Marcowe odrzańskie nocki mają to do siebie, że jak mało kiedy, jest ogromna szansa na naprawdę piękną płoć. I chociaż nie ma u mnie ich zbyt wiele (chyba, że nikt nie potrafi się do nich dobrać), to jednak czasami uda się wyłuskać prawdziwą płociową mamę.
Tak było i tym razem. Temperatura wody w Odrze od dłuższego czasu utrzymywała się na poziomie pięciu stopni. Przydałoby się trochę więcej, ale nie czekając dłużej, wybrałem się pod koniec zimy (wraz z kolegą) na otwarcie feederowego sezonu.
Przedwiośnie
Dzień, poprzedzający nasz wyjazd, był najcieplejszym od początku miesiąca: „dyszka” w cieniu, a przez cały dzień pięknie świecące słońce. Więc była nadzieja, że temperatura wody podniesie się chociaż o pół stopnia, co pobudzi ryby do lepszego żerowania. Gdyby tego było mało, był odpowiedni kierunek wiatru i ustabilizowane ciśnienie po niedawnym wyżu.
Nadzieje były spore. Naszym celem był nocny leszcz, więc nad wodą spotkaliśmy się ok. godz. 16, aby na spokojnie poszykować zestawy, zanęty i wszystko, co niezbędne.
Pochmurna noc oznaczała brak minusowej temperatury, ale i tak zdecydowaliśmy się na rozpalenie ogniska. Łowienie zaczęliśmy o godz. 17. Do dyspozycji była pinka, białe robaki, drobne czerwone, rosówki i kukurydza. Ja łowiłem na pojedynczego białego i rosówkę, natomiast kolega - pinki i czerwonego robaka. Od pierwszych rzutów pojawiły się niedużej wielkości (20-25 cm) krąpie. Mieliśmy nadzieję, że po zapadnięciu zmroku, brania drobnicy ustaną i pojawią się leszcze - tutejszy standard. Gdy się robiło ciemno, Paweł trafił niespełna 30-centymetrową.
Duża płoć
Początek nocy nie przyniósł oczekiwanej zmiany i pinka, białe oraz czerwone „dawały” kolejne krąpie, a rosówka i kukurydza były obgryzane. Przed godz. 19, na wędce z jednym białym robakiem, zanotowałem kolejne branie, ale było ono mocniejsze od poprzednich, a jego rodzaj mówił jedno: jestem płocią. Zaraz po zacięciu, styl walki tylko to potwierdził. Przyrównuję go do szczupaczego stylu: mocne i długie szarpnięcia. Na przyponie średnicy 0,12 mm nie miała nic do powiedzenia, więc szybko lecz spokojnie, bez nerwowych ruchów, holowałem ją do brzegu. Gdy się chlapnęła na powierzchni okazało się, że - jak na swój gatunek - jest to bardzo fajna sztuka. Sięgnąłem po podbierak i wprowadziłem rybę do kosza. Paweł ocenia ją na maksymalnie 42 cm długości. Ale zanim będzie mierzenie, chcę jak najszybciej ponownie zarzucić zestaw, gdyż może się okazać, że kilka dużych płoci wpadło na krótką ucztę. Haczyk tkwi bardzo głęboko, więc nawet nie próbuję go wypinać, aby nie uszkodzić okazowej płoci, tylko odgryzam przypon przy samym pyszczku i trzymając ją cały czas w podbieraku wkładam do wody, aby poczekała chwilę na swoją kolej. Wiążę nowy przypon, zarzucam i niemal od razu mam branie. Niestety, jest to krąp, a zaraz po nim kolejny. Wygląda na to, że była to przypadkowa ryba, więc na następne branie nie zwracam już uwagi i wyciągam płoć, aby ją zmierzyć i zrobić kilka pamiątkowych zdjęć. Noo…, nie ma pełnych 42 cm, trochę brakuje, więc przyznajemy 41 cm. Trochę brakło do życiówki, ale i tak się cieszę, bo na okolicznej wodzie nie łowi się codziennie takich egzemplarzy. Kolega robi szybko kilka zdjęć i zdobycz odpływa w bardzo dobrej kondycji. Mam nadzieję, że pozbędzie się miniaturowego haka jak najszybciej.
Mija może pół godziny i widzimy, jak w ciemnościach płynie łódka, która na nasz widok zatrzymuje się nieopodal i dwóch gości - którzy okazali się bardzo w porządku - korzystając z naszego ogniska i towarzystwa, postanowiło przeczekać noc przy różnych opowieściach. Chwilami było zdecydowanie za głośno (niestety, alkohol „działał” na przybyszy), a przez kolejne godziny wyjmowaliśmy krąpie, które nie odpuszczały. Koło godz. 3 w nocy, chłopaki poszli spać do łódki, a kończąca się zanęta wabiła drobne ryby. W łowisko zaczęło wpływać coraz więcej uciążliwych zanieczyszczeń czepiających się żyłek, co nawet doprowadzało do plątania się zestawów.
O godz. 4 skończyliśmy łowienie i udaliśmy się w drogę powrotną.
Przed wyjazdem na ryby miałem dużą nadzieję na połowienie leszczy, ale śledząc cały czas sytuację Odry, właściwie można było się spodziewać takich wyników, gdyż od jakiegoś czasu słyszę tylko o krąpiach i bardzo pojedynczych płociach. Wędkarz, który siedział w okolicy przed naszym przyjazdem, też miał same krąpie…
Mój sprzęt
A jakim sprzętem posługuję się podczas takiego łowienia? Kiedyś były to „setkowe” feedery, ale dziś, posiadając delikatniejszy, bardziej przystosowany do takiego rodzaju wędkowania sprzęt, mogę czerpać dużo większą przyjemność z holowania, nie zawsze dużych ryb.
Łowiąc w spokojnych miejscach (tak, jak było to w tym przypadku), gdzie siła uciągu jest znikoma lub wręcz zerowa (porty, kanały, starorzecza), sięgam po dwa, jednak nieco różniące się od siebie wędziska. Pierwszym jest quiver MegaBAITS Combat długości 300 cm c.w. do 50 g, do którego podpiąłem mały kołowrotek MegaBAITS Combat FR620i. Taki zestaw jest bardzo lekki, a frajda z holowania nawet niewielkiej ryby niesamowita. Na szpuli kołowrotka mam nawiniętą żyłkę Dragon Specialist Pro Match&Feeder 0,16 mm. Na niej, pierwszym elementem zestawu końcowego jest niewielka agrafka z krętlikiem Super Lock, do której zamocowany jest ciężarek lub ewentualnie bardzo mały i niemalże nic nieważący koszyk. Żyłki przyponowe na tym zestawie stosuję najczęściej w przedziale 0,09-0,12 mm, a moją ulubioną jest HM80 Competition. Jest niesamowicie rozciągliwa, co sprawia, że nie tylko pewniej trzyma rybę na małej odległości, ale i trudniej jest ją zerwać.
Haczyki, po jakie sięgam, są to małe lub bardzo małe druciaki i w zależności od zastosowanej przynęty, np. Keiryu w rozmiarze 18 (czerwony robak, mniejsze ziarno kukurydzy czy nieduży pęk białych robaków), albo MegaBAITS Sode Marujiku w rozmiarze 22 - do pojedynczego białego robaka, ewentualnie dwóch pinek.
Natomiast drugim wędziskiem jest już feeder, który ma zdecydowanie szersze zastosowanie, ale do takiego łowienia nadaje się równie dobrze, z tym, że nim łowię najczęściej na większych odległościach i gdy zachodzi potrzeba, montuję mocniejszy zestaw końcowy. Jest to feeder MegaBAITS Black Shadow długości 330 cm c.w. do 60 g. Do niego podpięty jest kołowrotek Black Shadow FR720i, którego szpulę zaopatrzyłem w żyłkę główną Dragon Millenium Leszcz 0,16 mm. Przypony stosuję te same co już wspomniane, z tym, że bywają sytuacje, gdy ich średnice są nieco większe, niż w przypadku zestawu końcowego przy quiverze. Natomiast stosowane haczyki, to najczęściej kute Kuwase Gure LineGrip w rozmiarze 14 (większe ziarno kukurydzy, pół rosówki czy tzw. kanapka) lub Izumejina rozmiaru 18, które mają podobne zadanie jak wspomniany Keiryu. Dopełnieniem, w zależności od potrzeb, jest koszyk (pozbawiony dna, które jest, ale wyjmowane) w przedziale wagowym od 20 do 50 g.
Opisana nocka nie była tegoroczną zasiadką, ale mamy początek marca, lodu już dawno nie ma (przynajmniej na dolnośląskiej Odrze), temperatura wody jest przyzwoita (oscyluje w okolicach 5 st.), poziom wody także jest obiecujący. Tak więc, lada dzień ruszam na Odrę z opisanym nieco wyżej sprzętem i nie ukrywam, że mam duże nadzieje na udane przedwiośnie. Może pomogą mi w tym nowe zanęty TACTIX?
Uwaga. Widoczne braki żyłkowe na szpulach, to efekt robienia zdjęć na zarzuconych zestawach.
Mariusz Drogoś
TEAM DRAGON PRO, konsultant sprzętowy