Wędzisko Dragon z serii Team Dragon Z-series w modelu o ciężarze wyrzutowym do 18 gramów, teoretycznie było stworzone z myślą o... pstrągach. Takie otrzymałem informacje, gdy kilka lat temu te kije wchodziły do oferty.
Ja postanowiłem, że tą "pstrągówką" będę łowił odrzańskie bolenie. Tak mi się tym kijem świetnie wędkuje, tak dobrze leży w mojej dłoni, iż od kilku lat łowię nim nie tylko bolenie, ale także i sandacze. I taki również miałem zamiar, wybierając się w ostatnich dniach listopada na krótki, nocny, sandaczowy rekonesans z "zetką" długości 275 cm i ciężarze wyrzutowym od 4 do 18 gramów. Był to listopad ub.r., jednak tekst ten ujrzał światło dzienne dopiero teraz, gdyż sezon na szczupaka już się skończył i w pewnym sensie - przynajmniej teoretycznie - ta zębata odrzańska metrówka jest już bezpieczna.
Mimo iż w kalendarzu brakowało zaledwie kilku dni do grudnia, to było to dopiero moje pierwsze "wyjście" na sandacza. W związku z tym pojechałem bez wielkich oczekiwań, gdyż nie byłem "na bieżąco" i nie miałem pojęcia, czego się spodziewać. Postanowiłem też, że nie będę szukać na siłę czegoś nowego, tylko odwiedzę kilka pewnych miejsc, które w poprzednich latach, każdej jesieni "częstowały" mnie sandaczami od 80 do niemal 100 cm. Mniejszymi też oczywiście, jednak mnie ryby w tym gatunku poniżej "80" nie bardzo interesują.
Trafiłem na przepiękną pogodę, gdyż był to czas krótkiego wyżu, ale nie tzw. "zgniłego wyżu", tylko tego, na który rokrocznie czekam z utęsknieniem. Ujemne temperatury, brak jakichkolwiek chmur, zero wiatru i piękne, rozgwieżdżone niebo. A że był to czas na kilka dni przed pełnią, to i "łysy" pięknie oświetlał okolicę, co sprawiało, iż unosząca się nad wodą mgła oraz błyszczące się od zamrożonych kropel rosy trawy, nadawały pięknego klimatu. W takich okolicznościach wystarcza mi sama obecność nad wodą...
Zacząłem od modelu woblera, który dał mi w życiu nie jedną, nie dwie i nie trzy piękne mętnookie sztuki. Zapiąłem go do agrafki, która była końcem przyponu Dragon CLASSIC Surflon 1x7, o wytrzymałości 9 kg i długości 40 cm. Dlaczego taki przypon przy sandaczach? Ano; kiedyś robiłem go z fluorocarbonu, jednak po stracie dwóch metrowych szczupaków, które były nocnymi przyłowami, zdecydowałem się na zmianę przyponu na szczupakowy. Moim celem były oczywiście sandacze, jednak mając z tyłu głowy świadomość, iż w każdej chwili może wziąć kolejna odrzańska metrówka z „żyletkami”, z pełną premedytacją stosowałem odpowiednie do tego przyponowe materiały, gdyż nie chciałem stracić kolejnej "mamuśki". Natomiast przypon był połączony klasycznym węzłem spinningowym z grubą, pomarańczową żyłką Dragon Millenium SANDACZ o średnicy 0,25 mm. Dlatego żyłką, gdyż od samego początku łowienia, temperatura powietrza była poniżej zera i nie chciałem utrudniać sobie plecionką łowienia, a także nie chciałem jej niszczyć.
Zacząłem od 1,5 godzinnego obławiania jednego miejsca, jednak bez najdrobniejszego kontaktu z mętnookimi drapieżnikami. Żonglowanie przynętami, które różniły się zarówno swoją pracą, jak i głębokością nurkowania nie zmieniały tego stanu rzeczy. Dałem więc odpocząć pół godziny tej miejscówce i udałem się na drugą metę, która podobnie jak pierwsza, też nic nie dała.
Po wspomnianych trzydziestu minutach, wróciłem do "punktu" rozpoczynającego tę wizytę nad wodą i wykonując kolejny, dziesiąty, może piętnasty rzut, pomyślałem sobie, że "dokręcę" wobler do brzegu i z zewnętrznej strony zakrętu, udam się w miejsce zupełnie inne, tj. na wewnętrzną część jednego z odrzańskich łuków. Wobler po energicznym wyrzucie wylądował w nurcie i na otwartym kołowrotku spławiłem go niemalże pod sam przelew główki znajdującej się poniżej mojego stanowiska. Gdy zamknąłem kabłąk, napiąłem żyłkę i nurt ściągnął pracującą przynętę w spokojniejszą wodę, zacząłem powolne zwijanie linki. Po kilku obrotach korbką zrobiłem trochę kroków w tył i stanąłem na niewielkim wzniesieniu, aby być już gotowym do zmiany miejsca i po zwinięciu przynęty nie "gramolić" się, tylko już bezpośrednio ruszyć "elegancko" w kilkuset metrowy marsz. Wdrapałem się na wspomniany "pagórek", zwijając jednocześnie przynętę. Stanąłem w miejscu (sobą, nie przynętą) i kontynuując nieustannie prezentację woblera, po kilku sekundach zanotowałem... nie, to nie był strzał, to było mocarne szarpnięcie kijem!!! Jakby sprzedawca w sklepie wędkarskim złapał za koniec szczytówki i chciał pokazać, jak zachowuje się blank pod ciężarem! Tylko było w tym zdecydowanie więcej dynamiki! Przynęta była bardzo daleko, jednak mimo żyłki, udało się skutecznie zaciąć i od razu poczułem duży ciężar na końcu zestawu. Pierwsza myśl była piękna, gdyż "worek ziemniaków" dawał niemal pewność, że jest to sandacz, po którego przyjechałem, czyli minimum 90 cm. Niestety, po chwili, gdy z kołowrotka zaczęła uciekać linka i to z prędkością światła, "skreśliłem" sandacza i zacząłem się obawiać, że to będzie jedynie mały lub średni sum. Jednak po kolejnych sekundach, stwierdziłem, że to nie będzie wąsaty, gdyż jak na niego, te odjazdy były zbyt słabe w porównaniu do "czutej" masy. Nie było charakterystycznego trzepania łbem, jednak zacząłem podejrzewać, że mam na kiju czwartą odrzańską szczupaczą metrówkę (do tej pory, nie wyjąłem żadnej z nich).
Gdy podciągnąłem ją blisko brzegu i dostałem odpowiedź w postaci powierzchniowego, atomowego odjazdu w stylu jaszczurki bazyliszki, stało się jasne, iż na końcu zestawu mam "spodziewany przyłów". Było ciemno, nie zapalałem latarki czołowej, jednak mając na "zetkowym koncie" już bardzo dużo ryb, w tym piękne sandacze z przedziału 80-90 cm, wiedziałem, że tym razem mam na kiju rybę cięższą i że może to być sztuka w okolicach 100 cm. Gdy podciągnąłem szczupaka pod zalane trawy i zapaliłem latarkę, zobaczyłem, że dwie kotwice są tak wbite, iż podebranie będzie czymś wyjątkowo trudnym. Włożyłem delikatnie palce pod pokrywę skrzelową i na jednym z nich, poczułem wbijający się grot od kotwicy. Cofnąłem więc rękę, zębaty zrobił kolejny odjazd i mając w pamięci niejedną nieprzyjemność związaną z ręcznym "lądowaniem" ryb, zacząłem kombinować, jak to zrobić, aby bezpiecznie ją podebrać... W końcu wymyśliłem, że najpierw odepnę szczypcami jedną z kotwic i tak też zrobiłem. Wypiąłem tylną kotwicę, wstałem, aby zapiąć szczypce na swoje miejsce, odwróciłem się i... zobaczyłem za sobą wędkarza. Okazało się, że jest to kolega, który także wybrał się na nocne sandaczowanie. Przyszedł w idealnym momencie, gdyż holując rybę, zaczynałem się zastanawiać, jak poradzę sobie z pamiątkowym zdjęciem, gdyż strasznie nie lubię tego robić z „ośluzowanymi” szczupakami. Na szczęście nie musiałem się tym martwić, gdyż zjawił się kolega. Położyliśmy rybę na zmrożonej trawie, wypiąłem drugą kotwicę, rozłożyłem miarkę, położyłem na niej zębatą metrówkę i ogon skończył się... kilka milimetrów za "setką". Między 100, a 101 cm. Zaokrągliliśmy w dół i tym sposobem, po trzech straconych odrzańskich metrówkach, czwartą udało się wyjąć. Owszem, łowiłem już większe szczupaki, jednak moim marzeniem było wyjęcie metrowego zębacza właśnie z Odry. I chociaż to marzenie się spełniło, to przyjąłem je wyjątkowo "chłodno". Może dlatego, że 100 cm w tym gatunku, to nie jest coś szczególnego. Być może nie każdy się ze mną zgodzi, ale stwierdzenie, że tej wielkości szczupak jest okazem, jest według mnie „naciąganiem rzeczywistości”. Gdyby miara pokazała 140 cm, no dobra, 130 cm, to wtedy z pewnością byłoby to wydarzenie. Ale nie narzekam już, bo w końcu na "mojej" Odrze metrowych szczupaków nie łowi się codziennie i chyba nawet każda dziewięćdziesiątka powinna cieszyć.
Kolega szybko zrobił mi kilka pamiątkowych zdjęć, szczupak pięknie, majestatycznie odpłynął i... nie wykonałem już żadnego rzutu. Nie poszedłem w zaplanowane wcześniej miejsce. Dawno się nie widzieliśmy, więc porozmawialiśmy dobre dwie godziny i o godz. 22, udałem się w drogę powrotną. Sandacza złowię innym razem...
Cieszę się z tego połowu tym bardziej, iż została ta ryba złowiona na ulubiony przeze mnie spinning. "Zetka" do 18 gramów nie miała żadnego problemu przy boleniach z przedziału 70-80 cm, przy sandaczach z przedziału 80-90 cm i przy tym szczupaku 100 cm również nie czułem najmniejszego zagrożenia. Moc w dolnej części blanku jest tak nieprawdopodobna, że kij, którym można łowić klenie, nie miał żadnego kłopotu z metrowym szczupakiem. Coś pięknego. To pokazało mi raz jeszcze, jak bardzo wielozadaniowym kijem potrafi być kij Team Dragon Z-series do 18 gramów.
Sprzęt, jakiego użyłem tego dnia, to:
- wędzisko Dragon Team Dragon Z-series, 2.75 m, 4-18 g.,
- kołowrotek Dragon Team Dragon Z FD w rozmiarze 3000,
- żyłka Dragon Millenium SANDACZ 0,25 mm,
- przypon Dragon Surflon CLASSIC 1x7 (40 cm),
- pływający wobler 9 cm.
Mariusz Drogoś