W tym roku letnia i złoto-jesienna aura długo nas nie opuszczała. Nadszedł już moment załamania pogodowego, nawet dosyć gwałtownie. Nie przeszkadza to jednak w czerpaniu radości z największej pasji - z wędkarstwa.
Liście lecą z drzew i szeleszczą pod butami. Jeszcze... Póki nie zmoczą ich deszcze. Ścielą się po brzegach i złociście drżą na gładkiej tafli. Czy jesienna aura może przygnębić? Pewnie niejednego zmarzlucha odstraszyła; nawet nosa z domu nie wytknie by pohasać nad wodą z klasykiem czy z methodą. A teraz tak pięknie... Ptactwo odlatuje hen daleko; dzikie gęsi kluczem lecąc wydzierają się wniebogłosy. Chłonę to całą sobą. Nie zamykajmy się na naturę. Każda pora roku jest piękna, trzeba tylko otworzyć oczy, siebie, by to dostrzec.
Coraz zimniejsza woda
W moim zbiorniku woda już wyczuwalnie się ochłodziła. Ryby zajęły głębsze partie, gdzie dobowe różnice temperatur nie są tak odczuwalne. Bywają jednak miejsca, takie jak moje, gdzie w sąsiedztwie głębszego blatu mamy dostęp do dna usłanego racicznicami. Jest to naturalna stołówka ryb, w tym grubych leszczy i płoci, ponieważ racicznice stanowią dla nich pełnowartościowy pokarm. Naturalne białko, które jest chętnie przez te gatunki zjadane. Na takim skrawku jeziorowego dna postanowiłam położyć moje zestawy.
Kiepski początek
Wędkowałam dwiema wędkami: klasykiem (feederem) i methodą. Zestaw z klasycznym koszyczkiem podczas odławiania małych ryb dawał mi możliwość ciągłego posyłania „towaru” na obraną odległość, tak by nie stracić ich zainteresowania, a methoda z małym popapem (ang. pop-up, przynęta pływająca) na włosie opierała się zmasowanym atakom natrętnej drobnicy. Dzięki temu nie nudziłam się w oczekiwaniu brania na zestaw methody przy kiju Black Shadow 80 g, w międzyczasie obserwując ciągłe ruchy delikatnej szczytówki na kiju z tej samej serii, lecz charakteryzującym się delikatniejszym wyrzutem, bo do 60 gramów. Teraz mogę stwierdzić, że początek był kiepski i kompletnie nieadekwatny do końcowego efektu.
Wysiłki się opłaciły
Pierwsze godziny wywołały niedosyt. Nad wodą pojawiłam się wcześnie rano i na łowisku przywitała mnie szarówka. Szybko przygotowałam zanętę i sprzęt. Nie chciałam stracić nawet chwili z nazbyt krótkiego, jesiennego dnia. Minęło sporo czasu od zanęcenia zanim ryba zaczęła żerować w utworzonym przeze mnie dywanie. Brania były niezdecydowane i delikatne, pomimo zastosowania najdelikatniejszych szczytówek. Najpierw zaatakowały drobne płotki i krąpie, które pewniej zasysały 3 białe robaczki niż ziarenko kukurydzy.
Cel moich starań: zimny LECH!
Nastawiłam się na grube ryby. Po wstępnym zanęceniu i wielu holach małych ryb bezsensowne było ciągłe przerzucanie zestawu i donęcanie – to nie zawody. Nie ilość, a jakość mnie interesowała. Wykorzystałam moją specjalną taktykę. Zwabiłam drobnicę chmurą zanętową, a ta żerując zrobiła przy dnie zamieszanie w pośredni sposób dając sygnał dużym rybom, że śniadanie podano. Już moja głowa w tym, aby dostarczyć taki towar, który po ataku „szarańczy” doczeka spóźnialskich leszczy.
Pierwsi meldują się „zwiadowcy”, czyli leszczyki do kilograma - o tej porze roku i tak bardzo cieszą łowcę. Te największe sztuki nie żerują tak łapczywie. Są o wiele ostrożniejsze. To po nie przyjechałam.
Przy zastosowaniu konkretnej techniki nęcenia, którą opiszę przy okazji kolejnego artykułu, podczas tego wyjazdu udało mi się przechytrzyć kilka pięknych ryb. Jedna zasłużyła szczególnie na sfotografowanie, a wszystkie na szybkie i jak najmniej stresujące zwrócenie Naturze. Za współpracę!
Mogłabym się pochwalić moim połowem w całości przetrzymując ryby w specjalnej zawodniczej siatce. Woda ma już taką temperaturę, że byłoby to możliwe bez szkody dla ryb. Zrezygnowałam jednak z takiego sposobu prezentacji, wszystkie okazy wypuszczając od razu po holu. Dlaczego? Oto odpowiedź: ilość vs. jakość. Moim celem nie było ukazanie skuteczności metody w ilościowym aspekcie, a złowienie tych grubych i zimnych leszczy, które i tak nie są łatwymi przeciwnikami. Poza tym zapewne się domyślacie jak leszcze źle znoszą przetrzymywanie w siatce. Największa radość to widok zdobyczy odpływającej w świetnej kondycji.
Branie dużego na drgającą
Ten piękny okaz sfotografowany przez Pana Waldka pokusił się na dwa ziarna kukurydzy na klasycznym zestawie. Branie nie było atomowe, podskubywał moją przynętę delikatnie uginając i prostując szczytówkę wędziska. Wiedziałam, że to większa ryba, bo wszystko działo się jakby w zwolnionym tempie. Mniejsze sztuki są bardziej łapczywe, działają szybciej. Mój leszcz był już zdecydowany i pewny swojego, jakby każdą czynność skrupulatnie zaplanował. Oczyma wyobraźni widzę jak swoim wysuwanym ryjkiem wciąga dwa ziarenka „kuku” zaprezentowane na haku MegaBAITS Kuwase (pełna nazwa brzmi Line Grip Kuwase Gure) numer 10, którego od koszyka dzieliło pół metra przyponu. Reszta, a więc zacięcie i hol już były w moich rękach. Udało się wylądować "zimnego Lecha" w podbieraku. Chętnie i bez protestów zapozował, po czym zwróciłam go jego środowisku. Ileż mi dało to satysfakcji… Bardzo, bardzo dużo. Mnóstwo ;)
Nie siedźcie w domu. Gdy pochmurno i dżdżysto też biorą. Białoryb i drapieżnik hulają aż miło… Do wygranej potrzebujemy tylko odrobiny wytrwałości ;)
Magdalena Szpula Szypulska
TEAM MEGA BAITS
fot. Waldemar Ptak