Wasze historie i testy

Jesienne sandaczowanie z Team Dragonem FD 735iX

SPIS TREŚCI

Noce robią się jeszcze chłodniejsze, dzięki czemu sandacze żerują intensywnie nawet w środku dnia i coraz pewniej atakują gumowe przynęty. To dobry czas na sandaczowanie.

Na sandacze zabieram zawsze sprawdzony i pewny sprzęt, bo przecież nie może mnie zawieść nawet w ekstremalnie ciężkich warunkach. Świetnym kołowrotkiem spełniającym to zadanie jest Team Dragon FD 735 iX. Jest produkowany dla Dragona przez firmę Ryobi, a to oznacza wysoką jakość. Zakup tego młynka był dla mnie strzałem w dziesiątkę. To kołowrotek, który potrafi znieść ciężką sandaczową orkę, podczas której jeszcze nigdy nie odmówił mi posłuszeństwa. Do zestawu wybieram ulubione gumy: Lunatic, Fatty i Phantom.

Ostatnie przygotowania nad wodą

O szarówce zajeżdżam nad zaporówkę i przygotowuję łódkę do wypłynięcia. Starannie i dokładnie układam sobie każdą rzecz, która na pokładzie bezwarunkowo ma swoje miejsce, żebym w nagłej sytuacji nie musiał niczego szukać. Uff! Wszystko przygotowane, kije rozłożone i wreszcie wypływam na spotkanie z moimi upragnionymi mętnookimi.


 

Pierwsze napłynięcie

Na pierwszą miejscówkę wybieram dość łagodny spad, który kończy się na 4 metrach. Zakładam Phantoma na główce 12 gramów, którego następnie prowadzę dość wolno, niemal leniwie po spadzie. Nagle czuję pstryk! Docinam i po szybkim holu ląduje na łódce mały sandacz. Nie mierzę go, lecz szybko robię zdjęcie ryby w wodzie i uwalniam sandacza. Kolejny rzut, prowadzenie i… czuję na wędce kilka skubnięć, których niestety nie udaje mi się skwitować zacięciem. Krótka decyzja: zmieniam miejsce, bo wygląda na to, ze trafiłem na sandaczową młodzież. A tej lepiej dać spokój, żeby sobie podrosły i spotkały się ze mną w przyszłości – większe i silniejsze na kiju.

Drugie napłynięcie

Zmiana miejsca okazała się trafnym wyborem. W pierwszym rzucie mam dość wyraźne pstryknięcie i zacinam. Ryba po chwili spada… Szkoda. Szybko ponownie zarzucam i jest! Po chwili ryba ląduje w podbieraku. Sandacz nie jest duży, miarka pokazuje 51 cm, rybka jest pięknie wybarwiona i ten widok mnie cieszy. Po szybkiej sesji fotograficznej sandacz wraca do swojego domu - jeziora. W tym miejscu nie mam już żadnego brania i czas na kolejną zmianę miejsca.

Blat i samozaparcie

W chwili dopłynięcia do płytszego blatu wyłania się wschodzące słońce i niemal od razu ociepla powietrze, robi się przyjemniej. Niestety, słońce na tym zbiorniku nie jest dobrym sprzymierzeńcem podczas łowienia sandaczy. Wiem o tym, ale staram się nie pamiętać o tej „prawdzie” i łowię dalej. Przynęty nadal nie zmieniam. Tutaj nic się nie dzieje. Zmieniam główkę na znacznie lżejszą, ostatecznie 8 g ołowiu z Phantomem na haku ląduje w wodzie. W którymś z kolei rzucie wyczuwam skubnięcie. Szybko ponawiam rzut i w końcu następuje mocniejsze branie. Wkróce przekonuję się, że sprawcą ładnego brania był okoń mierzący 31 cm. W tym miejscu cumuję jeszcze ponad godzinę, godzinę bez brania. Słońce coraz mocniej grzeje, a ja nieco znużony kończę łowienie na dziś. Złowione ryby nie powalają wielkością, ale w końcu miło było powalczyć z nimi. Team Dragon spisał się dzisiaj znakomicie.

Mateusz Tomaszewski