Wasze historie i testy

Dziki zachwyt, czyli jak się spełniają dziecięce marzenia

Już nawet mnie wydaje się to niemożliwe, ale gdy byłem małym chłopcem obejrzałem western. Pamiętam, pod jakim byłem wrażeniem, gdy główny bohater wydobył z kabury Colta ... Peacemaker'a!

To niesamowite cacko wykonane z dbałością o najdrobniejsze szczegóły, zdobione bogatą ornamentyką, zrobiło na mnie nieprawdopodobne wrażenie. Połączenie śmiertelnej skuteczności z unikalnym design'em musiało stworzyć legendę. Nie bez kozery zapewne scenarzyści wkładali ten skarb w ręce najsprawniejszych rewolwerowców, dla podbicia siły rażenia najczęściej tzw. "czarnych charakterów". Jak ja wtedy chciałem być kimś takim ... no dobra, powiem, ... bardzo chciałem.

Moje zapędy były zaspokajane kupowanymi przy okazji festynów i odpustów, kompletami dla młodocianych rewolwerowców. Składały się one z pasa ze skaju i dwu kabur po bokach, wypełnionych plastikowymi kopiami Peacemaker'a, powleczonymi tandetną, srebrzystą powłoką. Bez względu na wszystko, moja wyobraźnia znakomicie uzupełniała braki rzeczywistości i wykreowała dążenie do posiadania czegoś tak doskonałego w przyszłości. Przez długie lata, jak wszyscy moi rówieśnicy, byłem skazańcem. Wyrok był jasny i przez lata nie mogłem liczyć na jakąkolwiek amnestię - będziesz dorastał i dojrzewał w komunistycznej Polsce i wszystkie swoje pasje rozwijał w oparciu o produkty powstałe w tym kraju!

Nawet nie przypuszczałem jak ciężka to kara, szczególnie, że nic takiego nie zrobiłem! Wówczas kołowrotek polskiej produkcji był w dalszym ciągu tym plastikowym pistolecikiem, czyli namiastką lepszej rzeczywistości, niedostępnej i schowanej za granicą. Lata płynęły, Wałęsa, mur, coś tam, coś tam i oto..... w zasięgu moich oczu (niekoniecznie kieszeni) pojawiły się prawdziwe cacka na rynku kołowrotków. Nie chcę tu wymieniać japońskiej firmy na "D" bo na Daiwę to chyba do dziś mnie nie stać, no w każdym razie do dziś jej nie kupiłem, choć nie ukrywam, przez lata była dla mnie synonimem tej prawdziwej, świecącej, nienagannej spluwy, którą chciałoby się mieć. Ale jak to mówią ostatni będą pierwszymi, czy też może cierpliwi będą doczekani! Tak czy siak doczekałem się rzeczy niesamowitej.

przedmiot mojego zachwytu

Pół roku temu Firma DRAGON, a tak naprawdę Adaś osobiście, dał mi do przetestowania prototyp kołowrotka, którego ostateczna nazwa (piszę tak dla podtrzymania fabularnego napięcia należnego czytelnikom, którzy jeszcze nie stracili sensu tego tekstu) była jeszcze nieznana - a może celowo ukryta. Miałem niewątpliwą przyjemność wykonać tym "pre - kołowrotkiem" tysiące rzutów a dzięki jego sprawności i niezawodności ucałować w zębate pyski przed wypuszczeniem między innymi następujące szczupaki: 115 cm; 106 cm i 102 cm oraz wiele różnych nieco mniejszych kandydatów na okaz. Muszę przyznać, że ta 115-ka to była szczególnie waleczna gnida. Oj, dała mi popalić.

Zupełnie nie na potrzeby tego artykułu muszę stwierdzić, że to najsilniejsza ryba ze wszystkich moich ośmiu stupiętnastek jakie złowiłem w mym długim, wędkarskim życiu. Nie muszę dodawać, że mój prototyp spisał się równie doskonale jak odźwierny w Hiltonie, gdy pod drzwiami znalazł się gość, który podjechał lśniącym w słońcu czerwonym Ferrari.
Albo jak rzeczony na wstępie Peacemaker w rękach bohatera, który w scenie końcowej filmu wyjaśnił przy jego użyciu, kto tu rządzi.
Albo jak ja w 1996 r. zatrzymany przez policję za wyprzedzanie na "ciągłej", gdy wprawiając policjanta w konwulsyjny atak śmiechu wyjaśniłem, że nie mogłem wiedzieć, że tam była "ciągła" bo jak się jedzie powyżej 200 km/godz. to stale widać "ciągłą".

Zrozumcie więc mnie, jak trudno mi było się z nim rozstawać, gdy musiałem rzeczony prototyp jesienią odesłać do firmy, aby mogli tam sobie pooglądać jego bebechy po całych tygodniach wytężonej pracy. Czułem się jakbym musiał z domu odesłać dopiero co poznaną a wielce obiecującą kochankę.

I oto nadeszły Święta 2010 roku, te zimowe od prezentów i choinki. To już zupełnie inne czasy. Już nie ma plastikowych pistolecików. Nawet dzieci bawią się tak doskonałymi podróbkami, że w niejednym banku ... ach, zostawmy to. Do drzwi puka Święty Mikołaj (czytaj pracownik firmy kurierskiej). Przekazuje mi paczkę, wyraźnie sygnowaną jakże mi znanym i uwaga – tutaj się podliżę - lubianym logiem DRAGONA. Jak widać tym razem Święty Mikołaj zrobił sobie w DRAGONIE swoje Centrum Logistyczne. A ja dzięki temu otrzymałem w prezencie - UWAGA!!!.....dzieło ostateczne.

Kołowrotek w postaci skończonego dzieła, którego prototyp miałem przyjemność testować. No Kochani, nie chciałbym, żebyście akurat w tym momencie pomyśleli, że ten tekst powstał na zamówienie. Otóż nie! Jak wyjąłem to coś z pudełeczka. No nie ...nie uwierzycie co poczułem. Całe moje dzieciństwo, wszystkie moje marzenia, wyobrażenia siebie jako bohatera westernu wyciągającego z kabury Peacemeker'a, to wszystko stanęło mi przed oczami. W rękach miałem jednocześnie gwiazdę szeryfa i ostatni most na rzece Kwai i chyba nawet przez moment byłem wokalistą Led Zeppelin. Tak, bo trzymając to cacko czułem pod stopami "Schody do nieba".

Ja zupełnie serio piszę to sam z siebie, bo doczekałem się pięknej rzeczy.

Oto rodacy, Polska firma, zaprojektowała kołowrotek, który nie klęka nawet przed Daiwą. Mówię Wam o tym z całym przekonaniem. Jest piękny, jest solidny, jest nasz i jest sprawdzony! Nie chcę wrzucać nikomu kamyczka do ogródka, nie chcę obrabiać nikomu piórek, ale nawet najbardziej znana z udanych przekładni firma, której nazwa zaczyna się na litery Shi ... no ta właśnie, aktualnie wstawia do wielu, wcale nie najtańszych swoich produktów pospolite, odlewane przekładnie. A ten kołowrotek, którego nazwę za moment wyjawię - jako godny pretendent do miana "Debeściaka Roku", jako obrońca naszego prawa do najwyższej jakości - przekładnię i pozostałe bebechy posiada z najwyższej półki! I nie tylko to; żyłkę układa jak marzenie, pracuje jak "masełko", wygląda genialnie i w ogóle jest Super...! Ale co ja będę wchodził w szczegóły. Każdy musi sam przeżyć materializację własnych marzeń.

Ja w każdym razie mam swojego FISHMAKER'a (mitycznego Peacemaker'a), za co jestem szczególnie wdzięczny pomysłodawcy tego kołowrotka, czyli Adamowi z DRAGONA właśnie. Nic tak nie pasuje do niego jak ta nazwa, on chyba nie mógł się po prostu inaczej nazywać - FISHMAKER!!!

No ja nie wiem jak Wy, ale ja wymiękłem - serio.