Wybrałem się nad moją ulubioną łososiową rzekę. Doszły mnie słuchy, że pojawiły się w niej pierwsze Springery, czyli największe łososie, które wstępują do rzek wiosenną porą.
Woda tego dnia była ciut za niska by dobrać się do salmonów, ale po nocnej ulewie miała uroczy, zwiastujący dobre brania ryb, kolor piwa Guinness. Po obłowieniu kilku łososiowych bankówek wiedziałem, że nie będzie łatwo. Łososie, jeżeli w ogóle były w rzece, w ogóle nie reagowały na podawane im przynęty. Zauważyłem jednak znaczną aktywność pstrągów potokowych. Potokowce o dziwo bardzo słabo reagowały na obrotówki. Szybki przegląd pudełek i na dragonowskim Spinn Locku zapinam 5 cm pływającego Minnowa Salmo w kolorze HRM. To nowa, holograficzna wersja legendarnej strzebelki Salmo. Założenie tego woblera było strzałem w dziesiątkę! Każdy rzut kończył się jeśli nie holem, to przynajmniej kontaktem z pstrągiem. Po przechytrzeniu kilku niewielkich pstrągów zacinam 40-staka. Piękna walka, podczas której mój ulubiony Specialist Pro Stream (więcej o wędziskach czytaj tutaj) świetnie radzi sobie z ostro walczącym pstrągiem, a ten bez umiaru serwuje mi serię efektownych wyskoków nad wodę.
Pstrągi żyjące w rzekach Kerry nie dorastają do dużych rozmiarów, inaczej jest z olbrzymami z północnej i zachodniej części wyspy. Te mniejsze, moje, są jednak przepięknie ubarwione.
Najczęściej rzucam prostopadle do nurtu i prowadzę Salmiaka po łuku, cały czas delikatnie podszarpując szczytówką. To taka delikatna, subtelniejsza odmiana jerkowania. I nagle miękkie, zdecydowane zatrzymanie woblera. Zacinam i… to chyba łosoś!? Ryba odjeżdża na hamulcu pod przeciwny brzeg. Z wyczuciem luzuję hamulec i w skupieniu podciągam dynamicznie walczącą rybę pod nogi. To nie łosoś, to ogromny PSTRĄG!! Miedzianołuski samiec z dużą kufą, żółtym brzuchem i wielkimi czerwonymi kropami na bokach. O matko! Skąd on się tu wziął? Oceniam rybę na minimum 60 cm długości. Pstrąg majestatycznie zatacza wokół mnie kilka ósemek i nagle widzę, że wobler w jego pysku zmienia położenie… Ryba nurkuje do dna i wypina się… No nic, bywaj piękna rybo - do następnego razu… Wznawiam łowienie. Pstrągi wciąż świetnie biorą, już nawet ich nie liczę; myślę, że wyholowałem ich tego dnia ok. 30 sztuk, wszystkie zaatakowały Minnowa HRM.
Dochodzę do ostatniej miejscówki. Łowię kilka kolejnych 40-staków, największego tego dnia – 45 cm i ładną trotkę wędrowną, która jednak wybiera wolność przed sesją fotograficzną.
Na koniec wspomnę o niezbyt miłej przygodzie, jaka mnie spotkała. Zacinam pstrąga, który usiłuje się schować między moimi nogami. Jakimś cudem udaje mu się zaczepić grot kotwiczki o sznurowadło buta (stoję w wodzie). Woda po pas, konkretny uciąg. Nie mogę uwolnić ani ryby, ani siebie. Podskakując na jednej nodze kuśtykam do brzegu, nawet nie chcę myśleć co to będzie, jeśli się potknę. Opieram nogę z wpiętym woblerem o spory głaz. Sięgam lewą ręką i jak na zwolnionym filmie: ryba błyskawicznie uwalnia się, a jeden grot kotwiczki wbija się centralnie w kciuk... Oj, boli! Udaje mi się wyplątać woblera ze sznurówki. Teraz próbuję wyciągnąć kotwiczkę szczypcami. Trzyma się mojej skóry mocno...Szkoda, że ten wielki pstrąg nie zaciął się tak pewnie jak mój palec. Ściągam kotwiczkę z woblera. Nie ma szans na jej wyszarpanie. Wracać do domu? No nie, pstrągi ciągle świetnie żerują. Co robić? Wyciągam telefon i szybko w Internecie odnajduję sposób na pozbycie się kotwiczki. Odcinam metr linki, zaciskam węzeł na łuku kolankowym wbitego grota i płynnym ruchem wyszarpuję kotwiczkę z palca. Poszło bezboleśnie. Na szczęście mam przy sobie mini zestaw pierwszej pomocy. I szybko dezynfekuję ranę, zabezpieczam ją opatrunkiem. Mogę łowić dalej.
Już nie mogę doczekać się kolejnej wyprawy nad rzekę. Może uda mi się przechytrzyć tego wielkiego pstrąga? Według prognozy meteorologicznej będzie padać. Deszcz sprawi, że z oceanu wpłyną łososie.
Tomasz Ekert
TEAM DRAGON