Krzysztof Żukowski jest naszym cenionym testerem i autorem artykułów. Przygotował relację z zawodów, pokazując, jak wyglądała walka o zwycięstwo na jego pokładzie. Zapraszamy do lektury.
Zawody Spinningowe Z Łodzi o Nagrodę Burmistrza Lubniewic, rozgrywane na jeziorze Lubiąż, zdecydowanie należą do jednych z najważniejszych sportowych imprez wędkarskich w Polsce.
W tym roku była to już VII edycja tej świetnej imprezy. Jak co roku, do pięknie położonej miejscowości zjechała śmietanka polskiego spinningu, a także przedstawiciele większości firm wędkarskich z Polski. Organizatorem imprezy jest Gmina Lubniewice z Burmistrzem Tomaszem Jaskułą na czele, który nie tylko poprowadził całe wydarzenie, ale także brał czynny udział w rozgrywce. Zawody są rozgrywane z łodzi w dwóch turach w formie indywidualnej, co nie wyklucza obecności na jednej jednostce kilku zawodników; ot taki sprawdzian prawdziwego koleżeństwa.
Choć już od dwóch lat miałem ochotę pojawić się na tej imprezie, to dopiero w tej edycji udało się zjawić na miejscu i wystartować. Do Lubniewic przyjechałem z moim kolegą Jędrkiem Chorążyczewskim (znacie go z publikacji na portalu Dragona), który, z uwagi na znajomość okolicy oraz imprezy, przewodniczył w naszych zmaganiach. Na wodę udało nam się wypłynąć dzień przed zawodami, dosłownie na dwie godziny przed zmrokiem, więc nie można tego nazwać treningiem. Jednak zdążyliśmy opłynąć jezioro i obejrzeć kilka miejsc, po których mieliśmy się poruszać w najbliższych dniach.
Sygnał startowy
Około południa, po uroczystym otwarciu zawodów przez burmistrza i krótkim briefingu zawodnicy zajęli miejsca w łodziach i na znak wystartowali rozpoczynając pierwszą, popołudniową turę zawodów. My z Jędrkiem trzymaliśmy się dokładnie ustalonego planu i ruszyliśmy na jedną z płytkich zatok w poszukiwaniu szczupaka, wprawdzie nie byliśmy najszybszą jednostką na jeziorze, a mimo tego udało nam się zająć dogodną, satysfakcjonującą nas pozycję do łowienia. Jędrek długo się nie zastanawiał, wyjął sprawdzoną obrotówkę i już w pierwszych rzutach zaliczył pięknego, punktowanego szczupaka.
Dodała nam skrzydeł
Ryba ta dodała nam skrzydeł, zaczęliśmy obławiać miejsce w błyskawicznym tempie, metry sześcienne i kwadratowe obłowionej wody znikały w oczach, co pewien czas zmienialiśmy pozycję wciąż poruszając się w sąsiedztwie stanowiska złowionej ryby, czyli potencjalnej stołówki szczupaków. Poświęciliśmy temu miejscu naprawdę wiele czasu, jednak nie udało się złowić żadnej ryby. Patrząc na poczynania innych zawodników - nie było rewelacji. Nieliczne z załóg - i to z rzadka - obwieszczały żółtą chorągiewką złowienie ryby - były to przeważnie niewielkie i pojedyncze okonie.
Podejmujemy decyzję o zmianie lokalizacji na kolejną wytypowaną. Na nowej także tracimy sporo czasu, a ja nadal nie miam punktowanej ryby. Dodatkowo stromy stok jeziora oraz bardzo silny wiatr utrudniał nam utrzymanie się w dobrej pozycji i nie mogliśmy obłowić miejsca, tak jak tego chcieliśmy. Przepływamy na ostatnie wytypowane miejsce, czyli kolejną z zatok jeziora. Tutaj też nie było łatwo i choć praktycznie bezwietrznie i naprawdę przyjemnie, to łowienie stało się bardziej techniczne. Powalone do wody drzewa, nawisy sporych gałęzi dosłownie pachniały ładnym szczupakiem i okoniem, ale także dużymi stratami przynęt. Kierując się zasadą „Kto nie ryzykuje - ten nie wygrywa” posyłam niewielką 3-calową gumę poziomym, energicznym rzutem pod zwisające konary, wprost pomiędzy zatopione drzewa. Ryzykując przegapienie brania z pierwszego opadu opuściłem przynętę na dno na luźnej lince w taki sposób, aby znalazła się jak najbliżej brzegowej, głębokiej burty. Naprężyłem linkę i rozpocząłem kontrolowane jigowanie. Już po drugim podbiciu przynęty lekkim wędziskiem Dragon SF-X SuperFast do 12 g poczułem agresywne uderzenie w gumę uzbrojoną hakiem offsetowym, błyskawicznym ruchem zaciąłem rybę i po widowiskowym holu wylądowaliśmy bezpiecznie szczupaka w podbieraku. Po sędziowskim pomiarze zanotowano w karcie 68,8 cm, czyli punktowane 69 szczupakowych centymetrów. Radość była wielka, jak się wkrótce okazało była to największa ryba tego dnia, dodatkowo dająca mi drugą pozycję i dwa punkty sektorowe. W tym miejscu złowiłem także dwa krótkie okonie oraz drugiego szczupaka, któremu jednak brakowało 2 lub 3 cm do wymiaru.
Drugi dzień
Drugiego dnia, po szybkim śniadaniu na sali bankietowej ośrodka Zielony Cypel, a także odebraniu od organizatora prowiantu na łódź, ruszyliśmy z Jędrkiem realizować nasz plan. Od samego startu skierowaliśmy się na miejsce, którego nie udało nam się dobrze obłowić poprzedniego dnia z uwagi na bardzo silny wiatr i wymuszony kąt podawania przynęty. Teraz o poranku było bardzo spokojnie i mogliśmy zająć dogodną pozycję. Jędrek ponawia manewr z poprzedniego dnia, który dał mu rybę - zakłada tę samą obrotówkę i ponownie w kilku pierwszych rzutach kusi do brania ładną rybę! Kilka obrotów korbką podczas holu i ta niestety spada skutecznie naruszając nasze morale. Nie poddając się jednak nieznacznie zmieniamy ustawienie, aby próbować prowadzenie przynętę pod innym kątem do trzcinowiska oraz głębokiego, podwodnego stoku. Po obłowieniu dolnej i środkowej partii wody uśmiecha się do nas szczęście, w samych trzcinach słyszymy powierzchniowy atak szczupaka! Reakcja na pokładzie była automatyczna i zadziała się bez słowa porozumienia: ja odpaliłem silnik, Jędrek podniósł kotwicę i po paru sekundach byliśmy w zasięgu rzutu w miejsce ataku ryby. Teraz błyskawiczna zmiana przynęty, aby skusić żerującego drapieżnika tzw. "hot fish", miejsce bardzo płytkie i zarośnięte, maksymalnie 1,5 m wody z lekkim stokiem; co Ty, drogi Czytelniku założyłbyś? Zmiana przynęt trwała może 5 sekund, Jędrek wybrał sporego jerka, bodajże 10-12 cm, ja natomiast dużą gumę dł. około 16 cm na główce 30 g, tak - trzydzieści gramów! Żerujący drapieżnik lubi szybko, wręcz panicznie poruszającą się ofiarę, atakuje ją instynktownie, często decyduje się na atak tylko dlatego, że uciekają. Łowiąc wielką gumą z główką 5-gramową i co za tym idzie - leniwą pracą, nie sprowokujemy tzw. "hot fish". Robimy zatem z Jędrkiem pierwszy rzut po rybę, drewno kontra guma. Trzy szybkie obroty korbą i mam krótki kontakt, ostatecznie ryba jednak nie trafia na hak, jest albo zbyt mała i niedoświadczona albo zbyt szybko poprowadziłem i szczupak przestrzelił. Drugi rzut, obie przynęty wpadają jednocześnie i już po kilku sekundach następuje mocne uderzenie w gumę, energicznie zacinam, łowię mocnym, szybkim zestawem castingowym i docięcie jest zbyteczne; wiem, że ryba jest zahaczona bardzo mocno. Wędzisko to monoblank Dragona, CF-X z podpiętym multikiem Big Bait, zestaw ten pozwala mi na szybkie i pewne podebranie nawet bardzo dużych szczupaków, więc 62 cm nie stawiały dużego oporu i bardzo szybko ryba wylądowała w podbieraku. Po tej rybie i ogólnej sytuacji na wodzie już wiedziałem, że podium może być w zasięgu ręki, do końca tury mocno staraliśmy się zdobyć dodatkowe punkty i umocnić swoje pozycje, wszak jedna dobra ryba mogła bardzo mocno namieszać w klasyfikacji generalnej. Do końca tury nie złowiliśmy niestety już żadnej punktowanej ryby i musieliśmy liczyć na to, że pozostali zawodnicy napotkają równie trudną wodę jak my.
Pamięciowe kalkulacje
Po powrocie na Zielony Cypel zaczęło się szybkie rozpytywanie o informacje, kto i co dzisiaj miał, liczenie punktów w głowie jak to zawsze ma miejsce na zawodach, jeszcze przed podliczeniem punktacji przez sędziów. Owszem, na taką imprezę jedzie się głównie dla wspaniałej atmosfery, spotkać znajomych z odległych części kraju czy poznać nowych przyjaciół, a nawet mieć okazję porozmawiać z najbardziej znanymi osobistościami tworzącymi polskie wędkarstwo. Rywalizacji nie jesteśmy jednak w stanie całkowicie pominąć, bo to ona dodaje pikanterii całej tej zabawie. Do samego ogłoszenia wyników nie wiedziałem, którą pozycję mogę zająć, ponieważ chyba do samego końca nie było wiadomo, jak będą liczone punkty, czy sumowane z dwóch tur, czy będą to punkty sektorowe. Nic dziwnego, że poziom adrenaliny we mnie narastał. Gdy burmistrz wyczytał nazwiska i wręczył nagrody od szóstego do drugiego miejsca, byłem już bliski zawału, bo to dla mnie oznaczało albo wygraną, albo porażkę. Jednak w końcu padło moje nazwisko i już, niczym w transie poszedłem odebrać gratulację z rąk Burmistrza Lubniewic za zajęcie I miejsca w VII Spinningowych Zawodach Wędkarskich na jeziorze Lubiąż! Po udostępnieniu karty zauważyłem, że były liczone punkty sektorowe, miałem ich tylko 6. Dwa za drugie miejsce pierwszego dnia i cztery za czwarte miejsce drugiego dnia, patrząc jednak na sumę punktów z dwóch dni miałem ich także największą ilość - ex aequo z innym zawodnikiem, który jednak pierwszego dnia "wyzerował".
Dzięki licznym sponsorom w postaci największych wędkarskich firm w Polsce (w tym Dragona) nagrody za punktowane pozycje, a także te dla wyłonionych w konkursie osób były naprawdę wartościowe, dobrze przemyślane i na pewno każdemu sprawiły wiele radości. Sama rozgrywka, jak i cała impreza zostały zorganizowane w świetnej atmosferze i stylu, dopracowane zostały w najmniejszym szczególe, nawet pogoda była zamówiona, piękna, słoneczna, polska złota jesień. Wszystkich mających ochotę spróbować swoich w sił w jednych z największych zawodów spinningowych z łodzi w Polsce serdecznie zapraszam i jednocześnie do zobaczenia, ponieważ ja wpisuje Lubiąż na stałe do mojego wędkarskiego kalendarza. Połamania na wspólnych zawodach!
Krzysztof Żukowski, TEAM PRZEWODNIKÓW WĘDKARSKICH
Fot. archiwum autora, Marcin Lemańczyk