Nie mogąc się doczekać sezonu szczupakowego, wyskoczyłem na przedsezonową rozgrzewkę do Irlandii. Pakując pudła z przynętami nie zapomniałem o przynętach Dragona. Zapraszam do przeczytania drugiej części opisu mojej wędkarskiej przygody.
Dzień piąty miał być dniem przerwy w wędkowaniu, dlatego z samego rana pojechałem zwiedzić Dublin i, co oczywiste, zwiedziłem tamtejsze sklepy wędkarskie. Tak, jak już wcześniej pisałem, Irlandia pochłonęła dużą część mojego sprzętu, dlatego czułem potrzebę zrobienia zakupów, m.in. przypony stalowe, główki jigowe - o dziwo, stwierdziłem ich znaczny ubytek. Wróciłem do domu około godziny 16 bez planów na popołudniowe wędkowanie. Na szczęście, plany szybko się zmieniają!
Wyskoczyłem nad wodę, tym razem zupełnie inaczej niż zwykle, ponieważ zabrałem ze sobą odległościówkę z bardzo lekkim spławikiem. Resztę dnia upłynęło mi na łowieniu płoci – bawiło mnie to bardzo, czułem się jak szczęśliwe dziecko, gdyż przypomniały mi się początki mojego wędkarstwa. Zrozumiałem tego popołudnia, dlaczego niebieski kolor w Irlandii jest tak dobry: obserwacja naturalnego pokarmu drapieżników (łowionych płoci) i dobór podobnej przynęty to podstawa w osiąganiu zamierzonego celu! Doszedłem do następującego wniosku: albo ja nie łowiłem długo płoci i nie pamiętam ich koloru, albo te irlandzkie są bardziej niebieskie od naszych.
Dzień szósty to koniec odpoczynku, więc najwyższy czas załadować ponton na dach i w drogę! Obawiałem się, że tego dnia pogoda nie pozwoli na zbyt śmiałe poruszanie się „elektrykiem”, po wypłynięciu okazało się jednak, że nie było aż tak źle. Niedługo przekonałem się, że warto było wypłynąć.
Wędkowanie zacząłem około godziny 7:00 i od pierwszych chwil, ku mojemu zdziwieniu, brały ryby! Z każdej miejscówki wyciągałem po 2 szczupaczki i nic dziwnego, że tego dnia najwięcej złowiłem króciaków, na wędce miałem ich dwanaście sztuk. No, ładnie, ale gdzie się podziały te duże? A jednak są. Doczekałem się.
Nastało południe, czyli czas grubych ryb (wbrew opinii innych, z reguły duże szczupaki łowię w południe). Znalazłem podwodną łąkę, o którą w Irlandii naprawdę ciężko, więc postanowiłem wykonać parę rzutów. W pudełku został mi ostatni Fatty w kolorze niebieskim, więc i tym razem go założyłem. Powolne podbijanie przynęty z dna skusiło drapieżnika do potężnego ataku z opadu! Rzadko się zdarza by trafnie ocenić rozmiar ryby po braniu, ja jednak już wiedziałem, że będzie to coś dużego. Po kilku minutach siłowego holu piękny szczupak był już w moich rękach.
Muszę się przyznać, że zwykle nie mierzę ryb i oceniam ich długość na "oko", ale w przypadku tego szczupaka musiałem dokonać pomiaru. Miara wskazała 109 cm irlandzkiego szczęścia, ten szczupak był zaledwie 3 centymetry krótszy od mojej życiówki - szczupaka 112 cm złowionego podczas zawodów na Lubiążu w ubiegłym roku. Teraz szybkie dwa zdjęcia i piękna ryba wraca do wody. To był bardzo udany dzień.
Dzień siódmy był bardzo dziwny i nawet chwilami przewrotny. Wędkowanie zacząłem tak jak zwykle, od samego rana i na efekty musiałem sobie zasłużyć – odwrotnie, niż poprzedniego dnia ryba zupełnie nie brała. W Irlandii, jak widać nie tylko pogoda zmienia się z dnia na dzień bądź z godziny na godzinę, szczupaki również mają skłonności do kaprysów. Przez bardzo długi czas nie miałem kontaktu z żadną rybą, pod wędką totalna pustka i bezrybie. Pomyślałem wówczas, że skoro szczupak nie żeruje, to chociaż odnajdę okonie. Znalazłem góreczkę i na echosondzie miejscówka wyglądała bardzo obiecująco. Założyłem okoniowo-sandaczowego Lunatica na 17-gramowej główce, wykonałem parę rzutów. Okonia wprawdzie nie złowiłem, ale niechcący złowiłem jedynego szczupaka tego dnia. To był bardzo kiepski dzień, który szybko wywołał we mnie stan pokory, zupełne przeciwieństwo szaleństwa w dniu poprzednim.
Dzień ósmy mojej wyprawy to wędkowanie z brzegu. Przemieszczając się brzegiem, nie wiedzieć kiedy, przebyłem kilka kilometrów bez efektu, trwało to aż do godziny 17:00. Stawałem na głowie by dobrać i perfekcyjnie zaprezentować przynętę, a mimo to nadal miałem czyste konto.
Odnalazłem bardzo ciekawe miejsce, położone zaledwie 5 metrów od brzegu - była to ogromna, podwodna skarpa. Jak się później okazało, ta skarpa była wydrążonym w podwodnej skale rowem zmieniającym nagle głębokość z 3 na 18 metrów. Moje podróżne pudełko z przynętami do wędkowania z brzegu nie było gotowe na taką sytuację, więc wyciągnąłem Jerky uzbrojonego w hak offsetowy i dociążony czeburaszką. Wybór padł na tę gumę, ponieważ ta konfiguracja miała największy sens zastosowania w tym miejscu. Zacząłem łowienie.
W końcu, Jerky w naszych narodowych barwach i największym rozmiarze przyniósł mi bardzo przyjemny dublecik w postaci dwóch szczupaczków; tego dnia z ulgą mogłem wrócić do domu.
Dzień dziewiąty to ostatni z moich wędkarskich zmagań w Irlandii i znowu nowa sytuacja, która spotkała mnie na wodzie. Zdarzyło mi się wielokrotnie w Polsce wędkować podczas burzy, jednakże Polska to nie Irlandia – tutejsza burza może dać w kość mimo ostrego słońca! Burza była na tyle gwałtowna i mocna, że zmuszony zostałem do przybicia i przeczekania burzy na jednej z wielu wysepek. Jak to w Irlandii bywa, silny wiatr przegonił burzę w kilkadziesiąt minut, a ja znowu mogłem wędkować. Stojąc na wysepce zauważyłem całkiem ciekawe wypłycenie i trzcinowisko, a więc szybka analiza sprzętu i wybór padł na Hitmana V-Lures, osadzonej na 8-gramowej główce. Dlaczego akurat ta guma? Wybrałem ją, bo aktualne jej uzbrojenie spełniało moje oczekiwania pod względem głębokości łowiska. Hitman to bardzo ciekawa przynęta o niebywałej akcji; połączenie twistera z klasycznym dużym ripperem to nie taka prosta sprawa dla producenta, jak mogłoby się wydawać. Dragonowi ta sztuka wyszła perfekcyjnie, kołysząca się na boki guma z piękną ogonową pracą twistera jest w stanie skusić do ataku bardzo niemrawe drapieżniki. Niemalże wleczona przynęta z podbiciem raz na jakiś czas dała mi ostatniego szczupaka tego wypadu. Na zdjęciu, oprócz pięknie ubarwionego szczupaka, możemy zaobserwować paradoks tamtejszej pogody: mimo ostrego słońca padającego na moją twarz burza zza pleców nie dawała o sobie zapomnieć.
Dzień dziesiąty to czas mojego powrotu do Polski.
Irlandia i spędzony tutaj czas to mój wymarzony urlop wędkarski oraz idealny trening szczupakowy przed nadchodzącym sezonem w Polsce. W podsumowaniu, w pierwszej kolejności dziękuję Maciejowi Wawrzyniakowi (urzędującemu w Irlandii jako Max), to On ugościł mnie w swoim domu i natchnął wieloma bardzo przydatnymi informacjami.
Zdjęcia z wyprawy wrzucałem również na facebookową grupę „Strefa Spinningowa” i z tego miejsca chciałbym również podziękować za ciepłe komentarze pod moimi zdjęciami.
Irlandia spodobała mi się na dobre i za rok chętnie tutaj wrócę. Jeszcze w tym roku czeka mnie wyjazd do Szwecji, jeżeli okaże się w połowie tak udany jak ten, będę spełniony. Póki co, naładowany energią po urlopie muszę wracać do codziennych obowiązków. Mam nadzieję, że moja relacja pokazała Wam jak cenną bronią są przynęty Dragona w naszych pudełkach.
Dawid Janecki