Przychodzą takie dni, gdy nie mogę wytrzymać i zarzucam gruntówkę. Ostatnio też tak miałam!
Choć łatwiej i wygodniej złapać w dłoń odległościówkę, by ruszyć daleko w głąb lasu ku jeziorowej przygodzie, postanowiłam spakować dwa feedery w pokrowiec, do tego podpórki ukryłam w bocznych kieszonkach i została jedna pusta komora, w której zmieścił się składany podbierak z gumowaną siatką. Dobrze by było gdyby to z klamotów było już wszystko, ale trzeba jeszcze zabrać zanętę, wiadro, w którym ją rozrobię, przynęty i niezbędne akcesoria gruntowe, a te ostatnie zmieściłam w mojej skrzynce Versus. Fotel pod pachę i załadowana od stóp do głów lecę nad wodę.
Miejsce, które pachniało linem
Wybrałam miejsce mocno zarośnięte. To znaczy, że dno pokrywała podwodna roślinność tworząc obfitą łąkę, a ta znajdowała się w okolicy trzcin. Bliżej brzegu, gdzie nie było roślinności, zaobserwowałam dużą ilość mięczaków.
Nie chciałam skupiać się na jednym gatunku, gdyż postanowiłam spędzić nad wodą maksymalnie cztery godzinki. Chciałam po prostu sprawdzić czy i co żeruje. Sporządziłam mieszankę. Najważniejszą jej cechą był bardzo słodki aromat oraz intensywna praca w wodzie, która szybko wabi ryby. Jako bazę wykorzystałam zanętę Dragon Quattro Baza Jezioro, którą wzbogaciłam mocno aromatyczną mieszanką Elite Leszcz Special. Odpowiednio nawilżona i przesiana przez sito zadziwia swoją pracą w wodzie. Stopniowo uwalnia cząsteczki i rozkłada się pięknie na dnie tworząc słodki dywan. Aromat czuć jeszcze przez zamknięte opakowanie. To oznacza, że w wodzie będzie wyczuwana przez ryby z dużej odległości, a nawet po jej wyjedzeniu przez drobnicę zapach jeszcze jakiś czas będzie wabił ryby. Z tej mieszanki sporządziłam kule zanętowe, posłałam je do wody za pomocą procy jeszcze przed rozpoczęciem tworzenia zestawów. Do podajników wykorzystałam resztę mieszanki, którą pół na pół wymieszałam z wcześniej namoczonym pelletem zanętowym MegaBAITS Truskawka-Ryba średnicy 3 mm. Uzyskałam zanętę o świetnych właściwościach klejących a jednocześnie intensywnie pracującą w wodzie i wabiącą ryby.
Testy metod na różne warunki
Plan obejmował sprawdzenie i porównanie różnych metod gruntowych. Stosowałam w tym celu dwa różne kije, do których użyłam kołowrotków Black Shadow FR 735i z nawiniętymi żyłkami MegaBAITS Method Feeder o bardzo dobrych właściwościach tonących i średnicy 0,22 mm. Feeder MegaBAITS Black Shadow o długości 3,60 m i ciężarze wyrzutowym do 80 g opatrzyłam w klasyczny koszyczek zanętowy o wadze 30 g.
Inny rodzaj gruntowego połowu, który chciałam porównać z klasycznym koszyczkiem to coraz bardziej popularna "methoda". Wybrałam do niej kij Insanity Method Feeder do 120 g wyrzutu i długości 3,60 m. Kij z dużym zapasem mocy w dolniku dedykowany do "methody" i umożliwiający łowienie dużych ryb bez obawy o uszkodzenie wędziska. Tutaj rolę podajnika zanęty pełnił koszyk do "methody" o wadze 35 g z obciążeniem skupionym na jego spodzie, które daje pewność, że po wpadnięciu do wody przynęta z zanętą będą zawsze efektownie wyeksponowane na wierzchu.
Aby mieć obiektywne porównanie założyłam takie same haczyki na oba zestawy (Mustad Carp XV2 Wide Gape rozmiar 8) i oba zawiązałam węzłem bez węzła zostawiając na końcu włos, do którego przymocowałam gumkę na mały pellet. Zakładałam do niej tonący pellet haczykowy średnicy 8 mm o zapachu kryla. Jak można się już domyśleć na obu wędziskach łowiłam na tę samą przynętę. Trochę to ryzykowne, gdyż czasu miałam niewiele i mogło się zdarzyć, że nie uda mi się wstrzelić w smak, który akurat dzisiaj będzie rybom bardziej odpowiadał. Na szczęście szybko to zweryfikowałam. Największą różnicę między zestawami stanowiła długość zastosowanych przyponów i to ona mogła mieć główny wpływ na różnice, które zaobserwowałam.
Obserwacje i wnioski
W wędkowaniu w zarośniętym łowisku nie do przebicia okazał się method feeder! Około 15 minut od zanęcenia na kiju Insanity Method Feeder zameldował się pierwszy lin. Miał 45 cm długości, lecz był niezwykle waleczny. Chciał się ratować wpłynięciem w trzciny jednak duży zapas mocy w wędzisku skutecznie opanował zapędy silnej ryby, która pochwaliła się swoją świetną kondycją. Lądowany w podbieraku następnie trafił na matę i dał sobie zrobić ze mną zdjęcie, po czym odpłynął dalej buszować w zielsku.
Zestaw z klasycznym koszyczkiem co pewien czas wskazywał delikatne brania do momentu położenia zestawu na czystym dnie bez zarośli. Wtedy zameldowała się, i tu uwaga, piękna gruntowa WZDRĘGA. Jak się później okazało nie jedyna. Dzięki methodzie, gdzie długość przyponu nie przekraczała 10 cm a przynęta znajdowała się w bezpośrednim kontakcie z zanętą, udało się (podczas 4 godzin wędkowania) zaciąć i skutecznie wyholować 3 liny. Największy z nich miał 53 cm i był szczególnie gruby. Na wędzisku wyczyniał cuda. Przez chwilę nawet napędził mi strachu, gdy wpłynął w trzciny. Zaklinował się i nie dawał nawet nadziei na wypłynięcie. Wtedy niezwykle przydany okazał się wolny bieg w kołowrotku. Dał on możliwość szybkiego i kontrolowanego poluzowania żyłki, którą ryba lekko wyciągała przy ciągłym naprężeniu szczytówki. Wyłączyłam wolny bieg jednym obrotem korbką i odciągnęłam rybę od zaczepu. Nie musiałam kombinować przy ustawianiu hamulca, co mogłoby się skończyć fiaskiem - dać linowi szansę wpłynięcia głębiej w trzcinowisko, a przy zbyt mocnym dokręceniu nawet spowodować utratę ryby.
Diabeł tkwi w szczegółach
W efekcie najskuteczniejszą metodą na lina z zarośli był podajnik do methody. Wniosek jest taki, że do wędkowania w obficie zarośniętych miejscach daje on dużą możliwość rybom żerującym w litoralu na łatwe zlokalizowanie i zassanie przynęty. Klasyczny koszyczek idealnie sprawdza się do łowienia na dnie mniej porośniętym. Nie oznacza to, że klasyczny koszyczek nie jest skuteczny podczas łowienia w zielsku. Wręcz przeciwnie. Jednak zestaw trzeba dopracować zmieniając długość przyponu i stosując przynęty pływające, lecz nie taki był dzisiejszy plan. Do dokładniejszego wpasowania w łowisko potrzeba o wiele więcej czasu spędzonego nad wodą i ciągłych modyfikacji zestawu, aby móc osiągnąć poziom nas zadowalający. Lecz, jak wiadomo, ryby też mają swoje humory i nie zawsze współpracują zgodnie z naszym życzeniem. Związane jest to ze szczególną podatnością strefy przybrzeżnej na zmiany środowiskowe, zarówno sezonowe jak i dobowe, przez co wpływa bezpośrednio na poławiane przez nas gatunki ryb żerujące głównie w tej strefie, czyli w litoralu.
Magdalena Szypulska
TEAM MEGA BAITS