W długi majowy weekend, razem z Niklasem Norlingiem, zdecydowaliśmy się przejechać do Olandii i odwiedzić Johana Bjelkendala, aby połowić jeszcze późnowiosennych troci. Taki wyjazd "uskuteczniamy" corocznie w kwietniu lub maju, w zależności od tego, jaka jest pogoda i jak nad podpasują wolne dni w pracy. W tym roku terminy pokryły nam się idealnie i bez przeszkód mogliśmy ruszyć. Dodatkowo prognozy mówiły o dobrej pogodzie i warunkach, a i wędkowanie dobrze nam już od dwóch tygodni szło, więc byliśmy pełni optymizmu.
Przyjechaliśmy późnym wieczorem w czwartek. Ale nie było jedynie ciemno, nie nie: towarzyszyła nam potworna wichura i ulewa... Byliśmy załamani. Miało być zupełnie inaczej, idealnie! w piątek rano na naszych smartfonowych prognozach pogody widzieliśmy, że kolejne dni nie zapowiadały się nic a nic lepiej; miało być deszczowo i wietrznie...
Mimo wszystko zaufaliśmy doświadczeniu i wiedzy o wyspie Johana i ruszyliśmy. Dzięki niemu mogliśmy tego dnia połowić w kilku osłoniętych od wiatru zatoczkach, gdzie zebrały się ryby. Johan nie był zbyt zadowolony, ale nam to wystarczyło - tego dnia złowiliśmy 7 ryby o wadze do 2.5 kg.
W sobotę obudziliśmy się, nastawieni na podobne warunki, ale deszcz przestał padać - przynajmniej chwilowo. Po śniadaniu usiedliśmy nad mapką i zaplanowaliśmy sobie trasę na cały dzień. Mieliśmy zamiar wypróbować kilka nowych miejscówek, ale i zajrzeć w parę starych. Udało się nam tego dnia złapać więcej ryb niż w piątek, a ich max waga to 2.6 kg.
Potem pogoda jeszcze się poprawiła i popołudnie i wieczór mieliśmy już wspaniałe. Ja testowałem nowego HM69 Nano, a Niklas - Guide Selecta. Moje stare wędzisko tego samego dnia nie wytrzymało i blank trzasnął w związku z czym niestety wylądował w koszu, ale HM dał radę.
W niedzielę już od rana towarzyszyła nam smutna myśl o czekającym nas za kilka godzin powrocie, ale postanowiliśmy jeszcze maksymalnie wykorzystać czas, jaki nam został. Pogoda się wyklarowała i było wspaniale, aż żal było wyjeżdżać, tym bardziej, że przez ok 3h mieliśmy istną rybną Bonanzę! Ryby same pchały się na wędziska, dosłownie!
Jakieś 15 minut przed czasem, gdy mieliśmy się już zacząć pakować i ruszać z łowiska, Niklas poczuł, że coś ciężkiego chwyciło przynętę. Jego GS ciężko walczył, a doświadczenie pomogło wyholować nie za dobrze zapiętą rybę: okazało się, ze to największy srebrniak tej wyprawy; 3 kg!
Wyjechaliśmy w pełni usatysfakcjonowani :)