"Poland Trolling Masters" , Jastarnia 2010
„Trolling to jedna z najbardziej sportowych metod połowu. Tutaj nie ma mowy o przypadkowym podhaczeniu co ma czasami miejsce na przykład w klasycznym spinningu. Złowienie ryby metodą trollingową to zawsze wynik zainteresowania się ryby przynętą podaną w rejonie jej miejsca żerowania…”
Te słowa wypowiedziane przez Andrzeja Zduna na festiwalu łososiowym doskonale oddają czym tak naprawdę jest trolling. Ta metoda była i jest nadal traktowana w naszym kraju „po macoszemu”. Wędkarz ciągnący przynętę za łodzią jest nadal traktowany w większości łowisk jak szkodnik. Nasze PZW zakazało w swoim czasie trollingu na wielu łowiskach uznając tą metodę jako szczególnie niebezpieczną dla rybostanu. Duże szkody w rybostanie może jednak zrobić każdy wędkarz: spinningista, spławikowiec czy gruntowiec. Problem nie dotyczy tu samej metody ale podejścia wędkarza do ryb i po prostu zdrowego rozsądku. Skuteczny trolling wymaga poświęceń, świetnej znajomości łowiska i odpowiedniego sprzętu. Bezmyślne ciągnięcie przynęty za łódką w większości przypadków będzie bezowocne ale już przemyślana prezentacja przynęty w odpowiedniej warstwie wody właściwej dla pory roku i miejsc żerowania ryb może przynieść bardzo dobre wyniki.
W naszym kraju najpopularniejszy jest jeziorowy trolling „z ręki” polegający na ciągnięciu za łodzią przynęty na wędzisku trzymanym w ręce. Jego popularność wynika ze stosunkowo niewielkich nakładów, które trzeba ponieść. Wystarczy łódka z silnikiem elektrycznym lub spalinowym, zwykły spinning (nawet szklany) plus niezła znajomość łowiska. Przyda się także podstawowa echosonda.
Prawdziwa zabawa zaczyna się jednak przy trollingu z zastosowaniem downriggerów czyli specjalnych wind pozwalających na prezentację przynęty nawet na głębokości kilkudziesięciu metrów. Tak wyposażona łódź pozwala na obławianie zarówno toni głębszych jezior jak i wód morskich.
Na polskich wodach morza bałtyckiego pływa kilkanaście profesjonalnych jednostek trollingujących za trociami i łososiami. Wyniki jakie uzyskują często przerastają wyobraźnię trociarza łowiącego te ryby w rzekach. Poza tym w morzu łowione są głównie srebrne, żerujące ryby, których siła i waleczność wielokrotnie przewyższa najczęściej łowione rzeczne kelty. Mimo tego po naszej stronie Bałtyku trolling morski dopiero „raczkuje”. W krajach skandynawskich morskie połowy łososi i troci przez małe jednostki są niezwykle popularne. Na nieodległym Bornholmie czy przybrzeżnych wodach Szwecji corocznie organizowane są zawody w morskim trollingu, w których startuje nawet ponad 200 jednostek !!! Z wędkarstwa łososiowego żyją całe regiony nadmorskie czerpiąc z niego pokaźne profity.
Czy w naszym kraju takie zawody miałyby sens ? Czy znajdą się chętni aby ciągnąć łódź kilkaset kilometrów żeby przez dwa dni wędkować na morzu w dość ciężkich warunkach ? Czy morski trolling ma u nas szansę rozwoju ?
Na te pytania znamy już odpowiedź. W kwietniu tego roku odbył się I morski festiwal łososiowy pod nazwą „POLAND TROLLING MASTERS”. Zacznijmy jednak od początku.
Pomysłodawcą i głównym „sprawcą” był Piotr Lisakowski mieszkający w Jastarni. Piotr jest znany z organizacji dużych morskich imprez – jest on między innymi pionierem i organizatorem imprezy pod nazwą „Belonada”, która do dzisiaj jest kontynuowana. Pomysł zorganizowania morskich zawodów trollingowych zrodził się w głowie Piotra już dawno. Z powodu jego wyjazdu z Jastarni nie było jednak możliwe wcześniejsze zorganizowanie imprezy. Dla tego odbyła się dopiero w tym roku. Wraz z Piotrem Fijałkowskim, zapalonym wędkarzem morskim rozpoczęli pozyskiwanie sponsorów i mediów. Pamiętam kiedy Piotr zadzwonił do mnie pod koniec ubiegłego roku z informacją o planowanej imprezie. Szczerze mówiąc nie wierzyłem że w tak krótkim czasie można zorganizować takie zawody i potraktowałem jego plany jako pobożne życzenie. I pewnie miałbym rację gdyby zadania tego podjął się ktoś inny. Piotrowi na pozyskanie sponsorów, załatwienie noclegów, cateringu i oprawy medialnej imprezy wystarczyły niecałe dwa miesiące ! Dzięki zaangażowaniu i wielkiej determinacji udało się dopiąć wszystko na ostatni guzik. Wszyscy uczestnicy wyjechali z Jastarni w doskonałych nastrojach i już zapowiedzieli swój udział w przyszłorocznej, jeszcze większej imprezie. A teraz kilka słów o samych zawodach.
Do Jastarnii przybyło 11 ekip. Większość stanowiły duże łodzie powyżej 6 m, jednak było także kilka małych łódek + ponton. Mniejsze łódki i ponton wybrały ze względów technicznych klasyczny trolling z ręki po płytszych wodach zatoki co okazało się strzałem w dziesiątkę.
Sobota przywitała zawodników chłodnym północno- zachodnim wiatrem, który w porywach osiągał skalę 6 stopni w skali Beauforta. Pływanie w takich warunkach nie jest łatwe zarówno dla większych łodzi jak i małych jednostek, ponieważ fala zatokowa słynie ze swojej nieobliczalności i zmienności. Poza tym w pierwszym dniu zawodów ciśnienie gwałtownie zaczęło rosnąć co nie sprzyjało dobremu żerowaniu łososiowatych. Mimo tego kliku zawodników odnotowało brania, głównie niewymiarowych troci i łososi. Jedyną punktowaną rybę przyniósł do wagi Zbyszek Baciński i został liderem po pierwszym dniu zmagań.
Drugiego dnia zawodów warunki pogodowe poprawiły się i kilka jednostek zdecydowało się na wypłynięcie na odleglejsze wody głębi Gdańskiej. Wiadomo było, że od dłuższego czasu rybacy regularnie łowili w tych rejonach spore łososie. Osobiście miałem przyjemność pływać z 4 osobową ekipą Andrzeja Zduna, który reprezentował na zawodach nasz „Team Dragon”. Jego profesjonalna łódź trollingowa, wyposażona w 4 downriggery może jednocześnie obsłużyć nawet kilkanaście zestawów !! Oczywiście wymaga to doskonałej współpracy całej załogi i muszę powiedzieć, że ekipa Andrzeja zrobiła tutaj na mnie duże wrażenie. Każdy załogant wiedział doskonale co robić zarówno podczas wypuszczania zestawów jak i po braniu ryby. Dzięki temu trolling z użyciem nawet 12 wędzisk nie jest dla nich problemem. Oczywiście na festiwalu łososiowym przepisy dopuszczały po jednym wędzisku na załoganta więc cała zabawa z opuszczaniem 4 zestawów trwała nie dłużej niż 5 minut. Ten przepis ulegnie zmianie już w przyszłorocznych zawodach, ponieważ realna szansa na branie łososia czy troci rośnie proporcjonalnie do ilości stosowanych wędzisk oraz czasu pływania. Po około 2 godzinach pływania, w końcu szczytówka jednej z wędek zaczęła się lekko kołysać. Ryba nawet nie wypięła się klipsa co świadczyło o jej niewielkim rozmiarze. Po szybkim holu zobaczyliśmy przy burcie ok. 40 cm trotkę, która wypięła się przy wyjmowaniu z wody. Było to nasze jedyne tego dnia branie i chwilę później zakończyliśmy łowienie aby zdążyć do portu na czas. Warto wspomnieć o zdarzeniu, które spotkało nas w drodze na łowisko. Po około godzinie płynięcia, zobaczyliśmy dryfującą w odległości ok. 100m niewielką łódkę z wędkarzem wzywającym pomocy. Po podpłynięciu okazało się, że śruba silnika wkręciła się w siatkę rybacką !! Podczas rozplątywania sieci, wędkarz o mało się nie utopił, ponieważ aby wyciąć śrubę z siatki musiał cały silnik wciągnąć do łodzi. Okazało się, że zalany silnik nie odpali i jedynym rozwiązaniem było wezwanie pomocy. Na szczęście organizator zapewnił szybkie łodzie ratunkowe, które w przypadku zagrożenia natychmiast ruszały na pomoc. Po naszym telefonie i podaniu współrzędnych organizatorzy natychmiast wysłali łódź, która bezpiecznie zaholowała pechowca do portu. Aż strach pomyśleć co by się stało gdyby fala była większa a wędkarz wjechałby w sieć przy większej prędkości…Generalnie, temat obstawiania zatoki sieciami rybackimi był nieustannie na ustach wszystkich zawodników i była to najgorsza strona imprezy, na którą oczywiście organizator nie miał wpływu. Jak mi jednak przekazał Piotr Lisakowski i ten problem jest do opanowania i jego stowarzyszenie już podjęło stosowne kroki. Może ktoś w końcu zrozumie jakie zagrożenie stanowią dla wędkarzy setki kilometrów sieci w dodatku oznakowanych w niezrozumiały dla większości użytkowników wód sposób. A teraz wyniki.
I MORSKI FESTIWAL ŁOSOSIOWY wygrała ekipa „Wędkarskiego Świata” w składzie: Marek Szymański, Szymon Szymański i Bernard Kaczmarek. Głównym „sprawcą” tego wyniku został 12 letni Szymon, który w drugi dzień zawodów złowił pięknego samca troci o długości 71 cm i masie 4,75 kg. Ryba wzięła na wobler w okolicach ujścia Wisły Śmiałej a jej złowienie było konsekwencją wielodniowych treningów i ponad 200 przepłyniętych kilometrów podczas zawodów. Zwycięska ekipa łowiła z pontonu i udowodniła, że morski trolling może być bardzo skuteczny nawet bez użycia łodzi z downriggerami. Mało tego, zyskuje nawet przewagę jeżeli ryby przebywają na niewielkich głębokościach. Tak sytuacja miała miejsce w trakcie zawodów gdzie większość brań zanotowano na głębokości do 10 metrów. Załoga WŚ dzięki Szymonowi zgarnęła pokaźną pulę nagród ufundowanych przez sponsorów. Były to windy Scotty (największa ryba dnia), kombinezony Seafox, windy Canon, zestawy trollingowe Abu i wiele innych drobniejszych nagród.
Drugie miejsce zajęła ekipa „Experta" w składzie: Krzysztof Kamieński i Filip Hoffa, których łupem padł łosoś o długości 61 cm. Za tą rybę Krzysztof Kamieński otrzymał nagrodę specjalną – wykonane ręcznie wędzisko Dragon HM 69 Seatrout z dedykacją.
Trzecie miejsce przypadło załodze dużej łodzi Wojtka Cieślaka z Warszawy. Pozostali załoganci jednostki to: Radosław Żebrowski, Rafał Dzierżanowski, Zbigniew Reguła i Andrzej Gackowski. Pierwszy Trollingowy Festiwal przeszedł do historii. Dla mnie była to impreza doskonała pod każdym względem. Jeżeli główny organizator, Piotr Lisakowski, który (notabene został ojcem na dzień przed rozpoczęciem imprezy !!!) potrafił zorganizować wszystko w tak krótkim czasie aż strach pomyśleć co nas spotka na II festiwalu. Ja już czekam na tą imprezę i jestem pewien że rangą przerośnie ona wszystkie dotychczasowe. Do zobaczenia za rok !
Łukasz Marczyński