Wczesna jesień to na moich mazowieckich rzekach najlepszy okres leszczowego sezonu. Leszcze czują, że robi się coraz chłodniej i nadciąga zima. Muszą intensywnie żerować, by zrobić zapasy.
Jesienią staram się wykorzystać każdy weekend na wędkowanie w Narwi czy Wiśle łowiąc właśnie te ryby. W tym roku leszcze brały dobrze od początku września do połowy października.
Feedery Black Shadow
W pierwszy październikowy weekend przy okazji leszczowej wyprawy miałem okazję powędkować dwoma gruntowymi zestawami od MegaBAITS, czyli feederami z serii Black Shadow o długości 390 cm. Żeby było ciekawiej i abym miał dwa różnorodne wędziska, skorzystałem z możliwości wybrania wędek o nieco odmiennej charakterystyce, czyli cięższej do 150 gramów wyrzutu oraz lżejszej opisanej jako wędka do 120 gramów. Ich uzupełnieniem stały się kołowrotki MegaBAITS Black Shadow FR740i oraz żyłki średnicy 0,23 mm – 0,25 mm, które dobrze pasują do zestawów z obciążeniem często sporo więcej niż 100 gramów.
Moje nocne łowisko
Jesienią na moim odcinku Narwi leszcze najlepiej biorą w nocy. Mimo to nad rzekę przyjeżdża się już wczesnym popołudniem. Dzięki temu można spokojnie wybrać stanowisko, przygotować zanęty i zestawy. Jest czas na zorganizowanie prowizorycznego biwaku, który pomoże wygodnie przesiedzieć prawie dobę nad wodą. Zwłaszcza nad ranem często panuje niesprzyjająca wędkarzowi temperatura. Moim łowiskiem jest głęboka na około 3 m rynna na zewnętrznym łuku rzeki. Rynna jest długa i wąska, więc trzeba uważać podczas rzutów. Nieopatrznie posłany za daleko zestaw grzęźnie od razu w zaczepach na wypłyceniu za rynną. Spodziewając się dobrze żerujących ryb, wiążę najprostsze zestawy z koszyczkiem zanętowym montowanym przelotowo na agrafce z krętlikiem. Stosuję długie na około 75 cm przypony z żyłki Dragon Millenium Soft, która od kilku sezonów jest moją ulubioną żyłką przyponową. Standardową grubością leszczowego przyponu jest dla mnie czternastka (0,14 mm). Aby jednak być przygotowanym na ryby różnych gatunków i różnorakie sytuacje mam zestaw tych przyponówek o średnicach od 0,10 mm do 0,20 mm.
Pierwsze brania
Zgodnie z przewidywaniami do zmroku nie dzieje się nic szczególnego. Daje to czas na rozpalenie ognia i kolację w postaci obowiązkowej kiełbasy z ogniska. W połączeniu z chrupiącą i podgrzaną na ogniu bagietką z przyprawą w postaci ostrej musztardy jest smacznym a przede wszystkim rozgrzewającym posiłkiem przed chłodną nocą.
Tak jak się spodziewałem pierwsze branie przychodzi, gdy już na dobre zrobiło się ciemno, czyli przed godziną dwudziestą. Leszcz nie jest duży, bo taki pod kilogram. Za to ledwo zdążyłem go odhaczyć, gdy już kolejne branie sygnalizuje drugi kij. Następny leszcz ma prawie pięćdziesiąt centymetrów długości. Po dwóch rybach złowionych jedna po drugiej przychodzi dłuższa chwila spokoju.
Noc
Spokoju, bo długie jesienne noce mają zupełnie inny klimat niż krótkie nocki w czerwcu, gdy zanim na dobre się ściemni już zaczyna robić się widno. O tej porze roku jest czas by pogadać z towarzyszem na łowisku, jak i posiedzieć w ciszy gapiąc się w rozgwieżdżone niebo. Taką właśnie kontemplację październikowej nocy przerywa wyjątkowo agresywne branie: skacze gwałtownie cała górna cześć tej mocniejszej wędki. Okazuje się, że nie jest to jednak nic dużego. Kleń ma może nieco ponad trzydzieści centymetrów. Jednak to kleń właśnie jest jedną z nielicznych ryb, która przy tej wielkości tak mocno potrafią przywalić w kij. Po kleniu zaczynają się kolejne brania leszczy. Jednak nie są już tak częste jak w nieodległej połowie września. Za to ryby biorą na tyle regularnie, że nie pozwalają na znudzenie. Co kilkadziesiąt minut na feederach pięknie znaczą się kolejne leszczowe brania. Charakterystyczne, majestatyczne bujanie szczytową częścią wędziska trudno pomylić z braniem innej ryby. Nie biorą żadne okazy, bo największe leszcze mają po około półtora kilograma wagi. Do rana łowię jeszcze siedem czy osiem tych ryb. Wszystkie wzięły na pęczki 5 – 6 białych robaków, które tej jesieni mają u leszczy zdecydowaną przewagę nad wszelkiego rodzaju dżdżownicami czy ziarnami.
Feedery w akcji
Muszę też wspomnieć, że na narwiańskich leszczach bardzo dobrze sprawdziły się oba feedery Black Shadow. Dzięki zróżnicowanemu ciężarowi wyrzutu, mam dwie zupełnie odmienne wędki. Ta lżejsza (Black Shadow 120) zaopatrzona w stugramowy koszyk (plus waga zanęty) doskonale sprawuje się podczas rzutu poddana swojemu górnemu dedykowanemu obciążeniu. Jedocześnie jest to kijek bardzo subtelny. Uzbrojony w najtwardszą szczytówkę sygnalizuje nawet branie uklejki. O tym przekonałem się jeszcze zanim zrobiło się ciemno, gdy żerowała drobnica. Jednocześnie jest na tyle ustępliwy pod rybą, że spokojnie pozwala wyholować leszcze zacięte nawet za koniuszek wargi.
Natomiast stupięćdziesięciogramowy Black Shadow 150 jest na tyle mocnym kijem, że na moim łowisku wystarczyła średniej sztywności szczytówka w żółtym kolorze. Sto dwadzieścia gramów ołowiu oraz koszyk pełen zanęty nie robią na nim żadnego wrażenia. Jest też sporo sztywniejszy, co łatwo było zauważyć holując podobnej wielkości ryby obiema wędkami. Również dzięki temu leszcze zapinały się same podczas pierwszego, bardziej zdecydowanego przygięcia szczytówki. Przy najbliżej okazji muszę zabrać ten kij nad Wisłę, na którą wydaje się być wprost stworzony. Swoje robi też długość tych wędek, czyli 390 cm. Dzięki niej mogę wygodnie podebrać rybę bez obaw o jej stratę w przybrzeżnym zielsku, którego w tym roku podczas niskiego stanie wody w Narwi nie brakuje na moim odcinku rzeki. Obie wędki na pewno staną się moim stałym wyposażeniem podczas feederowych wypraw na leszcze.
Coś dla wrażliwej duszy
Tak jak podczas poprzednich weekendów, o świcie jest już po braniach. Jeśli już coś bierze, to szczytówkami feederów potrząsają tylko płotki oraz niewielkie leszczyki. To właściwy moment, aby zostawić sprzęt pod okiem kolegi i brzegiem rzeki przejść się z aparatem fotograficznym, spróbować uwiecznić na karcie pamięci poranną grę słońca i mgły. Będzie do czego wracać wspomnieniami przed ekranem komputera w domowym zaciszu, gdy za kilka tygodni za oknem zapanuje zimno i plucha.
Śniadanie przy porannym słońcu
Poranek to także czas śniadania. Koledzy, którzy jeżdżą ze mną, zawsze czekają na już słynną jajecznicę na maśle i kiełbasie. Przez lata stało się tradycją taką samą jak wieczorna kiełbasa z ogniska. Jednak po dwudziestu kilku wędkarskich nockach w tym roku nie mogę już patrzeć na smażone jajka. Tym razem na śniadanie zabrałem domowe placki. Wystarczy tylko podgrzać je na turystycznej kuchence. W połączeniu z czarną kawą parzoną nad wodą są najlepszym śniadaniem, po którym przychodzi czas pakowania i powrotu do domu.
Paweł Daniec