Tegoroczny kończący się już powoli sezon był wyjątkowy. Jak chyba żaden w dotychczasowym wędkarskim życiu bardzo mocno mnie zaskakiwał.
Wciąż robił mi niespodzianki, a to mega zmienną pogodą, to znowu fajnymi przyłowami. Ale zacznę od początku.c W pierwszych miesiącach roku – oczywiście korzystając z „Dni z Dragonem” w moim rodzinnym Koninie - nabyłem nowy kijek Dragona z serii CXT. Potrzebowałem łódkowego „patyka” z typu tych delikatnych pod szczupaka, sandacza. Wybór padł na wędeczkę Dragon CF-X CrossForce długości 2,13 c.w. 4-21 g. Wszystko pięknie i jedynym problemem było czekanie do początku maja, aby wędeczkę wypróbować.
Na pierwszy rzut oka wyglądała wyśmienicie: fajny burgundowy blank, dobre przelotki, ciepły stosunkowo nowatorski uchwyt. Mój kołowrotek wielkości 2500 wyważał ją doskonale.
Oczywiście, jak każdy zwariowany miłośnik spinningu, 1. maja wylądowałem na rybach. Ciężko było przemóc się do wędkowania innym kijkiem, bo trzeba było nowy nabytek „ochrzcić”.
Już pierwsze rzuty przyniosły upragnione branie. Na ripper Fatty zbrojony 7-gramową główką siadł pierwszy „zębulec”, taki około 60 cm. Wymiar jest tu mało ważny, ważne są niezapomniane odczucia związane z braniem – a było niemal elektryczne! Wtedy to uświadomiłem sobie, że jestem właścicielem mega wędki! Dotarło do mnie, że za stosunkowo niewielki pieniądze (367 zł) można mieć kij klasowo wcale nie odbiegający od wędek z serii HM (sam jestem użytkownikiem 7 modeli 'haemów'). Kolejne rzuty dały następne ryby w przedziale 50 – 64 cm. Odczucia z holi rybek niezapomniane. Wędeczka pięknie wyginała się i doskonale trzymała ryby, a zacinanie w chwili brania toż sama finezja – wędka niesamowicie „cięta”. Maj spędziłem na pływaniu za szczupakiem, jednakże z niewielkimi sukcesami.
Nastało „święto 1 lipca” – od czterech sezonów wariactwo sumowe trwa u mnie w najlepsze.
Już 1. lipca pływałem po mojej kochanej rzece Warta. Tak jednak przyzwyczaiłem się do mojego CF-X, że nawet na sumowych wyprawach kijek był na pokładzie. Po kilku godzinach bezowocnego trollingu, w ramach odpoczynku kotwiczę się i do ręki biorę CFX zakładając Lunatica, zbrojonego główką 15 g. Kierunek rzutu to napływ główki. Pierwszy rzut i „pach!”, siedzi. W pierwszym momencie postawiłem na sandacza, ale po pierwszym odjeździe wiedziałem, że sezon sumowy rozpoczęty. Mój CF-X wygięty do granic wytrzymałości podczas pięknych odjazdów, czuję uderzenia ogona i zawziętą walkę suma. A to wszystko na kijku do 21 g!
Praca tego spinningu i jego moc zaskoczyły mnie tak bardzo, że nie miałem już żadnych wątpliwości co do słuszności zakupu. Po 10 minutach holu tenże sumek wyjechał na pokład, tutaj pomiar wskazuje 128 cm. Teraz już nie miałem żadnych wątpliwości, że CF-X wytrzyma hol dużo większej ryby. Po wyholowaniu ryby i jej uwolnieniu powróciłem do trollingu.
Kolejne godziny „trolla” nie dały oczekiwanych rezultatów. W ramach odpoczynku kolejny raz kotwiczę się, w rękach ta sama „nowa – stara” wędka (CF-X), ta sama guma (Lunatic) i w drugim rzucie to samo uczucie, ponieważ czuję strzał i odjazd – od razu wiedziałem, że to kolejny sum. Wędeczka dzielnie wygina się po rękojeść, sum niezwykle zawzięcie walczy i bije ogonem. Po 15 minutach dynamicznego holu równe 136 cm „wąsatego” na łódce. Myślę sobie: Pięknie, „wąsiki” chyba tak bardzo polubiły moją wędeczkę jak ja.
Do końca sierpnia, CF-X wyciągnął jeszcze kilka fajnych szczupaków, brzanę i sumka długiego na 98 cm.
Z przekonaniem każdego z kolegów po kiju zachęcam do zakupu tego „patyka” – to naprawdę świetna wędka, jest mega wytrzymała, oferuje nam piękne ugięcie i doskonałe czucie przynęty. Jestem przekonany, że podczas wolnego prowadzenia Fatty czułem wyginanie się ogona tej gumy będąc pewien, iż wiem, w którą stronę się wychyla – po prostu mega sprzęcik za mikro cenę.
Wszystkim gorąco polecam ten kijek. Jest wart dużo więcej niż zapłaciłem.
Łukasz Adamiak