Podczas jednej z towarzyskich wypraw dorszowych jeden z kolegów zaproponował, abyśmy spróbowali również łowienia łososi. Początkowo pomyślałem, że to jakiś żart i marzenie niemożliwe do zrealizowania.
Łosoś wprawdzie kojarzył mi się z rybą piękną i wyjątkową, jednak mimo wszystko dla nas nieosiągalną. Ziarno ciekawości, które zasiał we mnie nasz kolega zaowocowało tym, że zacząłem szukać informacji i internetowych filmików na ten temat.
Łososiowe marzenia
Zdawałem sobie sprawę z wyzwania, jakie stoi przed nami oraz z konieczności posiadania niezbędnego sprzętu. Fakt, że stanowiliśmy jakby zespół składający się czterech wędkarzy umożliwił rozłożenie wydatków na cztery osoby, co również ośmieliło nas do planowania niezbędnych zakupów. Nawiązaliśmy kontakt z wędkarzami z Kołobrzegu, którzy od kilku lat łowili łososie na naszej części Bałtyku. Dzięki szczerym radom i pomocy właśnie tych wędkarzy udało nam się ograniczyć zakupy do niezbędnego minimum i uniknąć niepotrzebnych wydatków. Byłem pozytywnie zaskoczony, że wśród łowców bałtyckich łososi istnieje wyjątkowa otwartość, chęć współpracy i pomocy. Po zakupieniu niezbędnego sprzętu pozostało nam jedynie czekać na pomyślną pogodę, która pozwoliłaby na pierwsze wypłynięcie.
Trudny start
Pamiętam jak dziś moją pierwszą wyprawę, podczas której złowiliśmy jedną ze źle oznakowanych sieci. Nie zapomnę nigdy chwili brania na jednym z zestawów, po którym wydawało mi się, że walczę z bardzo wielką rybą nie do zatrzymania. Po rozwinięciu całej szpuli żyłki i dokręceniu hamulca kołowrotka straciłem zestaw. Po zerwaniu zestawu, jak to zawsze w gronie wędkarzy, powstała legenda - tym razem o ogromnym łososiu, któremu nie byliśmy w stanie sprostać. Wkrótce, któregoś dnia jeden z mrzeżyńskich rybaków oddał nam zerwany zestaw, który znalazł w jednej z przebieranych sieci. Śmiechu było co nie miara, a koledzy do dzisiaj z uśmiechem przypominają mi moją wielką rybę. Pierwsza wyprawa okazała się jedynie wyprawą szkoleniową, nauczyła nas wyłącznie operować sprzętem, w tym rozwijania i zwijania zestawów. Z informacji od kolegów z Kołobrzegu wynikało, że pływaliśmy na zbyt małych głębokościach i zbyt blisko brzegu. Pozostało nam jedynie zniwelować błędy i spróbować jeszcze raz. Już na drugiej wyprawie poszło nam zdecydowanie lepiej, bo udało się złowić naszą pierwszą rybę. Złowiony łosoś bardzo nas ucieszył mimo tego, że miał jedynie nieco ponad siedemdziesiąt centymetrów.
Z każdą kolejną wyprawą było tylko coraz lepiej. Zaczęliśmy regularnie łowić ryby, na pokładzie coraz częściej meldowały się dwa łososie na wyprawę. Przygoda łososiowa z czasem nabierała tempa i rumieńców. Jednak, jak w każdym zespole, tak i w naszym wystąpiły różnice zdań. O kompromis było bardzo trudno. W mojej głowie zaświtała pewna myśl, która nie dawała mi spokoju. Było to marzenie o kupieniu własnej łódki. To był początek trudnych poszukiwań oraz trudnej sztuki finansowych kompromisów.
Zderzenie z rzeczywistością
Trolling łososiowy jest kosztowny, ponieważ wymaga dużych nakładów finansowych. Oczywiście do największych należą zakupy odpowiedniej łodzi, sprzętu wędkarskiego, ratunkowego i elektroniki pokładowej. Same łodzie trollingowe, nawet te używane, zaczynają się od kwoty znacznie przewyższającej 70 tys. złotych. Zdając sobie sprawę, że na profesjonalny sprzęt nie będzie mnie stać, zacząłem szukać kompromisów i rozwiązań pośrednich. Jeśli chodzi o zakup sprzętu wędkarskiego to skorzystałem z rady bardziej doświadczonych kolegów. Idąc za ich radą postawiłem zakupić sprawdzony sprzęt. Kupiłem 10 wędzisk DRAGON INLINER oraz komplet multiplikatorów Classic Pro. Zamiast łodzi typu Pilot Hause kupiłem znacznie tańszą łódkę kabinową, a dużą część wyposażenia, takiego jak uchwyty na wędki i na windy oraz same windy wykonali moi koledzy. Dzięki ich pomocy było mi dużo łatwiej zmieścić się w zaplanowanym budżecie. Przygotowania znacznie się wydłużały, bo wszystkie prace wykonywaliśmy wyłącznie w czasie wolnym, w weekendy i po pracy, często zdani na pomoc innych osób. Nie było łatwo, ale w końcu dotarliśmy do celu. Po kilku miesiącach mozolnych przygotowań byłem gotowy do pierwszej wyprawy. Niestety, był to czas końcówki sezonu łososiowego; to był kwiecień tego roku.
Przemyślenia
Z perspektywy czasu jednoznacznie stwierdzam, że przy zakupie łodzi, całego osprzętu można pójść na pewnego rodzaju kompromis, jednak zawsze odbędzie się to kosztem świadomej rezygnacji z odczuwalnego komfortu. Odpowiednia konstrukcja łodzi, zagospodarowanie pokładu, funkcjonalność, przemyślane rozwiązania, wolne przestrzenie, komfort poruszania się załogi, dostępność do osprzętu znacznie wpływają na komfort wędkowania. Nie bez znaczenia będzie również sprawa bezpieczeństwa, które powinno stanowić jeden z decydujących wyznaczników podejmowanych rozwiązań. Dlatego właśnie posiadana przeze mnie jednostka w znacznym stopniu ogranicza możliwość pływania przy gorszych warunkach atmosferycznych. Wszystkie wspomniane wyżej czynniki również wpływają na liczbę możliwych do zrealizowania wypraw. Nie zmienia to jednak faktu, że przy dobrych warunkach pogodowych jestem w stanie z powodzeniem łowić łososie. Wszystkim zauroczonym łososiami, którzy marzą o samodzielnym pływaniu, doradzałbym mimo wszystko, aby w pierwszej kolejności skorzystali z oferty profesjonalnych przewodników. Możliwość odbycia przynajmniej jednej, dwóch wypraw, pozwali utwierdzić się w przekonaniu, czy nie będzie to tylko jednorazowa przygoda bez późniejszych, ewentualnych rozczarowań. Pierwsze rozczarowania Kiedy zakończyliśmy wszystkie prace i byliśmy już gotowi, sezon łososiowy dobiegał już końca. To był kwiecień bieżącego roku. Udało mi się jeszcze zorganizować dwie wyprawy, ale obydwie zakończyły się niepowodzeniem. Na moje pocieszenie działał jedynie fakt, że podobnie jak ja większość kołobrzeskich jednostek wracała do portu bez ryby. Mimo wszystko odczuwałem ogromny niedosyt i byłem bardzo rozczarowany. Podobnie poczuł się mój kolega-towarzysz, który zwątpił w moje doświadczenie oraz wszystkie zapewnienia. Słuchając moich opowieści miał prawo spodziewać się innego startu. Dlatego ciężko było pogodzić się nam z myślą o zakończeniu sezonu. Przerwa między sezonami niestety jest długa i trwała ponad pięć miesięcy. Miałem mnóstwo czasu na ochłonięcie, przemyślenie wielu rzeczy by inaczej je zaplanować. Z niecierpliwością oczekiwałem pierwszych informacji o złowionych rybach późną jesienią.
Pierwszy sukces
Nastał miesiąc listopad. Obserwując prognozę pogody czekałem na dzień, w którym będziemy mogli wypłynąć. I w końcu przyszedł ten dzień. Wczesnym rankiem 11. listopada wyruszyliśmy z portu w Mrzeżynie. Wypłynęliśmy bardzo wcześnie, jeszcze było szaro, żeby jak najwięcej czasu zagospodarować na trolling. Kiedy dopłynęliśmy na miejsce zacząłem nerwowo rozwijać zestawy. Już po kilkunastu minutach rozpoczęliśmy właściwe pływanie. Kiedy nastała cisza zaczęliśmy planować trasy. Jak zawsze w takiej sytuacji pojawiło się wiele pytań i równie wiele dylematów. Bałtyk jest tak rozległy, że niełatwo coś zaplanować. Ryby są w ciągłym ruchu, ciągle migrują, a z każdą chwilą wszystko się zmienia. Są dni, gdy biorą płytko, niemal z powierzchni i są dni, gdy biorą głęboko. Nic nie jest pewne i nie idealnych rozwiązań. To trochę jakby loteria, w której wszystko ciągle się zmienia. Decyzja zapadła. Początkowo pływaliśmy dość płytko, ale efektów niestety nie było. Ciągle obserwując wędki, nasłuchując dźwięków szpuli kołowrotka czekaliśmy na branie. Czas mijał bardzo szybko a efektów ciągle nie było. Postanowiliśmy popłynąć na głębszą wodę, zdecydowanie bardziej na północ. Efektów dalej nie było, a czas wyprawy szybko się kurczył. Zbliżał się czas powrotu i dwie godziny przed końcem obraliśmy kierunek do domu. Płynęliśmy tak jeszcze z godzinę, kiedy zobaczyłem wypięcie klipsa i usłyszałem piękny dźwięk kołowrotka. Uwielbiam ten moment. Szybko chwyciłem za wędkę i posadziłem rybę na haku. Niemal w tym samym momencie łosoś wyszedł do wierzchu i zaczął swój taniec, robiąc kilka salt na powierzchni wody. Kiedy udało mi się go uspokoić przekazałem wędkę Maćkowi, a sam chwyciłem kierownicę. Wydawało mi się, że ryba nie jest duża, ale gdy zrobiła kilka odjazdów przy łodzi nabrałem pewności - nie jest wcale mała. Po zdecydowanym holu Maćka pewnie podebrałem rybkę. Wtedy nastała radość! Tradycyjne przybicie piątki oraz szybka sesja zdjęciowa. Złowiony łosoś miał 83 cm długości. Byłem bardzo szczęśliwy, że „odczarowałem łódkę” i w końcu złowiłem łososia. To było niesamowite. Baterie naładowane na 200% mocy i chęć do dalszego pływania. To było jedyne branie tego dnia. Bardzo szczęśliwi i zadowoleni wróciliśmy do portu.
Naładowany pozytywną energią zacząłem planować kolejne wyprawy. Ostatnio kapryśna pogoda nie daje wiele możliwości. Ale jedno jest pewne! Lada chwila, lada moment znowu będę na kochanym Morzu szukając kolejnej ryby. Teraz będzie już znacznie lepiej. Mam też nadzieję, że sprawdzi się stare porzekadło: „Teraz worek się rozwiązał.”
Wyprawa łososiowa? Szczerze polecam.
Daniel Grombik