Pewnej kwietniowej soboty, uzbrojony w lekki spinning i imponującą gamę tzw. przynęt jaziowo-kleniowych wybrałem się nad urokliwą i pełną niespodzianek Drwęcę.
Na brzegu spotkałem wędkarzy łowiących przystawką spławikową. Byli też spinningiści, co dało mi okazję do przeprowadzenia wywiadu zadając szereg pytań: kto, co, gdzie, kiedy, na co, jak itd. Podsumowując odpowiedzi okazało się, że mój wędkarski optymizm jest bezpodstawny. Złowić rybę będzie mi niezmiernie trudno.
Powierzchniowo
Obławianie zacząłem od użycia kolejno wszelkiego rodzaju przynęt powierzchniowych i smużących, wiadomo, w jakim celu: obłowienia górnych partii wody i sprawdzenia czy ryby są skore do pochwycenia tak prezentowanych przynęt. Ponieważ w kwietniu woda nie jest jeszcze dostatecznie nagrzana, a metabolizm ryb też dopiero nabiera tempa, ryby nie atakowały przynęt prowadzonych dość szybko w strefie powierzchniowej, ani nawet w silnym nurcie Drwęcy.
Mój rekord
Postanowiłem penetrować głębszą partię wody oraz odnalezione leniwie płynące prostki, tak bardzo oblegane od stycznia przez wędkarzy poszukujących keltów troci wędrownej. W tej rzece, najczęściej w tych miejscach odpoczywają przed długą drogą powrotną do Bałtyku. Moje przynęty kolejno lądowały pod drugim brzegiem, a następnie sprowadzane wachlarzem w bardzo wolnym tempie docierały pod mój brzeg, przy którym woda płynęła głęboką rynną. To właśnie tutaj spodziewałem się najlepszych brań.
Po kilku ponowionych rzutach małym woblerkiem, w kolorze miodowym i upstrzony czarnymi kropkami, nastąpiło ostre branie. Po krótkim holu energicznie walczącej ryby okazało się, że tą walczącą jest certa długości ponad 30 cm. Po szybkim zrobieniu zdjęcia rybka wróciła do wody. Certy mnie nie interesują, szczególnie w tym okresie, i podjąłem decyzję opuszczenia tego miejsca. Przemieściłem się kilkadziesiąt metrów w dół, gdzie szerokość rzeki wyraźnie się zwiększała, a uciąg wody znaczne słabł. Szybko się przekonałem, że głębokość nie przekraczała półtora metra. Roślinność podwodna jeszcze nie była tak rozwinięta jak latem, a przybrzeżne trawy i tworzące się nawisy i „daszki” z racji podniesionego stanu wody wydawały się obiecującym stanowiskiem ryb. Przynętę podawałem pod drugi brzeg i na naprężonej lince, dryfem (bez zwijania kołowrotkiem) sprowadzałem pod swój brzeg, tylko nieznacznie co pewien czas zawadzając o podwodną roślinność oraz płytkie, miejscami żwirowate dno. Ryby zmiennocieplne, jak wiemy, lubią wygrzewać swoje „ości” w płytszych partiach wody, zwłaszcza wiosną. Akurat w akcji był mały wobler ubrany w tzw. naturalne kolory, pochodzący z pracowni mojego kolegi Bartka Olkiewicza, sprowadzany wachlarzem w pewnym momencie zaczął się prostować (przyspieszył i jego praca stała się nieco agresywniejsza) i sprowokował rybę do ataku! W pierwszej sekundzie po zacięciu pomyślałem, że to przyłów w postaci szczupaka, który w Drwęcy trafia się dość często. Ryba jednak długo nie chciała się pokazać przy powierzchni. Miękki kij, o górnym ciężarze wyrzutu do 15 g, w połączeniu z plecionką i dobrze wyregulowanym hamulcem, dawał mi niesamowite wrażenia podczas holu.
W krótkim czasie nastąpiły dwa kilkunastometrowe odjazdy w dół rzeki, następnie kilka chlapnięć w końcowej fazie holu i w końcu gotowy do podebrania pojawił się majestatyczny jaź! Miarka wskazywała 46 cm! Teraz czynności standardowe, czyli szybkie wypięcie rybki, fotki i zwrócenie wolności. Ryba na miano brązowego medalu Polski, była zarazem moim osobistym życiowym rekordem w kategorii połowu jazia na spinning.
Zmiana stanowiska
Rozochocony złowieniem jazia udałem się w jeszcze jedno obiecujące miejsce, tym razem odległe o około 300 metrów, kierując się w górę rzeki. Dzień był dość słoneczny, a wiatr momentami przestawał wiać, można było z łatwością obserwować wylęg jętki. Na szerokim zakręcie, po wewnętrznej stronie był fajny głęboki dołek, z którego systematycznie wychodziła ryba do zbiórki – w tym miejscu owady nad wyraz często siadały na powierzchni. Postanowiłem sięgnąć po przynęty podpowierzchniowe i w razie potrzeby - powierzchniowe, by skusić drapieżnika do ataku. Zarzucam Tiny. Czuję jeden niezdecydowany atak na woblera Salmo...To był chyba zbyt duży wobler w porównaniu do jętki, na której aktualnie żerowały ryby. Szybka zmiana na wobler, który przed kilkunastoma minutami dał jazia, zarzucam, prowadzę i… zdecydowane branie. Mam rybę na wędce! Przeciwnik nie jest słaby, próbuje się dostać w silny nurt po zewnętrznej stronie zakrętu. Po kilku minutach walki pokazuje się przy powierzchni piękny kleń. Zmierzony sięgnął 45 cm, ładny. Jestem zadowolony. Drwęcki kleń dał popalić mojej wędce. Teraz tylko szybko zdjęcie i rybka odzyskuje wolność.
Tym akcentem dobiegła końca moja, bez wątpienia, najbardziej udana wyprawa z lekkim spinningiem na Drwęcę. W głowie, oczywiście, już snuję plany na kolejne potyczki z tymi pięknymi rybami. Niedługo maj, wtedy zacznie się też poszukiwanie boleni, te jednak łowię głównie w Wiśle, w okolicy Torunia.
Maciej Kortz