Feeder i spinning mogą sprawić dużą frajdę, jeżeli do każdej z technik łowienia odpowiednio się przygotujemy. Według mnie, szkopuł polega na odpowiednim doborze metody i techniki do swoich możliwości czasowych. Praktykuję obie nieomal zamiennie i z obydwóch czerpię dużą przyjemność.
Ogólnie ujmując temat, spinning daje możliwość szybszego łowienia niewymagającego użycia za każdym razem dużej ilości sprzętu. Wystarczy, że mamy pod ręką sprzęt potrzebny pod konkretne łowisko. Może być on przygotowany dużo wcześniej, a jeżeli uda nam się utrzymać porządek w pudełkach z przynętami, to tak naprawdę raz spakowany ekwipunek będziemy musieli uzupełniać tylko z powodu strat w przynętach. Nie zajmuje to dużo czasu i ogranicza się do wizyty w sklepie wędkarskim, a po zakupach - przełożeniu wabików z oryginalnych opakowań do naszych pudeł. Ten sposób łowienia ma jeszcze inne zalety, jest „mało brudzący”. Decydując się na miejskie łowienie możemy to robić nawet w ramach przerwy na śniadanie czy łapiąc okienko w zajęciach. Pozwala to na systematyczny kontakt z łowiskiem, a często złowienie kilku okoni czy kleni. Ale spinning to nie tylko same zalety, są też wady. Ja już nie chcę się uganiać po główkach i w chaszczach po całym tygodniu biegania w pracy, lub gdy latem okropne upały nie pozwalają na normalne funkcjonowanie organizmu. Kolejną „wadą” jest fakt, że niestety okazałych ryb w naszych wodach ubywa i złowienie z marszu dużego szczupaka czy sandacza robi się coraz trudniejsze, a co za tym idzie wykorzystując spinning podczas krótkich wypadów na nieznane łowiska jesteśmy skazani w pewnym sensie na dłubanie drobnicy.
Z łowieniem gruntowym jest trochę inaczej, zdecydowanie wadą na pewno jest tutaj ilość sprzętu, który na początku będziemy traktować jako „dodatkowy”, a z czasem przemianujemy na „niezbędny”. Wielokrotnie po męczącym transporcie z samochodu na stanowisko „wszystkiego, co niezbędne” obiecywałem sobie, że następnym razem zabiorę tylko połowę z tego. Ale jeszcze nigdy ta sztuka mi się nie udała, zresztą kilku znajomych feederowców też i to wielokrotnie składało sobie kilkukrotnie taką deklarację i również nie zauważyłem jakiś większych zmian w gabarytach ich ekwipunku.
Ponadto profesjonalne wędkarstwo gruntowe jest bardzo czasochłonne. Przygotowanie mieszanki zanętowej, przetarcie jej oraz glin czy ziem pochłania szmat czasu, a jeszcze trzeba przygotować przynęty jak np. sparzyć robaki do nęcenia. I czynności tych nie możemy niestety wykonać z większym wyprzedzeniem, np. w wolnym dniu przed wędkowaniem, ponieważ najzwyczajniej skisną (robaki). Kolejną z wad polowania na białoryb jest to, że po łowieniu raczej nie będziemy mogli wrócić do codziennych zajęć bez kąpieli i zmiany odzieży. Wszystkie gliny, ziemie, zanęty i białoryb z obfitym śluzem mają tendencję do brudzenia sprzętu i wędkarza, co wyklucza nam późniejszy powrót np. do biura czy na jakiekolwiek spotkanie – jest inaczej, niż w spinningu. Ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło; pogłowie ryb spokojnego żeru według mnie jest jeszcze na przyzwoitym poziomie (liczebność i wielkość osobników), a stosując dobraną mieszankę zanętową i odpowiedni sprzęt jesteśmy w stanie ryby zwabić i pobudzić do żerowania. Jeszcze jedną niezaprzeczalną zaletą feedera jest możliwość odpoczynku. Gdy już uporamy się z przygotowaniem tego wszystkiego i po zanęceniu zarzucimy nasze wędki, przyjdzie czas na upragniony relaks na łonie natury. Będziemy mogli spokojnie usiąść i obserwując szczytówki cieszyć się pięknem otaczającej nas przyrody. Nie wyobrażam sobie funkcjonowanie bez takich wypadów, pozwalających odreagować codzienny stres i zmęczenie.
Ciężko jednoznacznie określić, która z metod jest lepsza. Obie mają swoje zalety, ale niestety także i wady. Myślę, że najlepszym rozwiązaniem jest dzielić wolny czas na obie metody, co od pewnego czasu staram się robić. Mając więcej wolnego czasu przeznaczam go na feedera, natomiast mając do dyspozycji zaledwie kilka godzin lub chociaż godzinkę decyduję się na spinning.
Wiem z własnego doświadczenia, że hol kilkukilogramowego leszcza na cienkim przyponie zakończonym niewielkim haczykiem wyzwala takie same emocje jak hol dużego drapieżnika na wędce spinningowym. Czego oczywiście Wam i sobie życzę w nadchodzącym 2019 r.
Z wędkarskim pozdrowieniem
Rafał Reiter