Wędkarstwo spinningowe rzeczne w wydaniu letnim jest powszechnie, przez cały rok i przez niemal wszystkich spinningistów, zjawiskiem wyczekiwanym.
Czas wielkiego żarcia wielu gatunków ryb (w tym moich, a myślę, że i dla wielu z Was też ulubionych) to jednocześnie dla nas czas swoistej wędkarskiej orki: traperki pstrągowo-kleniowej. Charakteryzującej się trudem przedzierania się przez gęstwinę pokrzyw, użerania z insektami, znojem dźwigania na sobie pełnego ekwipunku. Odbywanej w asyście nieodłącznego towarzysza doli lub niedoli letnich wojaży (w zależności od tego kto jak się do wyprawy przygotuje): lejącego się z rozpalonego nieba słońca.
Łatwo się sparzyć, spalić, zmęczyć. W konsekwencji ogólnie zniechęcić.
Największą tu sztuką jest czerpanie radości z wędkowania: będąc skąpanym w promieniach słonecznych, nie kąpać się we własnym pocie. A im dalej w las, tym ciężej. Im bardziej w górę czy dół rzeki tym do samochodu dalej - nie bliżej. Tobołek jest tak samo ciężki, zarośla nie rzedną, komary stają się jakby bardziej natrętne, a słońce wciąż tak samo pali albo i jeszcze bardziej. A przecież chcemy chwytać tylko piękne wędkarskie emocje!
Po nie nad nią przybywamy - nad letnią rzekę. Niby najpospolitszą, sprawiającą nam jednak najwięcej problemów i niewygód. I dopiero, gdy raz zada nam ona pieprzu, zaczynamy sobie zdawać sprawę, że jest niemal najtrudniejszym ze wszystkich wyzwaniem. I że tu nie czas i nie miejsce na kompromisy. Bezsprzecznie stawia ona przed wędkarzem nie lada problemy logistyczne.
Idziemy daleko, więc musimy być gotowi na wszystko!
I wszystko zabrać. Wszystko, czyli to czego potrzebujemy, potrzebować być może będziemy i co nam się nie przyda najprawdopodobniej wcale (jak choćby nieprzemakalną garderobę, na wypadek zdarzających się o tej porze roku załamań pogodowych). A że wizja wędkarskich uniesień niesie nas jedynie na duchu, to już nieść to wszystko co służy wygodzie ciała musimy sami na własnych nogach (i barkach). Powinno być nam zatem lekko, najlżej jak się da, a na tę wymarzoną swobodę przemieszczania się w trudnym terenie wpływ ma przecież tak wiele czynników. Tak różne elementy wędkarskiego ubioru i jego cechy, że niemalże dostajemy zawrotu głowy (może dlatego preferuję zakładać czapkę z daszkiem z siatką z tyłu - wiaterek może wtedy chłodzić mój „procesor”, a dodatkowo, gdy ryba nie bierze, wywiewa mi myśl o nich z głowy ;) Natomiast na potrzebę bezkompromisowości w możliwościach „jucznych” i w wygodzie dźwigania (którą uzyskać można dzięki szerokim szelkom i odpowiedniej, dostosowanej do anatomii człowieka budowie plecaka) moim nieustannym panaceum jest plecak Team Dragon X-system. Obowiązkowo (według mnie) z opcjonalnym przybornikiem na drobiazgi, które musimy mieć w razie co pod ręką oraz wyposażonym w nieprzemakalne foliowe torebki, w których chowam dokumenty na wypadek wymuszonej kąpieli.
Uzupełnieniem mojego ekwipunku jest kamizelka z serii Street Fishing. Pozbawiona „pleców”, a więc zapewniająca - w połączeniu z nałożoną na ciało oddychająca koszulką Mustad - komfort w upalny dzień. Zarówno podczas marszu jak i brodzenia, kiedy to nie mogąc zdjąć plecaka, produkty pierwszej potrzeby przekładam z przybornika do kamizelki właśnie.
Taki układ poszczególnych komponentów mojego ubioru daje mi możliwość nie tylko zabrania w całodzienną podróż pełnego bagażu, ale i gwarantuje lekkości funkcjonowania na wodą, na łowisku. Ta zaś przekłada się na duchowy spokój i fizyczne - na miarę danych przez aurę i niedostępność łowiska - odprężenie, które z kolei przekłada się na koniec dnia w zmęczenie, ale te z kategorii przyjemnych: wynikające z przeżycia kolejnych, niezapomnianych chwil nad wodą. Niezapomnianych i wygodnie przeżytych.
Dawid Sokołowski
fot. Waldemar Ptak