Już od dłuższego czasu miałem plan, aby odwiedzić jedno z nieodkrytych dotąd przeze mnie mazurskich jezior w poszukiwaniu ogromnych karpi i amurów. W końcu udało się wygospodarować kilka dni wolnego i wyruszyć nad dziki zbiornik, który - jak się okazało - obfitował w masę zielska, zatopionych drzew i gałęzi oraz niezliczoną ilością potencjalnych miejscówek dla wędkarzy.
Już od samego przyjazdu na miejsce czuć było unikatowy klimat jeziora, z dala od widoku innych wędkarzy i ich obozowisk, a przede wszystkim miejskiej cywilizacji, co potwierdziło się podczas bezchmurnych nocy, kiedy na niebie widać było niespotykane nigdzie indziej konstelacje gwiezdne i spadające gwiazdy. Co jakiś czas, ciszę przerywała jedynie dzika zwierzyna podkradająca zanętę i żywność.
Po skrupulatnym sondowaniu i poszukiwaniu najlepszych miejscówek do położenia zestawów, wytypowałem miejsca w oczkach na skraju ogromnych połaci lilii, w przejściach między zatokami po lewej i prawej stronie. W skład mieszanki zanętowej wchodził duży, fermentowany orzech tygrysi, kulki z dużą ilością mączki rakowej aby jak najbardziej upodobnić się do naturalnego pokarmu mieszkańców tej wody. By dodać więcej rybnego aromatu, dosypałem również pellet Dragon Magnum Classic o zapachu kukurydzy przełamanej halibutem. Nęciłem dość sporo w obrębie oczka gdzie był postawiony zestaw oraz pas około 10 metrów na skraju lilii żeby migrujące karpie na dłużej zatrzymały się w obszarze nęcenia.
Pierwsza nocka przebiegła zaskakująco dobrze, udało się wygenerować cztery brania, w tym dwóch mazurskich karpi, jednak mimo wszystko gabaryty tych ryb nie były tym, na co finalnie czekałem. Wszystkie hole przebiegły dość ciężko, gdyż karpie wchodziły w zielsko i gałęzie, dlatego konieczne było wypłynięcie pontonem do każdej holowanej ryby. Mój kołowrotek MegaBAITS Big Pit Carp zdał egzamin podczas tego wyjazdu, a już wcześniej doskonale radził sobie z wywózkami nierzadko dochodzącymi do 200 metrów. Walka w zielsku z silnymi, dzikimi rybami nie jest mu straszna.
Niestety następne dni i noce nie przyniosły oczekiwanego efektu, ryba ewidentnie nie współpracowała, jednak mimo to ufałem wytypowanym miejscówkom i sukcesywnie je donęcałem. Aby niepotrzebnie nie płoszyć ryb przewoziłem wędki co drugi dzień. W końcu, w ostatnią noc, tuż przed załamaniem pogody, doczekałem się solidnego brania, które podniosło mojego ducha walki. Bez chwili zawahania wskoczyłem na ponton i popłynąłem w miejsce gdzie zatrzymała się ryba przez podwodne przeszkody. Po około 30 minutach odplątywania ryby z grążeli i innych zwad, wyprowadzam ją na otwartą wodę. Cieszyłem się z tego małego sukcesu, a dodatkowo wiedziałem, że ryba nie jest mała. Po drobnych perturbacjach duży, mazurski karp lądował w podbieraku, jednak jak by tego było mało, w trakcie spływania do obozowiska karp wyhacza się, co w konsekwencji skutkuje jego ucieczką w trakcie wyjmowania z wody. No cóż, nie zawsze się udaje książkowo, a sukces można w takiej sytuacji nazwać połowicznym. Mam nadzieję że będzie mi dane spotkać się z nim za rok...