Przyroda rządzi się swoimi prawami, my wędkarze wiemy o tym doskonale. Przez ostatni tydzień miałem okazję przekonać się o tym nie pierwszy i na pewno nie ostatni raz.
Tegoroczna krótka i intensywna zima, później zimne marcowe noce oraz kilka ciepłych dni pod koniec marca i znowuż podobna sytuacja w kwietniu, sprawiły, że na rozpoczęcie sezonu szczupakowego woda była niemiłosiernie zimna. Dopiero w połowie maja dotarła do nas fala upałów, więc drapieżniki ruszyły na żer. Już wtedy dało się zauważyć, że zaliczymy sandaczowy falstart.
Nie myliłem się; stało się to, co stać się musiało. Ryby, które pierwszego czerwca powinny pięknie brać, dopiero schodziły z gniazd kierując się na swoje żerowiska. Tamtego dnia wymęczyłem kilka „szprotek”, co nie nastrajało mnie optymistycznie na dalsze dni łowienia. Wieczorem zapadła decyzja: odpuszczamy. Potrzebny był przysłowiowy plan B, którym po krótkiej naradzie okazały się narwiańskie okonie oraz szczupaki.
W dół stoku
Na rzekę wypłynęliśmy o świcie. Na oddalonych o kilkanaście kilometrów miejscówkach świeciło pustkami, bowiem wszyscy z uporem maniaka próbowali złowić sandacza na innych miejscówkach, a my…, no cóż, bez żadnej spiny napłynęliśmy na górkę. Ustawiliśmy się klasycznie na głębszej wodzie w taki sposób, aby przynętę sprowadzać w dół stoku. Rozpocząłem łowienie od ciężkiego sprzętu: krótki i szybki kij castingowy, do tego multiplikator z grubą plecionką i wisząca na samym końcu, niepozorna, ale potrafiąca otworzyć wodę przynęta – V-Lures Lunatic. Pierwsze rzuty ukazały jej fenomen skuteczności. Rzut, podbicie pierwsze, drugie, no i wreszcie trzecie, po którym nastąpił upragniony strzał. Szczupak wciągnął przynętę aż miło i po kilku świecach był gotowy do podebrania. Ryba w pełni sił dostarczyła mi pięknych emocji.
Jak dobrze wiecie, nie sposób opisać je słowami, więc nawet nie będę próbować - powiem jedynie, że było warto zrezygnować z sandaczy na rzecz choćby tego jednego strzału. Ale, ale, on nie okazał się być jedynym. Po wypuszczeniu ryby pomyślałem, że czas na zabawę, czyli coś, czego bardzo dawno nie robiłem.
Zabawa Moderate
Wyjąłem z pokrowca lekką wędkę o nazwie Moderate, długość 2,30 m c.w. do 12 g, zamontowałem kołowrotek niskobudżetowy Viper z nawiniętą plecionką Fishmaker 0,06 mm. Założyłem właśnie tę plecionkę, którą mam przyjemność łowić od lutego - jestem nią zachwycony. Wielu moich kolegów, widząc jak pięknie prezentuje się nad taflą wody pyta, a co to za cudo…? Mogę machnąć? Po czym również zakochuje się w jej nieskazitelnej gładkości oraz miękkości.
Ale, nie słodząc już więcej plecionce, dokończę główny wątek. Na koniec plecionki poszedł fluorocarbon, nieodzowny podczas łowienia okoni w czystej wodzie, a z kolei na jego koniec najmniejszy Demon. Tak skompletowany zestaw wylądował w wodzie, oczywiście jego odpowiednia część, i po chwili miał szansę wykazać się na wielu okoniach. Do końca dnia złowiliśmy kilkadziesiąt tych pięknych ryb, brały dosłownie na wszystko: na małe Invadery, nieco większe Demony a kończąc na dość sporych Lunaticach. Kluczem do sukcesu okazało się łowienie przy samej granicy roślinności, w której tarło odbywały klenie - woda aż gotowała się od ryb. Pasiaki wpadły w szał żerowania i często atakowały przynętę zanim ta jeszcze dotknęła dna.
Wyłowieni i zrelaksowani świetną zabawą, wracając zapytaliśmy kilku znajomych o sandacze: Jak wam brały? Jednak ich wyniki pozostawiały wiele do życzenia. To pokazuje, że nie zawsze należy robić coś na siłę i dotyczy to również wędkarstwa. Wybierając się na ryby, przede wszystkim powinna się liczyć dobra zabawa i mile spędzony czas – dokładnie w taki sposób, jak to miało miejsce w moim przypadku :)
Kuba Kaczan