Gonimy za wielkimi rybami. Szukamy nowych technik i łowisk. Podnosimy sobie ciągle poprzeczkę. Czy zawsze tak trzeba? Może czasami warto spróbować czegoś innego i w zupełnie innych okolicznościach. Ja postanowiłem zrobić to w dniu, w którym nie miałem możliwości pojechać na „normalne” ryby. Moja wyprawa, którą opiszę, to zabranie po raz pierwszy swojej sześcioletniej córki na wędkowanie.
Najpierw oczywiście przygotowania. Pomyślałem, że po pierwsze muszą to być niewielkie ryby łowione na krótką wędkę bez kołowrotka. Oczy opiekuńczego tatusia widziały jednak mnóstwo zagrożeń. Wbity haczyk był tylko jednym z nich. Przypadkowe wpadnięcie do wody i błocko tylko dopełniały „szczęścia”. Ale nie uniknie się ich całkowicie – można je tylko minimalizować.
Zaczynamy od wizyty w sklepie wędkarskim. Kupując prostą zanętę i białe robaczki dostrzegłem w kącie krótkie teleskopowe kijki. Okazało się, że nie muszę przystosowywać swoich wędzisk. Za 15 zł kupiłem lekki 3-metrowy teleskop. Do tego żyłka, dwa 1-gramowe spławiki i haczyki numer 18 (im mniejszy tym mniejsza szansa na poważniejsze obrażenia).
Zbieramy wszystkie potrzebne manele (picie, jedzenie) i jedziemy nad wodę. Tam niespodzianka. Pomostu, który zapamiętałem, nie ma. Trudno, idziemy dalej w nieznane, może coś znajdziemy. Przedzieramy się przez niewygodną ścieżkę. W końcu znajdujemy pomost, z którego sięgniemy rybek. Udało się.
Rozkładamy się i to, co córci chyba najbardziej się podobało – mieszamy zanęty. Wrzucanie to też frajda. Z łowieniem nie było już tak przyjemnie. Dużym zaskoczeniem był fakt, że gdy zarzucimy wędkę, to trzeba choć chwilę poczekać. Cóż, następnym razem znajdę łowisko, w której uklei będzie nadmiar J
Dobrze, że trafiliśmy na ostatnie godziny nasłonecznienia łowiska, bo gdy drzewa zaczęły rzucać cień, to ryby przeniosły się na głębszą wodę. Stały się wtedy nieosiągalne dla 3-metrowego bacika. Dobrze, że wykorzystaliśmy te krótkie chwile. Pierwszą rybę pomogłem zaciąć, ale druga była już samodzielnie wyjęta przez córcię. Tatuś był dumny.
Oczywiście wędkowanie nie trwało długo i przyszła pora na karmienie kaczek. Nie byłbym sobą, gdybym nie wykonał w tym czasie kilku rzutów spinningiem (a to nowa pozycja w moim arsenale: HMX Sensitive Cast). Fajnie się nim rzucało, bo to fajny kijek, ale to nie temat na ten artykuł. A jest o czym pisać.
Wróciliśmy do domu po fajnie spędzonych godzinach. Niczego tej wyprawie nie brakowało. Czyli nie zawsze potrzeba złowić dużo wielkich ryb. Tak samo ważne (a może i ważniejsze) jest to, co i z kim się na tych rybach robi. Mam nadzieję, że w te wakacje jeszcze to powtórzę.
Sławek Kurzyński