W sobotę 16 maja odbyły się zawody wędkarskie Goleniowski Łosoś 2015. Organizatorem tej imprezy, która jest częścią cyklu wydarzeń z okazji urodzin Goleniowa, było Towarzystwo Przyjaciół Rzek Iny i Gowienicy. Od kilku lat aktywnie uczestniczę wraz z synami w pracach, organizowanych na rzecz statutowych rzek przez Artura Furdynę i spółkę, więc wypadało pojawić się sobotnim rankiem nad rzeką. Tym razem jedzie ze mną starszy syn Grzegorz.
Zawody to także okazja do spotkania ze znajomymi i "wywąchania, co w trawie piszczy". Wyniki kilkudziesięciu wędkarzy dają możliwość odpowiedzi na pytanie: czy jest „srebro” w rzece?
Maj to trudny miesiąc dla trociarzy. Keltów w zasadzie już nie ma, chociaż tydzień wcześniej wysoko w górze rzeki przy okazji połowu pstrągów szczęśliwie wyholowałem na delikatny sprzęt jedną z ostatnich spływających troci tego sezonu. Czas wiosennych srebrniaków przypadający na marzec i początek kwietnia też już przeminął, a kolejne zaczynają pojawiać się w rzece przeważnie w czerwcu. Druga edycja Goleniowskiego Łososia zgromadziła na starcie niecałą dwudziestkę najbardziej zagorzałych łowców salmonidów. Po krótkiej odprawie jedziemy nad rzekę. Z niepotwierdzonych informacji wynika, iż ktoś w tygodniu jakiegoś srebrniaczka trafił powyżej Goleniowa, więc szansa na rybę jest. Montujemy nasze wędziska Dragona; ja ostatnio rzadko rozstaję się z Thrillem Guide Select, syn uzbraja swojego rybodajnego Vipera Ranger 42. Przez oszronioną łąkę docieramy do rzeki. Zimna Zośka dała o sobie znać, ale za to poranny klimat nad wodą zapiera dech w piersiach. Rozpoczynamy łowienie. Kilkaset metrów rzeki na pusto. Przed kolejną zwałką widzę jakiś niewielki spław. Kiedy dokładnie obławiam to miejsce, z dołu rzeki dociera głośny okrzyk: Mam!
Biegnę kilkadziesiąt metrów w kierunku syna. Za zakrętem widzę wystającego z nadbrzeżnych chaszczy ładnie wygiętego Vipera. Grzesiek podciąga rybę do powierzchni, chwila szamotaniny i naszym oczom ukazuje się... szczupak. Emocje opadają. Ryba też jest fajna, ale nie po nią tu przyjechaliśmy. Kilka fotek i zębaty rozbójnik wraca do rzeki. Zerkam na białą wahadłówkę zapięta na agrafce syna. Woda jest trącona, może faktycznie ryby dzisiaj dobrze reagują na jasne kolory. Grzebię przez chwilę w pudełku z przynętami. Wybór pada na białego Salmo Horneta. Lubię łowić na woblery, szczególnie w rzece. Można nimi dotrzeć do miejsc, gdzie nie da się rzucić inną przynętą. W wielu miejscach zwisające nisko nad wodą gałęzie lub nadbrzeżne zarośla blokują dostęp do ciekawej miejscówki.
Bullhead i Hornet
Wtedy wystarczy założyć pływający model woblera i nurt sam zaprowadzi przynętę w interesujące nas miejsce. Pierwszym woblerem z rodziny Salmo, który na stałe zagościł w moim arsenale przynęt był legendarny już chyba Bulhead. Ostatnio jednak częściej sięgam po Hornety. Cenię ten model za mocną, dobrze wyczuwalną na kiju pracę, która zarówno mi jak i rybom najwyraźniej odpowiada. Nie lubię też zastanawiać się, czy w głębokiej miejscówce stojąca przeważnie przy dnie ryba wyskoczy z kryjówki do wysoko prowadzonej przynęty. Wolę przejechać jej przed nosem głęboko nurkującym Hornetem. Jeśli w danej chwili nie żeruje, to być może zaatakuje w obronie swojego terytorium. Wobler ten świetnie zachowuje się przy ściąganiu z prądem rzeki. Wystarczy poprowadzić go minimalnie szybciej od nurtu, aby poczuć jego pracę. Przydaje się to, kiedy zachodzimy ostrożnego przeciwnika od ogona. Hornet dobrze też spisuje się przy klasycznym obławianiu miejscówki wachlarzem. Można wypuścić go na lince z prądem rzeki i pograć chwilę przed zwaliskiem, które jest przeważnie bankowym stanowiskiem ryby. Mniejsze modele dobrze sprawdzają mi się na pstrągowych ciurkach (pstrągowe rzeczki i rzeczułki, strumienie), piątki i szóstki świetnie dają sobie radę nawet w trociowej rzece. Na temat kolorów nie będę się rozpisywał, bo ilu wędkarzy, tyle istnieje teorii. W bogatej kolorystyce Hornetów każdy znajdzie coś dla siebie. Tego dnia idę na łatwiznę, Grzesiek złowił rybę na białego „wahacza”, to ja zakładam białego woblera.
Niechciane ryby
Dochodzę do kolejnej ciekawej miejscówki. Rzekę w tym miejscu przegradza ścięta przez bobry spora olcha, a za nią woda płynie wąską głęboką rynną tuż pod moim brzegiem. Przed zwałką pusto. Przechodzę niżej. Rzucam kilka razy tuż za tkwiącym w wodzie drzewem, po czym wypuszczam Horneta w rynnę. Chwilę trzymam go w nurcie, jeden obrót korbką i czuję mocne uderzenie. Drę się głośno "Mam!". Ryba walczy dość spokojnie, bez szalonych odjazdów. Czuję na kiju, że jest niemała. Koniecznie chcę ją zobaczyć. Podnoszę ją do góry, ku powierzchni i już widzę ciemny kształt i... szeroką paszczę najeżoną setkami ostrych jak szpilka zębów. Zamieram zaskoczony w bezruchu, na co przeciwnik odpowiada pięknym wyskokiem – świeca. Widzę, jak wobler wypada mu z pyska. Przez moment zapewne mam głupią minę ;) Słyszę trzask łamanych zeszłorocznych trzcin; "Nie spiesz się, szczupak… i w dodatku poszedł." - mówię do nadbiegającego syna. "W bieganiu po szczupaki 1-1, ale wygrywam, bo mój wyjęty. Umówmy się, że najpierw stwierdzamy co holujemy, a później dopiero wzywamy pomocy." - z szerokim uśmiechem opowiada Grzesiek.
Łowimy dalej. Pogoda wyraźnie się psuje zrywa się silny wiatr i ryby, nawet szczupaki wyraźnie tracą chęć do współpracy. Postanawiamy przenieść się nieco w dół rzeki, ale i tam nic się nie dzieje. Jedziemy na miejsce zbiórki.
Żywy baner
Koledzy też nie złowili żadnej trotki, więc zawody zostały nierozstrzygnięte. Po ciepłym posiłku tworzymy wspólnie ze Stepnicką Organizacją Turystyczną żywy baner o treści: ŻYWA RZEKA - NASZA PRZYSZŁOŚĆ. Zimna pogoda skutecznie odstraszyła też najmłodszych, dla których przygotowane były liczne zabawy i konkursy. Organizatorom dziękujemy i życzymy lepszej pogody oraz ryb w przyszłym roku.
Mariusz Sulima & Klan