Od jakiegoś czasu planowałem ponownie odwiedzić Norwegię. Doskonale pamiętam, jakie wrażenie wywarła na mnie na ta kraina, kiedy zobaczyłem ją pierwszy raz… Zimna, niemalże surowa, ale pełna jakiegoś dziwnego magnetyzmu, przez który cały czas wracałem myślami do mojej pierwszej norweskiej wyprawy…
Tym razem jednak postanowiłem odwiedzić jej środkową część w nadziei na znacznie większe niż na południu wędkarskie emocje oraz niezapomniane widoki.
Idealnie złożyło się również to, że mój kompan wędkarskich wojaży i przewodnik po Norwegii, Tomasz, miał w tym czasie swoje urodziny. Bez problemu dostał też w domu zielone światło na tę wyprawę! (dziękuję, Ania).
Tego samego dnia, którego dotarliśmy pod Oslo, w nocy przyjechał po nas Romek wraz ze swoim tatą, panem Januszem. Zapakowaliśmy się do auta, podpięliśmy łódkę i wyruszyliśmy w wielogodzinną podróż na łowisko. Na miejsce wodowania dotarliśmy idealnie o świcie.
Ryby w naszym fiordzie trzymały się bardzo blisko farm łososi i, w zależności od prądów morza oraz przypływów i odpływów, pokarm, którymi karmione są ryby na farmie, niesiony wodą, przedostawał się przez oczka w siatce i trzeba było ustawiać się tak, żeby dryfować w tę samą stronę.
Biorąc pod uwagę, że w marcu w Norwegii jest naprawdę zimno, a pogoda zmienia się jak w kalejdoskopie, nie mogłem udać się na wyprawę bez polarowych rękawiczek z odkrywanymi palcami (RE-04-002) oraz czapki zimowej (90-094-01) i komina (BF-03-01). Całość uzupełniłem okularami Flying Fisherman i wiatr, mróz oraz ostre słońce nie były mi straszne!
Wodoodporna torba na łódkę Dragon HellsAnglers spisała się świetnie nawet podczas śnieżycy na środku fiordu. Więc wszystkie potrzebne mi rzeczy, w tym szczypce do wypinania haków i rozczepiania kółeczek łącznikowych Mustad oraz fluorocarbony różnej średnicy wraz z dużymi i mocnymi agrafkami SpinLock, były bezpieczne i chronione przed słoną wodą.
Pierwszy dzień obdarzył nas mnóstwem rozmaitych rozmiarów oraz gatunków ryb. Tomek pokazał nam wszystkim, jak się łapie ryby, łowiąc między innymi taką molwę.
Na wyprawie nie mogło być inaczej i towarzyszył mi mój ulubiony "podróżniczy" zestaw. Dragon Black Rock Travel 2.1 m 35 gr z baaaardzo dużym zapasem wyrzutowym więc przynęty z łączną wagą 65gr nie były dla niego straszne. Z podpiętym Ryobi Zauberem LT 3000 z nawiniętą 8 splotową plecionką 0.12 mm, która idealnie cięła wodę błyskawicznie pozwalając przynęcie spaść na określaną głębokość.
Drugi zestaw, znacznie cięższy składał się z wędziska Millenium poprzedniej generacji oraz nowej wersji kołowrotka Ryobi Arctica w rozm. 5000, ale o nim napiszę w kolejnym odcinku mojej relacji z Norwegii i wtedy opiszę Wam, w jaki sposób łowiliśmy i jakimi technikami.
Ps. Nie moglibyśmy łowić przez całe dnie, gdybyśmy nie jedli przyrządzonych przez pana Janusza posiłków. Dbał o to, żeby nikt nie był głodny ani przede wszystkim spragniony ?
Kacper Wołejszo
Team Dragon