W tym roku mieliśmy bardzo upalną i gorącą wiosnę, temperatury nierzadko dochodziły do 300C, a co za tym idzie woda w płytkich zbiornikach nagrzała się do wysokich temperatur. To wszystko nie wróży dobrych brań sandaczy jak i innych ryb drapieżnych.
Jeżeli temperatury się utrzymają i lato także będzie gorące, może być ciężko o zaliczenie wyjazdu choćby jedną rybą. Dwa lata temu udało mi się dobrać do takich ospałych i leniwych sandaczy. Może to dobra recepta na nie, kto wie? Na pewno warto zapoznać się z moim artykułem, może i u Was podobna sytuacja będzie miała miejsce.
Znalazłem je
Trwało to już około dwóch tygodni. Lato, wysoka temperatura i słońce, te wszystkie czynniki nie sprzyjają połowom sandaczy. Ryby jakby też to wszystko wiedziały i nie chciały współpracować. Odwiedzałem sobie znane miejscówki, stosowałem najlepsze według mnie wabiki, a jednak nie mogłem doczekać się brania. Na echosondzie, też jakby je wymiotło, wszystkie znane mi blaty i kanty były puste. Postanowiłem poszukać ryb w ich domach. Na pierwszy ogień poszły największe karczowiska, ale tam też jakby ich nie było. Przełom nastąpił, gdy zakotwiczyłem łódź na płytkiej, blisko dwumetrowej wodzie. Na odległość rzutu miałem kilka zatopionych betonowych płyt, które tworzą między sobą szczeliny i przy których znajduje się także kilka zagłębień w dnie. W pierwszych rzutach wprawdzie nie miałem brania, ale wyraźnie czułem, że tor przynęty został kilka razy zakłócony. Czułem, że jakieś ryby interesują się przynętą i koło niej przepływają muskając ją delikatnie swoim ciałem. W takiej sytuacji mówię, że mętnookie o nią ocierają się, ale nie chcą jej zaatakować. Wyraźnie czegoś im brakowało. Zacząłem eksperymentować, zmieniałem szybkość podbicia, wagę główki jigowej oraz kolor i nawet rodzaj przynęty. Zadowalających efektów jednak nie było. Czułem natomiast, że w końcu je zlokalizowałem i jest ich tutaj dużo. Musiałem się tylko do nich dobrać!
Koguty nie działały
Wszystkie sandaczowe gumy zawiodły; sandaczowe w moim mniemaniu, czyli te o wąskiej pracy ogonka i przedłużonym kształcie zawiodły. Koguty też nie działały! Przełom nastąpił, gdy na końcu swojego zestawu założyłem ośmiocentymetrowego (Bandita) rippera o bardzo agresywnej pracy. Zaliczyłem kilka pstryknięć i przyduszeń, co skutkowało kilkoma rybami. Kombinowałem jednak dalej i zwiększyłam wagę główki z 8 na 10 g, a później nawet na 12 gramów. To wszystko przyniosło wymierne efekty w postaci kilku ładnych sandaczy.
Podwójne podbicie
Postanowiłem tam wrócić na następny dzień. Byłem ciekaw, czy ryby będą tam nadal, czy to był tylko przypadek. W domu przygotowałem kilka naprawdę agresywnie chodzących przynęt, które wyjąłem z tzw. pudła szczupakowego. Ryby były! I tak jak dzień wcześniej reagowały tylko na agresywnie pracujące przynęty, zbrojone na ciężkiej 12-gramowej główce. Łódź cumowałem przecież na dwóch metrach głębokości, a na szczycie betonowych płyt było zaledwie 1,6 metra.
Przynętę prowadziłem bardzo szybko i agresywnie podwójnym podbiciem. Mimo, że kij miałem podniesiony do góry to opadu prawie nie było. Sandaczom jednak to nie przeszkadzało, wręcz przeciwnie - była to jedyna słuszna metoda. Niektóre brania mimo tak krótkiego opadu były naprawdę mocne, choć przeważały przyduszenia lub brania na samym styku przynęty z dnem. Wyjąłem kilka naprawdę dużych zedów. Były tu jednak ryby wszystkich roczników. W tym samym czasie brały ryby okołowymiarowe oraz te na 80+, trafiło się też kilka grubych okoni. Miałem wrażenie jakby leżała tu ryba na rybie, jakby przypłynęły tu odpoczywać a nie żerować. Wszystkie zostały złowione w okolicach płyt. Mimo, że od czasu do czasu próbowałem obławiać obszar w odległości kilkunastu metrów od wspomnianego łowiska, to nie zanotowałem tam żadnego brania.
Ten okres utrzymywał się przez dwa tygodnie i dał mi wiele pięknych ryb. Najlepszą przynętą okazał się 10-centymetrowy Fatty w seledynowym kolorze, który wytwarzał bardzo mocną amplitudę drgań. Jego ogon przy tak agresywnym podbiciu robił niesamowite zamieszanie w wodzie, a korpus potrafił się obrócić do góry nogami. Później ryby gdzieś zniknęły, a wszystko wróciło do normy. Znowu zaczęły brać na znanych mi miejscówkach na klasyczne przynęty. Choć przyznam, że rippery o agresywnej pracy, jakimi są Bandit i Fatty na stałe zadomowiły się w moim pudle sandaczowym, a mając w pamięci tamte dwa tygodnie chętniej po nie sięgam.
Z wędkarskim pozdrowieniem
Marcin Kotowski (@kotowskifishing)