Testerzy relacjonują

Udany debiut MONTERO

Przez lata łowienie sandaczy – tak dziennych, jak i nocnych – kojarzyło mi się niemal wyłącznie z gumowymi przynętami i właśnie one dominowały na moich agrafkach. Ale to już odległe czasy i dziś "rządzą" woblery.

Dlatego też, gdy pierwszy raz przeglądałem dragonowski katalog na rok 2021, niemal z wypiekami na policzkach "pochłaniałem" ofertę woblerów StrikePro, które były okraszone napisem "nowość". Kilka modeli oczami wyobraźni dyndało na końcu mojego zestawu i wpadało do wody z zamiarem skuszenia nocnego, jesiennego, odrzańskiego sandacza. Były to przede wszystkim przynęty o kształcie uklejopodobnym i nie schodzące głębiej, jak 60-70 cm poniżej lustra wody. I wśród tegorocznych nowości mój wzrok pod kątem nocnych sandaczy przykuły dwie propozycje. BOLD (11 cm, 15.4 g) oraz MONTERO (11 cm, 13.3 g). Co prawda, obie przynęty są przyporządkowane do grupy przynęt twitching'owych, jednak postanowiłem, że... wykorzystam je do czegoś zupełnie innego. Do powolnego zwijania bez "dyskoteki", co zresztą w opisie obu tych przynęt także można znaleźć. Innymi słowy: przynęty wielozadaniowe.

Wybrałem sobie kilka "sandaczówek" i gdy nastała jesień, zrobiłem odpowiednie zamówienie. Przynęty znalazły się u mnie w ekspresowym tempie, powędrowały do jednego z pudełek Versusa i... czekały, czekały, czekały. Aż w końcu nastał 1.12. - dzień, w którym pierwszy raz tej jesieni udało mi się wyskoczyć na kilkugodzinne polowanie na nocnego, odrzańskiego sandacza. Pogoda od kilku dni miała jedną stabilność: zero stabilności. Przez naszą część kontynentu przewalał się niż za niżem. Wiało, ciśnienie było jedną długą sinusoidą. Tej nocy przez "moje tereny" przechodził kolejny niż, co skutkowało wyjątkowo wysoką temperaturą powietrza. Mimo grudniowej nocy, z każdą godziną było coraz cieplej i o północy było już 7 kresek powyżej zera. Ciśnieniowa niecka, to oczywiście wzmagający się wiatr, ale nawet i on nie był czynnikiem „schładzającym”, gdyż był z ciepłych kierunków (południowo-zachodni). Przez całą drogę padał deszcz, w trakcie łowienia również kilkukrotnie padało. I szczerze powiedziawszy, bardziej spodziewałem się kolejnego nocnego szczupaka, aniżeli twardoszczękiego o mętnych oczach.

Nad wodą byłem trochę za późno i nie zdążyłem przyjrzeć się pracy poszczególnych wabików przy świetle dziennym. A że świecenie latarką po łowisku jest czymś, czego – bardzo delikatnie nazywając – nie lubię, a na YT podglądałem pracę wielu modeli, to finał był taki, że... i tak nie wiedziałem, który jak pracuje. Wiedziałem tylko tyle, że jeden z nich schodzi na głębokość nieco powyżej metra (przyp. INQUISITOR), a reszta maksymalnie na 60 lub 70 cm. Pozostało mi więc częste zmienianie woblerów i ocenianie ich pracy czuciem na wędzisku. A nim było, dla wielu bardzo dobrze znane, wędzisko Team Dragon Z-series. Temperatura była plusowa, więc na kołowrotku zawitała szpula z nawiniętą plecionką. Łowienie zacząłem o godz. 17, a wybrany basen, tak jak przypuszczałem, okazał się być pełen drobnej ryby (głównie uklei, która co jakiś czas wyskakiwała za sprawą atakujących drapieżników). Jednak rosnąca woda nanosiła coraz więcej liści i traw, które wyjmowałem niemal w każdym rzucie, dlatego szybko opuściłem to miejsce i udałem się w długi marsz na odcinek z krótkimi ostrogami i płytkimi basenami. Tam nie było ani "syfu", ani " kolizyjnych strzałów" z drobnym białorybem. Spędziłem dłuższy czas przy trzech sąsiadujących ze sobą basen(ik)ach, zmieniając co kilkanaście rzutów przynętę. A to BOLD, a to JUMPER, a to MONTERO, a to STRIKE JOINTED...

Obłowiłem wspomniane trzy międzytamia od każdej możliwej strony (napływy, przelewy, zapływy, zastoiska, warkocze, główny nurt) i zdecydowałem się na jeszcze jeden marsz, ale już nie długi, a bardzo długi. Wymyśliłem sobie, że zakończę łowienie na odcinku obfitującym w ponadprzeciętną ilość kamieni i w nieznaczną głębokość. Gdy doszedłem na miejsce i dałem sobie chwilę na ostygnięcie, zapiąłem na agrafce wobler StrikePro MONTERO i zacząłem obławianie toni nad kamienistym dnem. Wykonałem piąty, może szósty rzut i poczułem odbicie się przynęty od kamienia. Tylko tak troszkę za wysoko ten kamień mi się wydawał i to odbicie było takie trochę zbyt miękkie. Nie pomyślałem o braniu, gdyż spodziewałem się mocnego "kopnięcia", a to było "kamienne puknięcie", jakich tej nocy zaliczyłem wiele. Tylko było właśnie takie trochę zbyt miękkie. Z sekundowym opóźnieniem i tak na 85%, ale wykonałem zacięcie. Kij się wygiął, ale szczytowa przelotka została w tym samym miejscu. Zaczep. Jednak taki trochę za miękki, jak na kamieniste dno. Zamknąłem oczy, "wczułem się", i odebrałem z końca zestawu minimalne wachlowanie, jak to jest przy wjechaniu w grubą gałąź zalegającego na dnie drzewa. Ale wiedziałem już, że po drugiej stronie jest duży sandacz. Może niekoniecznie taki na nowy rekord życiowy, ale na pewno powyżej 90 cm. Po chwili ciężka ryba odwróciła się i zrobiła krótki, ale mocny odjazd. Statyczny "worek ziemniaków" starał trzymać się dna. Odjazdów było kilka, ale nie były one długie i nie były ekspresowe, co ewentualnie mogłoby wskazywać na inny gatunek. Było to dość typowe zachowanie dużego nurtowego sandacza. "Zetka" wyjęła już wiele ryb, w tym także egzemplarze różnych gatunków w przedziale 80-100 cm, dlatego wiedziałem, że metra na pewno nie ma. Coś mnie podkusiło i zapaliłem czołową latarkę jeszcze zanim podciągnąłem zdobycz pod nogi. Jakież było moje rozczarowanie, gdy podciągnąłem rybę pierwszy raz do powierzchni i ujrzałem... nie dość, że szczupaka, to jeszcze na 99% "niewymiarowego" – dla mnie osobiście "szczupak jest szczupakiem", gdy ma minimum 90 cm. Moja pierwsza myśl była "nieprzemyślana", bo zamiast cieszyć się z przechytrzenia późnojesiennego szczupaka, to zaczęło się marudzenie, że szczupaki są niewdzięczne do zdjęć, że źle się je trzyma, że są obślizgłe, że w sumie, to mógłby się wypiąć... Jednak szybko pogoniłem te myśli i starałem się wyłącznie cieszyć, mimo, iż nie był to sandacz. Chociaż tyle, że był dość fajnie odpasiony (czego zdjęcia oczywiście nie oddają). Ale skąd aż tak sandaczowe zachowanie kaczodziobego? Gdy przyjrzałem się jak zapięty jest wobler, wszystko stało się jasne. Jedna z kotwic zapięła się w taki sposób (od zewnątrz), że spięła obie pokrywy skrzelowe i szczupak nie miał jak otworzyć pyska, aby walczyć w stylu centkowanego zabójcy. Takie zapięcie sprawiło, że z podebraniem był niemały problem. Klasyczny chwyt pod pokrywę skrzelową nie wchodził w grę, a za kark nie byłem w stanie go objąć i podnieść. W trakcie holu jedna z kotwic się wypięła i rybę trzymałem wyłącznie za wspomniane pokrywy skrzelowe. Po ponownym podciągnięciu zębatego pod nogi, próbowałem wypiąć chociaż jeden grot, aby móc bezpiecznie go podebrać, jednak mimo kilku prób, nie udało mi się to. Odrzuciłem więc spinning, jedną ręką złapałem za ogon, drugą wsunąłem pod brzuch i tym sposobem podebrałem trochę niechciany (ze względu na niedostateczny rozmiar) przyłów. Widziałem, że nieco braknie do "wymiarowych" 90 cm, ale ciemno, ale dawno nie byłem na rybach, więc miałem niewielką nadzieję, że może się mylę... Niestety miarka potwierdziła „niewymiarowość”, bo gdy przyłożyłem rybę, płetwa ogonowa zakręciła się przy "88". Żeby to był chociaż sandacz... Dobra, nie narzekam już, tylko cieszę się ze złowienia tego szczupaka – przecież to właśnie one miały brać w "pogodowej teorii".

Powędkowałem jeszcze godzinę i udałem się w stronę auta. Zbliżała się już północ, a zapowiadany wzmagający się wiatr czynił swoją powinność, utrudniając nawet swobodne poruszanie się. Do tego zaczął padać kolejny deszcz. Zjadłem ostatnią kanapkę, dopiłem gorący sok z termosu, wsiadłem do auta i udałem się w drogę powrotną.

Sandacza nie było, ale wyjazd jak najbardziej udany. Czas spędzony nad wodą, pierwsze wodowanie MONTERO zakończone sukcesem, szczupak pięknie odpłynął, aby urosnąć do metra... Natomiast więcej o tej przynęcie (i kilku innych, które będą towarzyszyć mi na kolejnych sandaczowych wyjazdach) napiszę w późniejszym czasie, gdy bliżej się z nimi poznam. Napiszę może tyle, że... lotność tych przynęt jest nieprawdopodobna.

Sprzęt, jakim łowiłem tej nocy, to:

  • wędzisko Team Dragon Z-series: 2.75 m, 4-18 g,
  • kołowrotek Team Dragon Z FD1030iZ,
  • plecionka 0,16 mm (dragonowska, nie pamiętam dokładnie jaka),
  • przypon surflon 1x7: 9 kg, 40 cm,
  • wobler StrikePro MONTERO: 11 cm.

Mariusz Drogoś
Team Dragon