Czy ryba ma prawo złamać kotwicę? Kotwica druciak jest lepsza od kutej, czy to po prostu szmelc? Czy wędkarz może nieświadomie obniżyć skuteczność kotwicy? O tych dyskusyjnych pytaniach, stawianych codziennie przez rzeszę wędkarzy w Internecie w rozmowach nad wodą i nierzadko w listach e-mailowych do mnie, przypomniała mi przygoda z boleniem.
Thrill i gwałtowny atak
Bolenie łowię bardzo często, używając do tego skutecznego woblera Salmo o nazwie Thrill. Lubię obie jego wersje wielkościowe: 7 i 9 cm. Jeśli chcę zarzucić bardzo daleko w trudnych warunkach atmosferycznych, to sięgam po dziewiątkę, o masie 25 g. Do łowienia „lżejszego” wystarcza wersja 7 cm/13 gramów. Rzecz jasna duże bolenie lepiej łowić 'dziewiątką'. Wobler ten wyposażono w mocną, bocznie spłaszczoną (czyli o wzmocnionej wytrzymałości), porządną kotwicę (w ilości szt. 2). Pamiętam zdziwienie młodego po kiju kolegi, gdy zobaczył tego woblera nad wodą: „Te kotwice to chyba na suma!” powiedział z uśmiechem. Próbowałem mu tłumaczyć, że pysk bolenia to wielki i zębaty nie jest, ale za to twardszy i trudniejszy do zacięcia niż u niejednego sandacza czy suma. Nie uwierzył mi. Jaka szkoda, że nie dane nam było ponownie się spotkać po mojej przygodzie z boleniem…
Obrzucałem boleniową, wiślaną wodę: ogromna powierzchnia o podłożu piaszczystym usłana pniakami, konarami i wszystkim, co woda naniosła i osadziła w piachu. Prawdziwe królestwo bolenia. Starałem się celować w wąski pas wody: malutką i niemal równoległą do brzegu przykoskę dzielącą piaszczystą płyciznę z dwumetrowej głębokości rynną, w której wił się słaby nurt niezmiernie niskiej Wisły. Po którymś z kolei rzucie, już o zmroku, w ułamku sekundy po zetknięciu się woblera z wodą poczułem potężne szarpnięcie wędziska. Dociąłem! Zajazgotał kołowrotek, poczułem kolejne mocne szarpnięcia i rozegrałem krótki pojedynek z boleniem. Wkrótce lądowałem go podbierakiem i mogłem sfotografować z woblerem, który skusił drapieżnika. Wkrótce boleń wrócił do Wisły.
Na fotografii przedstawiającej woblera Thrill, w czerwonym okręgu widać kotwicę brzuszną woblera, poturbowaną przez przyzwoitej wielkości bolenia. Pomimo, że boleń nie był imponujących rozmiarów, miał już na tyle twarde kości szczękowe, że w chwili gwałtownego szarpnięcia woblerem odkształcił dwa groty. Zostały one niemal uszkodzone i z pewnością nie były już zdolne zaciąć ani utrzymać bolenia-furiata. Rybę dała mi tylna kotwica, która z pojedynku wyszła bez szwanku wbijając się grotem w miękki język bolenia.
Reguła najsłabszego haczyka
Jestem oddanym zwolennikiem takiego zestawienia wędki, aby osiągnąć maksimum korzyści przy minimum szkody wyrządzonej rybie, pamiętając jednakże o tym, że po człowieku to ryba jest najważniejsza w tej naszej zabawie. Sprzęt, wyniki i ambicje stoją na ostatnich pozycjach. Zestawienie to polega na tym, że najsłabszym ogniwem w wędce staje się haczyk (dobrany pod rybę), a najmocniejszym - wędzisko. To wcale nie oznacza, że wędkarz staje na straconej pozycji, a jedynie tyle, że świadomie buduje wędkę mając na uwadze także i dobro ryby, i dobro swojego portfela. W praktyce wygląda to tak, jak moje spotkanie z agresywnym atakiem bolenia na woblera Thrill. Do wytrzymałości kotwicy dobrałem plecionkę nieco więcej wytrzymującą, niż kotwica i ew. agrafka. Hamulec ustawiłem na mniejszy opór niż ten, który potrafiłby zerwać plecionkę i jednocześnie znacznie mniejszy od wytrzymałości wędziska. Użyty kołowrotek swoją wielkością i wytrzymałością (Fishmaker 930i) był nam miarę łowionych i potencjalnie złowionych ryb. W efekcie otrzymałem zestaw asekurujący się wzajemnie: szarpiąc się na zaczepie czy z rybą, na 99% nie uszkodzę wędziska, ani też nie zostawię ryby z woblerem w pysku – prędzej haczyk się rozegnie, niż urwie się plecionka. Gdybym nazbyt mocno docisnął hamulec mniemając o słuszności takiego postępowania, to gwałtowny atak bolenia z pewnością urwałby plecionkę i boleń odpłynąłby nie tylko z kosztownym woblerem, ale przede wszystkim balastem grożącym mu przykrymi konsekwencjami.
Od kilku laty składając wędkę dbam, aby nie zostawiać ryb w łowisku z przynętami w paszczy! To nie tylko niehumanitarne, to wręcz barbarzyństwo. Wiem, że nie da się tego uniknąć zupełnie, ale na ile możemy, róbmy to. Mamy przecież dostęp do ogromnej ilości sprzętu i z łatwością dobierzemy poszczególne składniki wędki. Ten apel jest szczególnie skierowany do tych wędkarzy, którzy są święcie przekonani, że w wędce najmocniejszy musi być haczyk; plecionka może pęknąć przy kołowrotku, wędzisko może połamać się na dziesięć kawałków, grunt spod nóg wędkarza może się usunąć, ale haczyk nie może się rozgiąć ani na milimetr. Rozgięty haczyk – wg tych wędkarzy – to dyshonor dla producenta haczyków lub przynęt. Otóż, drodzy panowie, takie podejście do sprawy jest błędne.
O słuszności opisanego sposobu złożenia wędki przekonałem się już wielokrotnie: a to ryba uciekła mi z wędki, ale bez haczyka w paszczy i dzięki temu była do złowienia kolejny raz, a to kotwice zostały pokiereszowane przez twardopyską lub nazbyt silną (ciężką) dla wędki rybę, a to udało mi się odzyskać przynętę z zaczepu dzięki siłowemu odgięciu haczyka.
Zachęcam Was do stosowania opisanej reguły: Najsłabszy jest haczyk.
W przypadku niejasności w składaniu wędki wg tej reguły, proszę pisać do mnie, postaram się pomóc.
Waldemar Ptak