Jeszcze do niedawna przydenna i powolna prezentacja przynęty mało komu kojarzyła się ze skutecznym łowieniem boleni...
Uklejokształtny wobler z pionowym sterem przystosowany do łowienia w ekspresowym tempie był jeszcze do niedawna główną bronią wędkarzy łowiących bolenie i mało kto zastanawiał się nad tym, że można te piękne ryby łowić w sposób zgoła odmienny. Ale to już przeszłość i dziś takie łowienie, choć nadal skuteczne, coraz częściej zastępowane jest innymi technikami, innymi rodzajami przynęt. Do "ekspresu" dołączyły powierzchniowe woblery, które gwarantują nam efektowne brania, a także woblerocykady, które niejednokrotnie są wręcz nie do zastąpienia i potrafią "otworzyć wodę".
Czasy, kiedy bolenie od rana do wieczora gotowały wodę widowiskowymi atakami, odeszły na dolnośląskiej Odrze w niepamięć. Ale nie tylko tam, bo podobna sytuacja dzieje się także na innych rzekach. Bolenie wymierają? O nie, tych w naszych wodach wciąż pływają relatywnie duże ilości, jednak coś się zmieniło w sposobie ich żerowania. Wędkarze próbują to wytłumaczyć na różne sposoby, szukając przyczyny i... sposobu, jak dobrać się do rap, które bardzo często, mimo żerowania, są niewidoczne.
Jednym z faktów jest to, że bolenie – mówię tutaj o doświadczeniach z Odry, na wspomnianym nieco wcześniej odcinku – po prostu lubią się przykleić do dna, jak sum, czy sandacz i za nic nie chcą podnieść się do przynęty prowadzonej w górnej warstwie wody. Mimo nienurkowania w wodzie nie są to tylko domniemania, bo poprzyklejane pijawki na ciele skuszonego z dna bolenia to dowód, który zamknie usta najzagorzalszym niedowiarkom. Oczywiście nie zawsze tak jest i większość boleni łowię ze stref przypowierzchniowych, jednak regularnie trafiam na dni, kiedy udaje mi się skusić bolenie dopiero po zejściu przynętą do dna. Zatem, jeśli woda jest "martwa" i nie możemy skusić do brania aspiusa z powierzchni czy z toni, nie rezygnujmy, tylko zapnijmy na agrafce woblerocykadę i zacznijmy obławiać okolice dna, a nawet i samo dno. Wtedy może się okazać, że bolenie jednak są w obławianej miejscówce i da się je przechytrzyć.
Do takich wabików zalicza się zdecydowanie jedna z pozycji w ofercie Strike Pro, która jest jedną z moich ulubionych przynęt na odrzańskie rapy. Tytułowy model Flap Jack, który co prawda jest dostępny w czterech rozmiarach, ale przy boleniu polecałbym skupić się głownie na tych środkowych: 6.5 cm, 13.6 g oraz 7.5 cm, 21.8 g. Jest to typowa, bezsterowa woblerocykada, która łatwo da się prowadzić w okolicy dna i... ma na swoim koncie wiele boleni. Oczywiście przydenne prowadzenie skutkuje tym, że - oprócz boleni - na naszym zestawie będą pojawiać się przyłowy w postaci sandaczy i sumów, a w miejscach nurtowych także i brzan, jednak najwięcej będziemy łowić oczywiście "polskich tarponów".
Flap Jack to jednak nie jest to "zwykła" woblerocykada. Posiada ona coś, o czym inne tego typy przynęty mogą w większości przypadków jedynie pomarzyć. Albowiem na grzbiecie zamontowane są aż dwa oczka, w które możemy zapiąć agrafkę, dzięki czemu w jednej przynęcie posiadamy dwie różne prace, które będziemy mogli za każdym razem dopasować do aktualnych preferencji zalegających na dnie boleni. I owszem, tę funkcję posiadają niektóre "cykadowe" woblery, ale w tym przypadku mamy jeszcze coś. Bolączką używania tego typu przynęt jest fakt, że obijający się o kamienie "dziób", bardzo szybko się niszczy, co skutkuje zniekształceniami i odpadaniem wierzchniej warstwy. Tutaj producent zadbał o to i zamontował w "pyszczku" nieco odstający element, który przyjmuje na siebie wszystkie kontakty z kamienistym dnem, co zapobiega ewentualnym uszkodzeniom przynęty. Kapitalny patent na długą "młodość" tej przynęty!
Flap Jack to wabik, który potrafi uratować wyprawę, lub po prostu złowić więcej ryb, gdy nagle ich aktywność "siądzie" i jedynym sposobem na ich złowienie okazuje się przydenna i powolna prezentacja oszukanej przekąski, co pokażę poprzez krótkie opisanie jednej z wypraw na odrzańskie bolenie:
Druga połowa października, to na "mojej" Odrze absolutne apogeum jesiennych boleniowych żniw. Z racji tego, iż łowię kilkadziesiąt kilometrów poniżej zapory, rzadkością jest dzień, w którym chociaż przez kilka godzin poziom wody byłby niezmienny. Jednak tym razem trafiłem idealnie, gdyż przez cały dzień woda była na jednym poziomie. I - co ważne - była to woda niska, gwarantująca efektowne brania z powierzchni. Po obłowieniu kilku przyostrogowych miejscówek miałem na koncie dwa bolenie oraz jednego klenia, który strzelił w powierzchniowego bezsterowca na samym środku rzeki. Gdy doszedłem do główki, za którą utworzyła się głęboka, mocno żwirowa rynna, zacząłem obławianie miejscówki oczywiście od powierzchniowych stref. Zanotowałem jedno wyjście zacnej sztuki, co było widoczne na powierzchni wysokim "garbem", który przez krótką chwilę podążał za przynętą. Niestety, ryba ta nie chciała ponowić zainteresowania, mimo iż na agrafce lądowały różne przynęty. Nie zamierzałem tak łatwo się poddać, gdyż wiedziałem, że mam przed sobą rynnę, w której jest potencjał na dobrą rybę. Woda ucichła, przestałem słyszeć pojedyncze ataki żerujących boleni i przy kolejnej zmianie przynęty, zdecydowałem się na założenie Strike Pro Flap Jack w rozmiarze 6.5 cm i 13.6 g, którego zapiąłem za przednie oczko na grzbiecie. Zacząłem od obławiania rynny na długość rzutową, po czym zacząłem przechodzić na dystanse "pozarzutowe", a nie jest to nic innego, jak skośny rzut w nurt i wypuszczanie przynęty na otwartym kabłąku. Tym sposobem byłem w stanie obłowić najbardziej interesującą część rynny, czyli okolice zerwanego przez dużą wodę szczytu następnej ostrogi. I doczekałem się: w którymś z kolei rzucie, na bardzo odległym dystansie, gdy niemal szurając o dno, sprowadziłem "flapdżaka" na napiętej lince ze środka rzeki do wspomnianej rynny i zacząłem bardzo powolne zwijanie linki, nastąpiło potężne targnięcie kijem o c.w. do 18 gramów i mocarny odjazd w dół rzeki. Dystans, głębokość oraz siła nurtu potęgowały "doznania" i szybko zacząłem się obawiać, czy będę w stanie zatrzymać to coś, co znalazło się na drugim końcu zestawu. Jednak rybę udało się wyhamować i zaczęło się powolne podciąganie pod silny i głęboki rynnowy uciąg. Po wciągnięciu jej na spokojną, klatkową wodę i dość szybkim podebraniu okazało się, że sprawcą tych emocji jest piękny, aczkolwiek o tej porze roku po prostu standardowy, boleń, który był w przyjemnym, ale jak na tegoroczną jesień niezbyt dużym rozmiarze, gdyż miara wskazała 75 cm."
Opisana sytuacja fajnie obrazuje także to, że Flap Jack jest przynętą, którą możemy skutecznie obłowić miejscówkę, która kryje piękne ryby i... nie obłowimy jej należycie ani powierzchniowcem, ani klasycznym boleniowym "sterowcem". W szybkiej i głębokiej rynnie byłem w stanie dobrać się do tej rapy tylko tą przynętą. Oczywiście nie był to wypadek przy pracy i nie jest to jedyny boleń, którego złowiłem na tytułową przynętę. Ba, na dzień dzisiejszy jest najmniejszym, jaki się skusił na ten wabik, gdyż pozostałe osobniki, to rozmiar od 76, do 82 cm!
Flap Jack to wspaniała przynęta, o której warto pisać więcej i drążyć temat jeszcze dokładniej, jeszcze bardziej szczegółowo, rozkładając jej zastosowanie na czynniki pierwsze, ale o tym innym razem.
Nawet jeśli nie przepadasz za takim rodzajem wabików przy łowieniu boleni, to warto mieć w pudełku "flapdżaka", który może okazać się Twoją ostatnią deską ratunku i uchronić Cię przed zejściem z wody o przysłowiowym kiju!
Mariusz Drogoś
Team Dragon