Nie łudźmy się, że w wędkarstwie istnieją sztywne zasady. I że, postępując według nich, na pewno odniesiemy sukces. Prawda jest inna i brutalna jak branie rapy - wyrywa z butów.
Oprócz chwil, w których mamy wszystko pod kontrolą, to jazda bez trzymanki! Dlatego na rybach kurczowo trzymam się tylko wędki. Nie skupiam się jedynie na najnowszych, ale sięgam też po starsze recepty na sukces. Zaglądam do najgłębszych zakamarków pudełka z przynętami. Wynajduję perełki.
Bolenie na gumowe przynęty?
Na jedną z nich, ta ryba zapięła się bezbłędnie, dlatego hol - choć siłowy - prowadziłem pewnie. W końcu poluzowałem też kurczowy uścisk dłoni na rękojeści wędziska i boleń nieposłusznie wpłynął do podbieraka. W blasku księżyca bestia srebrzyła się pięknie, podczas holu była zła, a nim wzięła, wybrzydzała i kaprysiła w przynętach. Nie chciała nawet patrzeć na woblery. Chwyciłem ją w ręce: kilkadziesiąt centymetrów mięśni, głowa na kształt przyłbicy i ostatni posiłek - zwisające z pyska jaskrawożółta guma z kopytkowym ogonkiem, które nie sprostało agresji skondensowanej w uścisku tej masywnej szczęki. Pękło, nie wytrzymało, jak tej nocy starcia z rzeczywistością nie wytrzymały najnowsze wędkarskie trendy, dotyczące połowów boleni. Ryby uderzały w te dziś już trochę jakby zapomniane błystki i gumy.
Łam zasady, a odniesiesz sukces!
I oto trzymałem w rękach żywy dowód na to, że niekiedy warto zrobić coś, czego nie robi nikt inny: sięgnąć po dawne sposoby. Pomimo że prawie nikt ich dziś nie stosuje, nie mogą być nieskuteczne! Mało tego: ryby, nie znając przynęt, nie kojarzą ich z zagrożeniem i wtedy mogą brać chętniej, niż na opatrzone woblery (masowo używane).
Niekiedy w tym tkwi źródło sukcesu: w postępowaniu niezgodnie z zasadami, a nawet sprzecznie z nimi. Takie wędkarstwo to ja lubię! I takie rybki, których złowieniem gram na nosie obowiązującym w wędkarstwie regułom!
Dawid Sokołowski
fot. Łukasz Knop, z arch. autora