Jak co roku, spinningiści czekają na ten jedyny w swoim rodzaju sandaczowy „dzień dziecka”, czyli rozpoczęcie sezonu sandaczowego. Z nami jest tak samo.
Razem z Krzysztofem Żurawskim szykujemy się na ten dzień już kilka miesięcy wcześniej, nawijamy plecionki, dobieramy przynęty i uzupełniamy brakujące główki jigowe starając się, by niczego nam nie brakowało w decydującym momencie na wodzie. Nasz „dzień dziecka” od kilkunastu lat realizujemy na Jeziorze Turawskim, w tym roku oczywiście tradycji stało się zadość.
Przyjeżdżamy do Turawy dzień wcześniej przed rozpoczęciem sezonu; szykujemy łódkę, górę sprzętu wędkarskiego i z niecierpliwością odliczamy godziny, a nawet minuty do wypłynięcia na wodę – nastrój wyczekiwania się udziela, bo przecież lubimy łowić sandacze. Kiedy wybija godzina „zero” w pośpiechu udajemy się na wcześniej wytypowane miejscówki – jesteśmy pełni niecierpliwości, obaw i żądni sandaczowej rozgrywki.
Zaczynamy łowić! Po kilku minutach spada pierwszy sandacz i melduje się nieduży szczupak. Już wiemy, że nie będzie łatwo.
Przyczyna? Wysoka temperatura wody sprawiła, że sandacze bardzo niekorzystnie dla nas rozprzestrzeniły się po jeziorze w poszukiwaniu pożywienia, więc trzeba będzie mozolnie szukać ryb, ale nie poddajemy się. Dzięki bardzo dobrej znajomości zbiornika w końcu je odnajdujemy. Ale to tylko preludium, wstęp do właściwych łowów – teraz należy wykombinować w jaki sposób się do nich dobrać, skoro nie reagują na nasze ulubione przynęty? Głębokości naszego łowiska wynosi 2,5 metra, z jednej strony to nieco ułatwia, a z drugiej – utrudnia złowienie ryby. Robimy burzę mózgów, trzeba myśleć, główkować i kombinować, przywołujemy do pomocy nasze doświadczenia z lat ubiegłych – ścierają się pomysły. W końcu pada pytanie: A może by tak Sliderem? Błyskawicznie akceptujemy niewyartykułowaną zgodę, nie ma czasu na kolejną dyskusję – jest sensowny pomysł, trzeba go jak najszybciej wypróbować. Po chwili Do wody lądują dziesiątki i dłuższe, a na efekty nie trzeba długo czekać: kilka ładnych sandaczy melduje się na naszych wędkach. Pomysł okazuje się strzałem w dziesiątkę! Impas przerwany, bezrybie odchodzi w niepamięć. Slidery mają w sobie tę magię kuszenia ryb różnych gatunków, nie tylko szczupaków.
Oczywiście nie wyobrażam sobie łowienia Sliderami bez użycia przyponów HM NI-TITANIUM WIRE Dragon. Dlaczego po nie sięgamy? Równie mocny jak plecionka jednorodny drut z tytanu i znakomita agrafka sprawiają, że łowienie Sliderami należy do przyjemnych, a to głównie dlatego, że Slidery nie plączą się a jednocześnie nasze ulubione przynęty są zabezpieczone przed obcinką ostrymi zębami szczupaków.
Z kolei, do łowienia przynętami gumowymi i kogutami używam przypony CLASSIC SURFSTRAND 1X7 produkcji również Dragona. Wiem, teraz wielu wędkarzy zapyta: „A po co przypony do łowienia sandaczy?” Już wielokrotnie słyszałem te pytania pełne zdziwienia. Z moich obserwacji wynika, że takie przypony nie przeszkadzają podczas łowienia tych drapieżników, a zarazem przypadkowe (przez niezamierzone) brania szczupaków i sumów pozwalają niejednokrotnie na złowienie życiowej ryby i chronią przed utratą ulubionej przynęty i co ważne – ochroną ryby przed odpłynięciem z przynętą w paszczy. Odpłynięcie z zerwaną przynętą jest groźne dla ryby i nieeleganckie dla wędkarza.
Łowienie sandaczy to nasza pasja i całe szczęście, że sezon sandaczowy trwa do końca grudnia. Dzięki czemu mamy dużo okazji do przechytrzenia tych wspaniałych ryb. Czego i Wam życzymy.
Chcąc skutecznie nawiązać pojedynek z sandaczem, warto się wyposażyć nie tylko w dobrą gumę i przypon, ale także w niezawodną główkę jigową, jakimi bez wątpienia są stricte sandaczowe V-Point SPEED i SPEED HD. Haki w tych główkach są w specjalny sposób optymalizowane do pojedynku z tymi twardopyskimi drapieżnikami – niełatwo je zaciąć, a wielu wędkarzy traci sandacze podczas holowania. Główki SPEED w ogromnym stopniu ułatwiają złowienie sandaczy, ponieważ znakomicie zacinają i trzymają rybę.
Michał Kłobut
TEAM DRAGON OPOLE