Każdy, kto choć raz łowił sandacze ma w pamięci te magiczne pstryki. Wszyscy chcemy je mieć jak najczęściej, ale co z wędkarzami, którzy nie mają płytkich sandaczowych jezior lub zbiorników zaporowych w pobliżu miejsca zamieszkania?
Tym wędkarzom pozostaje łowienie w głębokich jeziorach i nierzadko z krystaliczną wodą. Znamy zmienne zachowanie sandaczy względem przynęt, co sprawia, że nawet w łowiskach z dużą populacją tych drapieżników ciężko je zadowolić lub przechytrzyć. Po wielu wyjazdach i próbach łowienia jesiennych jeziorowych sandaczy doszedłem do subiektywnych wniosków, którymi się z Wami podzielę.
Aby nie tracić czasu i nie błądzić po omacku po wodzie o zmiennej głębokości, warto zaopatrzyć się w echosondą. Co do jej jakości, ceny itp. parametrów nie ma większych wymagań (w kontekście łowienia sandaczy), zgodnie z zasadą „każda echosonda jest lepsza od jej braku”. Wystarczy jedynie dobrze się z nią zapoznać i oswoić z zapisami.
Jesień to dobry moment na odnalezienie zgrupowań białorybu i towarzyszących im drapieżników. Powstaje nam jedynie dobrze się orientować w głębokości, ponieważ jest kluczową informacją. To ona wymusza zastosowanie różnych technik dla osiągnięcia zamierzonego celu. Dla mnie, podstawowymi technikami są klasyczna główka i drop shot.
Technika z klasyczną główką wymaga zastosowania dwóch wędek: jednej z dość cienką plecionką średnicy 0,08 – 0,10 mm i spinningu c.w. do 25 g z „szybkim” dolnikiem, drugiej – z plecionką średnicy 0,12 mm i spinningiem do 35 g c.w.
Dzięki takiemu rozwiązaniu, na pierwszym zestawie można szybko zejść na dużą głębokość bez zastosowania dużego obciążenia i zaprezentować przynętę w sposób względnie finezyjny. Drugi zestaw daje możliwość zastosowania tzw. trzęsienia ziemi, bo i takie prowadzenie czasem działa w jesienne dni.
W przypadku klasycznego spinningu zawsze posiadam główki jigowe oraz czeburaszki z hakami. Przynęty prezentowane za pomocą czeburaszki potrafią skusić niejednego sandacza, gdyż zachowują się one przy prowadzeniu w sposób niestandardowy: opadają inaczej i kolebią się na boki.
Wielkość przynęt, którymi posługuję się jesienią oscyluje w przedziale 10-15 cm, mam bowiem przekonanie, że duże drapieżniki mają ochotę na konkretne kąski. Dotyczy to zarówno sandaczy jak i szczupaków.
Jeśli chodzi o drop shot, to jest to technika stosowana przeze mnie wówczas, kiedy ryby nie współpracują z klasycznym zestawem. Moje preferencje co do sprzętu wykorzystywanego w tej technice są następujące: wędzisko dł. 2,28-2,40 m do 28 g lub 35 g wyrzutu z czułą szczytówką, dobrej jakości fluorocarbonem grubości 0,30 mm z przeznaczeniem na przypon, dobrą plecionką średnicy 0,10-0,12 mm i bardzo ostrymi hakami. Preferowana długość przynęt wynosi od 12 cm do 17 cm. Poprzez dłużej trwającą manipulację przynęty w pobliżu drapieżnika, ryby nawet 50-centymetrowej długości nie mają problemu z połknięciem gumy długości 17 cm. Dużą rolę w skuteczności łowienia odgrywa poznanie łowiska.
Pamiętajcie o najważniejszej kwestii: zawsze na takiej głębokości liczę się z przyłowami szczupaków, dlatego używam przyponów stalowych, które w mojej ocenie nie robią różnicy sandaczom. Po drugie, zawsze używam dokręcony hamulec kołowrotka, ale po zacięciu ryby luzuję go w takim stopniu, aby holować ją powoli. Ryby wyciągnięte z głębokości 10-13 m za pomocą bardzo wolnego holu bez problemu odpływają do swojego domu, nie wykazując objawów dekompresji.
Pozdrawiam i życzę sukcesów w jesiennych połowach!
Łukasz „Łukaszorek” Zardzewiały
Team Dragon ELSPIN Elbląg