Czaiłem się, czaiłem, aż w końcu... zamówiłem. I tym sposobem w moich rękach znalazł się kij z serii HM. Pierwszy, ale myślę, że nie ostatni!
O wyjątkowości dragonowskich wędzisk z napisem "HM" słyszałem już wiele lat temu, jeszcze za czasów serii czarnych HM80 i zielonych HM69. Jednak moim osobistym "problemem" od zawsze była cena tych ręcznie robionych spinningów, która - przyznaję -była dla mnie zaporowa. I chociaż od 2016 roku – za sprawą rozpoczęcia współpracy z DRAGONem – wstąpienie do grona szczęśliwych posiadaczy "haemek" stało się dużo bardziej realne, to jednak z różnych powodów nie finalizowałem tej możliwości.
Przez lata w moje ręce trafiły tuziny wędzisk z niższych półek cenowych. Wśród nich nie brakowało takich, które robiły lepsze wrażenie użytkowe niż niejedna "perełka z pracowni". Chociażby Team Dragon Z-series 2.75 m, 4-18 g, czy "podserie" z serii CXT. Te kijki dają mi tak wysoki komfort łowienia, że... przestałem tęsknić za seriami HM-owymi. Jednak stało się; wreszcie nastał ten dzień, w którym sięgnąłem po swoją pierwszą "haemkę", a dokładnie po tytułowe, jednoczęściowe wędzisko HM62X 1.90 m, 3-12 g.
MOŻE NIE UŻYTKOWA, ALE JEDNAK WYJĄTKOWOŚĆ
Ręcznie wykonane wędzisko to w pewnym sensie – może nie aż tak bardzo, jak jest to w ręcznie struganych woblerach – unikaty. O ile w przypadku przynęt "cała reszta" może wydawać się identyczna, to jednak absolutnie każdy jest z innego kawałka drewna, który różni się miąższością, ilością słoi, bliskością sęków (gdy ów kawałek był jeszcze częścią drzewa), czy wręcz ich posiadaniem. Myślę, że doświadczony leśnik mógłby jeszcze tak bardzo długo wymieniać, jak wiele czynników wpływa na to, że niby taki sam kawałek drewna tego samego gatunku może być znacząco różny. To z kolei sprawia, że każdy wobler, który został wystrugany gdzieś przy nocnej lampce, jest wyjątkowy i nie ma takiego drugiego na świecie. Ręczne stworzenie dwóch egzemplarzy o identycznej pracy jest chyba niemożliwe. Oczywiście - patrząc gołym okiem może nam się wydawać, że jest to "najidealniejsza idealność", jednak ryby potrafią dostrzec w takich przynętach różnicę, która dla ludzkiego oka jest niedostrzegalna. A skąd taka pewność, że tak jest? Bardzo proste: weryfikuje to tzw. "łowność".
Wyjątkowością dragonowych wędzisk z serii HM jest nie tylko to, że każdy egzemplarz jest składany i "dopieszczany" ludzką ręką. Bowiem każdy z nich, gdy jest ręcznie opisywany, otrzymuje swój jedyny niepowtarzalny numer i nie ma drugiego takiego na świecie. Przyrównajmy to do tablic rejestracyjnych w samochodach – każda jest inna. Oczywiście, tak jak wybite litery oraz cyfry na tablicy rejestracyjnej w samochodzie, tak i numer napisany na blanku, nie czynią różnicy w użytkowości. Jednak nie ulega wątpliwości, że w pewnym sensie czyni to każde takie wędzisko wyjątkowym. Tym bardziej, że rejestrację w aucie można zmienić, natomiast numer na wędzisku jest "wieczny".
Samo wykonanie wędziska? Użyję kolokwializmu: "przekozak"! Od razu widać, że to robota z najwyższej półki. Dbałość o najdrobniejsze szczegóły może wprowadzić w zachwyt niejednego "wyjadacza". Ale więcej o tym może innym razem.
ZABEZPIECZENIE x8
Każda podłużna dragonowa przesyłka, jaką wręcza mi kurier, jest starannie zabezpieczona i znajdujące się w środku wędziska są dobrze opatulone. Jednak, gdy jakiś czas temu odebrałem taką przesyłkę z kurierskich rąk, okazało się, że "haemowy" spinning jest tak "wyeskortowany", jakby w środku znajdowało się coś wybitnie bezcennego. Coś, co w żadnym wypadku nie może ulec najdrobniejszemu uszkodzeniu. Długi i wąski karton został nie tylko szczelnie oklejony, ale został także "przyozdobiony" w mocny kątownik, który chronił zawartość przed ewentualnym "złożeniem". Gdy otworzyłem karton, okazało się, że wędka jest nie tylko w materiałowym pokrowcu, ale również w sztywnym, bardzo mocnym futerale, który był jeszcze dodatkowo włożony w kolejną osłonę. Sam futerał był z każdej możliwej strony "opatulony", dzięki czemu był skutecznie unieruchomiony. Pozostałe zamówione akcesoria były osobno zapakowane i... przyklejone wewnątrz kartonu do ścianek, co je również czyniło unieruchomione. Gdy rozpiąłem futerał i złapałem za materiałowy pokrowiec, w którym znajdował się "skarb", okazało się, że to nie koniec zabezpieczeń. Wewnątrz futerału jest bowiem jeszcze jedno zabezpieczenie, pozwalające unieruchomić wędzisko kokardą. To już takie dodatkowe zabezpieczenie do codziennego użytku, aby maksymalnie minimalizować wszelkie "stuki, puki", co przy blankach o "wysokim węglu" jest szczególnie ważne.
NA ODRZAŃSKIE BOLENIE
Wędzisko o tytułowych parametrach najczęściej kojarzyć się może z łowieniem komercyjnych pstrągów tęczowych, czy delikatnym jigowaniu okoni ze środków pływających. I słusznie, gdyż katalogowy opis mówi: "... do połowu jazi, kleni, pstrągów i okoni..."
Jednak w moim przypadku ten spinning będzie służył do czegoś zupełnie innego. Duża nizinna rzeka (Odra) i grube jesienne bolenie z powierzchni. Takie wędzisko (dokładne parametry: 1.90 m, 3-12 g, akcja Fast) na bolenie i w dodatku z dużej rzeki? Jeszcze kilka lat temu też bym się uśmiechnął z politowaniem (żeby nie napisać: popukał po głowie) i kto jest właśnie na takim etapie, to zachęcam do spróbowania tej odmiany wędkarstwa boleniowego.
Oczywiście nie jest to "wydziwianie", czy "moda". Wiele boleni łowię o klasycznych parametrach, jednak w sytuacji, gdy sięgam po boleniową przynętę (tak naprawdę, to boleniowo-kleniowo-jaziowo-okoniowo-szczupakowo-sandaczowo-pstrągowo-itd.), która nie posiada ani steru ani pracy własnej (gdyż jest stworzona do powierzchniowego twitchingu), wówczas do akcji wkracza wędzisko krótkie i o "śmiesznym" – jak na boleniowe realia – przedziale ciężaru wyrzutowego. Jest to niezbędne do komfortowego i bardziej skutecznego łowienia tą techniką.
Dlaczego komfort łowienia tylko przy takich parametrach? A no dlatego, że nieustanne drganie szczytówką długim wędziskiem bardzo mocno obciąża nadgarstek. Uwierzcie na słowo, gdyż ja tak zaczynałem i jest to bolesna męczarnia, a nie przyjemność. A dlaczego tak niski ciężar wyrzutowy? Ponieważ tego typu przynęty to głównie małe i lekkie wabiki, które do precyzyjnego (czyli bardziej skutecznego) łowienia wymagają równie "lekkich" ciężarów wyrzutowych. Oczywiście testowałem przy takim łowieniu wędziska o znacznie wyższej gramaturze, jednak... również nie polecam. Precyzja i odległość rzutów spadają. Parowanie przynęty nieważącej nawet 5 gramów ze spinningiem o ciężarze wyrzutowym zaczynającym się od dwóch cyfr to autentyczna męczarnia. Takie zestawienie nie naładuje blanku i brakuje energii do "wykatapultowania" przynęty.
No dobra, ale czy takim wędziskiem da się wyjąć bolenia? Bez obaw. Wędziskiem CXT MS-X MicroSpecial (1.90 m, 1-10 g, akcja Med-Slow), które - jak widać "po cyferkach" - jest jeszcze delikatniejsze, bezproblemowo wyjmuję bolenie w okolicach 4 - 5 kg... I to faktycznie bezproblemowo, żeby ktoś nie pomyślał, że tej wielkości rapy na takim sprzęcie, to niekończący się hol. Nic z tych rzeczy.
Wspomniałem o jesiennych grubych boleniach, jednak do jesieni, to ja oczywiście czekać nie mam zamiaru. Zimy nie było (mieszkam w najcieplejszej części kraju), w przyrodzie wszystko ruszyło wyjątkowo szybko i bolenie pewnie już wytarte. A że w moim okręgu w tym roku okres ochronny kończy się 31 marca, to... kto wie? Może już w kwietniu zjawię się nad brzegiem rzeki Odry z tytułową "haemką". A wrażeniami z pewnością się z Wami podzielę!
Mariusz Drogoś
Team Dragon