy upragnioną dziurę, to musimy z niej usunąć okruchy lodu, bo będą przeszkadzać w prezentowaniu przynęty, oraz przyspieszą zamarzanie wody. W tym celu nabywamy i używamy jak kuchennej chochli czerpak do lodu. Mamy dziurę, usunięte z niej okruchy lodu i śryż, pozostaje nam tylko zapuścić przynętę i pociągnąć pierwsze ryby.
Podskoki i ślizgi
Przynęty okoniowe spinningowe zawierają w swojej budowie cechy pilkera i wahadłówki. Efekt tego sprawia, że okonie biorą, a prezentacja takiej przynęty jest łatwa. Już opuszczanie przynęty wabi ryby, ponieważ przynęta pracuje: lotem ślizgowym odjeżdża od osi dziury, a gdy zatrzymamy ją na żyłce, to wracając do pionu (względem osi dziury) kręci się wokół swojej osi, tym samym znakomicie wabi ryby. Okonie najczęściej uderzają w momencie ustania ruchu przynęty. Nie jest to reguła, więc bądźmy przygotowani na różnorodne zachowanie się okoni. Na łowisku głębokim do 8 m łowienie zaczynajmy od penetrowania strefy przydennej, czyli opuszczamy przynętę do dna, nieco ją podnosimy i to właśnie ta strefa łowienia. Jeśli po opuszczeniu i ustaniu ruchu blaszki okoń nie uderzył, musimy wprawić w ruch przynętę. Najkorzystniej jest z wyczuciem, króciutko podrywać/potrząsać przynętą. Ona wtedy drga, wiruje i rozsyła refleksy od swoich metalicznie lśniących boków. Jeśli będziemy zbyt mocno potrząsać przynętą, to prawdopodobnie kotwica zahaczy się o żyłkę i przynęta straci walor wabiący (uwaga: wtedy ryby też atakują). Również chwost odwala kawał porządnej roboty, bo okonie są niemal uczulone na czerwony kolor chwosta. I tu wtrącę uwagę: chwost zainstalowany jest w celu wabienia ryby, a nie maskowania kotwicy. Jeśli i na te wysiłki okonie nie reagują, to kładziemy blaszkę na dnie, czekamy 3-5 sekund i delikatnie podrywamy ponad dno – do 10 cm. Czekamy na uspokojenie się blaszki, kilka razy potrząsamy i znowu kładziemy. W taki sposób wabimy do 15 minut. Jeśli nic się nie dzieje, to zmieniamy strefę łowienia na, powiedzmy, 2 m nad dnem. I tu powtarzamy zabawę. Jeśli i tu nic nie złowimy, to zmieniamy przynętę i powtarzamy łowienie od strefy przydennej. Okonie pod lodem są w ciągłym ruchu, więc i my musimy być aktywni. Ten sposób łowienia, prosty, łatwy i dający ryby, jest najlepszy dla początkujących. Powinniście zaopatrzyć się w 6-15 przynęt, mogą być tego samego typu, lecz koniecznie w różnych kolorach i wielkościach. Okonie znane są ze swojej grymaśności. Zaawansowani podlodowcy wspomogą się mormyszką, ochotką i białymi robaczkami, zanętą, zanętnikiem do podawania zanęty punktowo na dno itd. Ale to wciąż nieskomplikowane łowienie, więc proszę, nie zrażajcie się takim rozwojem łowienia.
Zapachy
Warto aromatyzować przynęty, bo ryby przecież nie zatraciły receptorów smaku i zapachu. Dragon od wielu lat przygotowuje doskonałe zapachy w praktycznych dozownikach, np. Magnum Spin. (dzisiaj, w opracowaniu atraktanta (potocznie nazywany atraktorem) pomagają naukowcy, bowiem nierzadko stosuje się "zapachy" bezwonne. Dragon opracował ofertę różnych zapachów i smaków na polskie łowiska, wykonanych w różnych nowoczesnych technologiach) Ale uwaga: woda pod lodem jest w znacznej mierze pozbawiona zapachów (w porównaniu do letniej), więc i my musimy dozować substancje w minimalnej ilości, bo inaczej możemy zniechęcić ryby do brań! Proponuję użyć dosłownie kropelkę na chwost lub korpus przynęty. Ten zapach będzie pracował przez 2 godziny. Możemy stosować rozmaite zapachy, choćby czekoladę, wanilię czy truskawkę (czyli na białą rybę). Czy okoń na to weźmie? Cóż, bywa, że bierze. Ostatecznie, jeśli ryby nie biorą, to nie mamy nic do stracenia, a jedynie do zyskania. Jeśli ryby dobrze biorą, to nie musimy aromatyzować przynęty.
Kilka ogólnych uwag
Aby cokolwiek złowić, trzeba mieć szczęście lub kilka dziur do dyspozycji – najlepiej do 4 rozmieszczonych co kilka metrów, w różnych kierunkach. O dokładnym rozmieszczeniu zdecydujecie na łowisku, bowiem każde łowisko jest inne. Najlepiej, w pierwszych dniach łowienia, naśladujcie doświadczonych wędkarzy, zastanych na łowisku. Jeśli wędkarz obławia kilka dziur, a Wy chcecie "zajrzeć" do którejś z nich, to należy uprzejmie zapytać o zgodę, bo być może jest ona zanęcona. Jeśli dziura jest zamarznięta, to nie musicie pytać o zgodę. Jeśli jednak tuż obok łowi wędkarz i ciągnie ryby, to raczej nie wypada hałasować tuż obok jego dziury. Warto pozostać na łowisku do zmierzchu, bo wtedy nierzadko największe okonie ruszają na żer. Borą mocno i zdecydowanie. Aby obsłużyć wędkę w zapadających ciemnościach, potrzebujemy dobrą latarkę. Polecam czołowa diodową. Nie zapomnijcie o frotowej ściereczce do osuszania dłoni, wygodnym siedzisku, pojemniku na złowione ryby, miarce do mierzenia długości ryb, przyrządzie do wyhaczenia ryby, może to być wypychacz, szczypce, pinceta itp. A do tego weźmy termos, kanapki i telefon komórkowy z naładowaną baterią. Aby dobrze się bawić na lodzie, musimy mieć poczucie bezpieczeństwa. Zadbajmy o to, bo wtedy będziemy łowić więcej ryb, a rodzina nie będzie się zamartwiać.