Rozpoczęcie sezonu na pstrąga potokowego uważam za najbardziej magiczną datę w swoim wędkarskim kalendarzu. Każdego roku już od wczesnej jesieni myślami jestem gdzie indziej, czyli nad swoją ulubiona rzeką.
Potokowanie to dziedzina łącząca w sobie wszystkie elementy wędkowania, które w spinningu lubię: sprzętowy minimalizm, samotność nad wodą, dziką przyrodę, surowość aury, piękno i szlachetność podchodzonych ryb - pstrągów potokowych, lipieni.
To czas i ryby tylko dla prawdziwych pasjonatów, ludzi wytrwałych i dobrze zorganizowanych; tu i teraz każdy błąd kosztuje zbyt wiele, wady i braki w sprzęcie czy ubiorze zatrzymają nas w mig i coś, co miało być super przygodą stanie się wspomnieniem wywołującym czkawkę, a raczej - wspomnienia odbijające się czkawką. Na naszą skuteczność wpływa nie tylko pudło najnowszych wobków czy siedemnaste łożysko w kołowrotku, ale też odpowiednie podejście, logistyka, dopasowywanie wabika do każdej miejscówki pomimo mrozu, jego szybkie i ciche wymiany choćby pośrodku rwącej rzeki, gdzie wody mamy do pasa.
Niepotrzebne przyruchy sprawiają, że zimno wnika tam gdzie nie powinno, hałasujemy a spłoszone ryby brać nie chcą. Potem to już standard: skostniałe palce, zniechęcenie do banalnej zmiany gumy i znowu zerowy wynik...
"Zorganizuj się i łów bez stresu"- kiedyś wyczytałem takie zdanie w miesięczniku WW, wdrożyłem w życie, a niebawem przekonałem się o jego słuszności.
W skład ekwipunku "zimowego żołnierza" wchodzi zazwyczaj wszystko to, co dobre i sprawdzone wcześniej; począwszy od wędziska czy kołowrotka poprzez linki i zawartość pudeł. To nie koniec, lista wiedzie dalej przez agrafki, akcesoria a kończy się na wygodnym i ciepłym ubraniu.
Wszystko to, co na "potem": jedzenie, picie, zbiorcze pudła, akcesoria drugiej potrzeby jak szpule, zapasowe części ubioru czy drobiazgi jakieś, skrzętnie upychamy w plecaku. Plecaku, który doskonale rozłoży ten ciężar na naszym korpusie i przyklei go do ciała, co docenimy prześlizgując się gładko przez krzaki czy balansując na powalonych drzewach.
Pamiętam, jak - będąc jeszcze nastolatkiem - w zimnej porze roku chciałem jednym susem pokonać niewielkie bagienko skacząc na pień leżący po jego drugiej stronie. Teoria była idealna, praktyka jednak wykazała mankamenty w teorii i do domu wracałem mokry jak szczur wędrowny przez prawie 3 km. Jak łatwo się domyślić, w niewielkim 7-stopniowym minusiku. Co się stało? Ano zbyt długie szelki szkolnego plecaka rozkołysały go podczas przeskoku, moja stopa nie trafiła tam gdzie powinna, a grawitacja ziemska zrobiła resztę; temperaturę wody lutowej rzeki pamiętam do dzisiaj.
Wracając jednak do ekwipunku. Zbiór najczęściej używanych przynęt, akcesoria do montażu zestawu po zrywce, peany - to wszystko dobrze mieć w zasięgu rąk tak, aby tego nie szukać, nie grzebać po plecaku niepotrzebnie paląc naszą miejscówkę - tu nieocenione wprost zasługi oddadzą dwie rzeczy -pas biodrowy bądź kamizelka. Kilka z nich, które dotrzymały mi kroku, chcę tutaj polecić. Uważam, że rzeczy dobre są tego warte.
Od lat w tej materii za produkty "skończone", doskonałe pod każdym względem uważam popularną serię plecaków i toreb Team Dragon, są nie do zajechania... Mój stary TD po dwóch sezonach i ponad 200 całodziennych wyprawach w deszczu, mrozie, po taplaniu w błocie i paru zjazdach na moich „czterech literach” w dół rzecznych parowów, po wizycie w pralce jest jak nowy; nawet nitka z niego nie sterczy, nieprzebarwiony, nie śmierdzi, a zamki chodzą jak furtki w najnowszym mercu. Zero skazy. Jego najmłodszy braciszek Team Dragon X-system, którego używam od jesieni 2017 r. został nieco rozbudowany, wzbogacony o kilka sprytnych schowków, kieszeni, odpinany przybornik (coś na podobieństwo saszetki) z tyłu, sztywny i wygodny dla rąk pojemnik-pokrowiec na okulary, w samym sobie zaś mieści zestaw czterech (w zestawie) spasowanych pudeł czyniących z niego uniwersalny kombajn.
Można go postawić na łodzi lub pomoście i cieszyć się ich zawartością kusząc okonie, zedy czy esoxy. Można wyjąć pudła, odpiąć w środku plecaka półkę robiąc jedną dużą komorę i zabrać nad pstrągową rzeczkę... Tutaj licznych pudeł nie potrzebujemy, ale duża komora w plecaku jest konieczna. Co kto woli. Wspomniana wcześniej saszetka (przybornik) poza kieszonkami ma to "coś" w sobie, prawdziwą perełkę - zestaw pojemnych woreczków strunowych montowanych na rzepy; białe do białych, fluo do fluo, tu czarne a tam motoroile, każde w grubym foliowym worku i szczelnie zamknięte czekają na swą kolej a ja ich nie gubię, nie odbarwiam i nie przycinam ogonków wiekiem pudełka - horror krzywdzonych gumeczek dobiegł końca.
Towarzyszą im najczęściej używane główki jigowe o rozmaitej wadze, a także gotowce z fluorocarbonu, agrafki - nic nie lata luzem, nie hałasuje. I uwaga, jest suche - dwukrotne wejście powyżej pasa do wody zmoczyło materiał przybornika, ale nie zawartość woreczków – to szczelne woreczki strunowe. To samo rozwiązanie znajdziemy w pasie biodrowym - jest przedział na pudełko, kilka wewnętrznych kieszeni, przedział z woreczkami i dwa zewnętrzne siateczkowe na coś, np. butelkę wody, puszkę coli.
Zwolennicy kamizelek technicznych mogą czuć się docenieni, gdyż nowy model TD to plątanina schowków i kieszeni: do dyspozycji mamy kilka z przodu, jedną z patką, są wewnętrzne, są zewnętrzne po skosie z karabińczykami np. do kluczyków, jest duża na plecach, jest sprężynka i zaczep do peanów, jest sztywne etui na polaroidy... Dużo tego, ludzie od projektu poszli na całego. Całość wygodna i praktyczna. Jakościowo wykonane bardzo dobrze – to wydatek, który będzie nas cieszyć latami. Z czystym sumieniem polecam każdemu.
Malkontenci zapewne pomyślą o tańszych zamiennikach, o Decathlonie czy demobilu różnych armii świata - proszę bardzo, nic na siłę, obyście mieli w tej materii więcej szczęścia, niż ja.
Daniel Luxxxis Kruzicki