Zakończył się bardzo udany konkurs dla internautów zarejestrowanych na bardzo licznie odwiedzanym portalu Haczyk.pl. Poziom zgłoszonych artykułów oceniamy na wysoki, a ilość uczestników przeszła oczekiwania organizatorów. Publikujemy artykuł zajmujący drugie miejsce ex aequo napisany przez użytkownika o nicku Seferiel. Życzymy miłej lektury. W.P.
Wrześniowe wyprawy wędkarskie to dla mnie teatr jednego aktora. Szczupaka. Odpuszczam sobie odrzańskie wędrówki za boleniem i wybieram wody stojące. To na stawach właśnie próbuję swych sił z zębatym królem naszych wód.
Na jednym z takich zbiorników odebrałem wędkarską lekcję i poznałem perfekcyjną przynętę.
To, że na tym stawie są szczupaki wiedziałem od dawna. Z opowieści wędkarzy wynikało, że nawet duże. Wszyscy wiedzą, że są - nikt nie łowi. Wiosną sam obserwowałem ich miłosne harce w trzcinowisku i widziałem osobniki blisko metrowej długości. Krótkie, zarybieniowe sztuki czy podrostki 50 - 60 cm łowi się tu dość regularnie, ale na prawdziwe potwory nie ma mocnych. No, ale próbować trzeba. Na miejsce połowu wybrałem płytką zatokę w połowie porośniętą grążelami z pasem trzcin na przeciwległym brzegu. Murowana szczupakowa miejscówka. Spinningujemy. Zaczynam od własnoręcznie struganego jerka i sukcesywnie przeczesuję wolną od roślinności taflę. Cisza. Pusto. Zmiana na obrotówkę. Nic. Wobler? Akurat... W pewnym momencie potężny rozbryzg wody w grążelach. Zobaczyłem tylko wygięte w łuk cętkowane ciało sporego szczupaka.
- W kapuście siedzą, cwaniaki - usłyszałem za plecami czyjś głos – Wiedzą, że tam ich nie dosięgniesz.
Odwróciłem się i zobaczyłem leciwego staruszka z wędką w dłoni. Miał rację. Niejednokrotnie próbowałem podać przynętę między grążele i zwykle traciłem ją.
- Na to nie masz szans. - pokazał palcem na rozłożone w trawie pudełka z przynętami.
- Na nic? - Spojrzałem na moje cudeńka. - A pan, na co łowi?
- Na wędkę. - Dziadek popisał się poczuciem humoru.
- Ha ha, no tak. Ale co pan zakłada na przynętę?
- Słuchaj. Jeśli chcesz złowić szczupaka w szczupaczym domu, musisz mieć odpowiednią do tego przynętę. To - ponownie wskazał na pudełka z gumami, woblerami i blachami - są przynęty na inną wodę, inne ryby. W kapuście wszystkie są do niczego, bo od razu łapiesz kotwicami liście i po zawodach. Spróbuj na to - wyjął z kieszeni małe pudełko. W środku znajdowało się kilka przynęt. Podał mi złotą wahadłową błystkę. To co odróżniało ją od innych, to na stałe zamontowana kotwiczka i druciane wąsy osłaniające ostrza haków. Był to 15-gramowy Dragon Esox.
- Zamienimy się. Masz tą blachę a ty mi daj coś z tego. - Pokazał na moje woblery.
Ucieszyłem się i na wymianę poszedł szczupakowy jerk.
- Tą błystką możesz spokojnie rzucać między lilie. Spróbuj.
Zapiąłem nową blaszkę w agrafkę wolframówki i wykonałem pierwszy rzut. Wahadłówka poszybowała w środek skupiska grążeli.
- Teraz spokojnie i równomiernie zwijaj - instruował mnie staruszek. - Pozwól jej prześlizgiwać się miedzy liśćmi.
Błystka pracowała wybornie. Czułem jak uderza w roślinność, jednak nie zahaczała o nią. W kolejnym rzucie posłałem ją w miejsce, gdzie uprzednio widziałem wyskok szczupaka. Branie nastąpiło niemal w chwili, gdy przynęta uderzyła w taflę wody. Zacięcie. Siedzi! A może to zaczep? Jednak nie! Ryba wyskakuje z wody, pięknie walczy. Po krótkim holu ląduje na brzegu. Jest pewnie zapięta oboma grotami za szczękę. Nie jest to rekordowy okaz, miarka pokazuje 70 cm, jednak cieszy szczególnie.
- No widzisz - staruszek uśmiecha się - teraz już masz na co łowić.
Tego dnia zrozumiałem jak ważna jest odpowiednia przynęta. Dragon Esox jest zbudowany w bardzo przemyślany sposób i świetnie sprawdza się w miejscach porośniętych roślinnością wodną. Polecam każdemu spinningiście by dorzucił ją do swojego pudełka. Na specjalne okazje.
/Serafiel