Miałem spore obawy, czy aby przy wysokim stanie wody w rzece Odrze wziąć ze sobą "wykałaczkę" i - jak mniemałem - prosić się o kłopoty...
Jednak, jak się okazało w praktyce, moje obawy okazały się być wyolbrzymionymi i niepotrzebnymi, gdyż hol był pewny i krótki, a przy tym pełen frajdy. Dla tych, którzy nie wiedzą, czym jest "wykałaczka", już spieszę z wyjaśnieniem. W chwili obecnej jest to najlżejszy spinning (85 gramów) w całej ofercie firmy Dragona, a jego parametry to: 1.90 m, 1-10 c.w., akcja Med-Slow.
W teorii jest to kij przeznaczony raczej do dłubania "sieczki", jednak mnie łowienie okonków czy niewymiarowych pstrążków nie interesuje, więc... służy mi do łowienia boleni na Odrze. Aczkolwiek do tej pory korzystałem z niego wyłącznie na wodach niemal stojących, czyli w międzytamiach przy niżówkach lub w łowiskach typu port, kanał, czy starorzecze, gdzie woda "nie ciągnie" bez względu na poziom wody.
Kończący się rok niemal przez całe lato i jesień niesie ze sobą na Odrze dużą wodę. To sprawia, iż miałem opory, aby użyć "wykałaczki", gdyż najzwyczajniej w świecie obawiałem się połączenia jej (holu) i silnych prądów wstecznych w basenach między ostrogami, nie mówiąc już o ucieczce ryby w główny, niszczycielski przy obecnych stanach, nurt.
Jednak nie wytrzymałem. Zabrałem ze sobą to "piórko" przy obecnie panujących warunkach, czyli przy wodzie zakrywającej ostrogi. MS-X służy mi do konkretnego, jednego rodzaju przynęt, więc chodziłem z dwoma spinningami.
Połowa listopada to czas, gdy woda powoli robi się "ołowiana", powierzchniowa aktywność ryb maleje, a głośne ataki żerujących rap odchodzą w niepamięć (aż do wiosny). Toteż czujnie lustruję okolicę, aby nie przegapić najdrobniejszej obecności życia przy powierzchni wody i staram się to w odpowiedni sposób wykorzystać. Tak było i tym razem...
Obławiając jedną z odrzańskich klatek, obserwowałem wodę nie tylko w "swoim" basenie, ale także i w sąsiednim, czyli znajdującym się powyżej zajmowanego przeze mnie stanowiska. I w pewnym momencie, właśnie w tym drugim basenie, w silnych prądach wstecznych, namierzyłem pojedynczą, małą rybkę, która spławiła się, czym dała mi pewne podejrzenia. Skoro w tym miejscu jest drobna rybka, to raczej nie jest sama. A skoro jest ich - większe lub mniejsze - stadko, to jest spore prawdopodobieństwo, iż jest ono "pilnowane" przez drapieżniki, w tym bolenie. A skoro wychodzą do powierzchni, to jest spora szansa "ucapić" rapę w sposób chyba najbardziej widowiskowy, jak to tylko możliwe, czyli na przynętę powierzchniową.
Jednakże nie pognałem w to miejsce tak, jakby od tego miało zależeć moje życie, tylko najpierw spokojnie obłowiłem dwie inne miejscówki i dopiero wtedy zabrałem się za obrzucenie tej, w której zauważyłem spław małej rybki. Cały kamienisty "jęzor" był pod wodą, więc podkradłem się "dnem" skarpy na zapływ i zatrzymałem przed jej końcem, aby być możliwie niewidocznym dla ryb. Pamiętałem, gdzie był spław kilkucentymetrowej rybki, sięgnąłem po tytułową "wykałaczkę" z serii CXT i posłałem w te okolice małego powierzchniowca. Pewny, głośny atak nastąpił w trzecim rzucie, a boleń, którego oceniłem na "no, będzie pod siedemdziesiąt", znalazł się pod nogami błyskawicznie. Jednak to mnie nie usatysfakcjonowało; poszło "zbyt gładko" (uwierzcie, bolenie na tej "zapałce" wyjeżdżają błyskawicznie), więc, zamiast podebrać rapę, dałem jej odpłynąć w główny nurt. I o dziwo, rybę ponownie podciągnąłem do siebie bezproblemowo. Owszem, gięcie blanku było nieliche, ale nie było mowy o jakimkolwiek zagrożeniu, o niepewności, czy kij da radę. Dał radę.
Zatem, od dziś, najlżejszy (przypominam: zaledwie 85 gramów) dragonowski kij, będzie łowił "moje" bolenie na Odrze nie tylko w miejscach wolnych od uciągów...
Mariusz Drogoś
Team Dragon