Jesień to moja ulubiona pora roku nie tylko ze względu na ilość lub wielkość poławianych ryb, ale także kuriozalność, jaką darzy nas podczas wędkowania.
Drapieżniki obżerają się przed nadciągającą zimą i możemy się spodziewać lepszych wyników niż w sierpniu czy wrześniu. Wszystko wydaje się takie proste - dopóty, dopóki nie zaczniemy wędkować; szukamy wtedy sposobu (techniki, taktyki, stanowiska, przynęty) na dany dzień. Najczęściej nadzieję pokładamy w odnalezieniu właściwej przynęty, więc czekając na branie wciąż zmieniamy jej wielkość, wagę oraz kolor - według mnie odgrywa kluczową rolę podczas połowu większości drapieżników.
Przyszła do mnie kilka dni temu paczuszka i jedynie mogłem się domyślać, co takiego zawiera; może to znowu smakołyki na jesienne wędkowanie? Ha, byłoby dobrze, przynęt nigdy za dużo - zacierając ręce z zadowolenia na samą myśl o nowej porcji przynęt wreszcie zakończyłem pracę i w te pędy pognałem do domu. Nie pomyliłem się w domysłach, po otwarciu paczki owa tajemnicza zawartość okazała się kolejną MEGA paką z przynętami takimi jak Mamba, Bandit, Chucky, Invader Pro, Belly Fish i jednym rodzynkiem, odrzutkiem, może przypadkowo - a może prowokacyjnie - tutaj włożonym; jak zwał tak zwał; był to mianowicie Phantail (dawny Phantom), który niepozornie leżał sobie na dnie kartonika, oddzielony od innych wabików. Zapał do łowienia ryb wzbierał we mnie wprost proporcjonalnie do rozpakowywanych i uważnie oglądanych akcesoriów. W końcu wszystko rozpakowałem, posegregowałem w pudełkach zabieranych nad wodę i przyszykowałem na łowienie w następnym dniu.