Filozoficznie, po chwili zadumy stwierdzam, że zmieniam taktykę. Do mojej Moderate (2 – 12 g) bez skrupułów zakładam 9 cm killera boleniowego wykonanego ręcznie przez jednego z kumpli. (W duchu myślę sobie, że tak odpicowane cudeńko musi przecież dziś coś złowić… W końcu, wiara w przynętę też ważna sprawa). Kolega Tadeusz (kompan wyprawy) postanawia pozostać przy woblerku kleniowym. Okej, zabieramy się do roboty!
Wykonuję serię 5, może 8 rzutów i nic. Nagle do moich uszu dobiega donośne: SIEEEDZI! No tak, mogłem się tego spodziewać… Bardziej doświadczony Tadeusz w drugim rzucie zacina przyzwoitego klenia. W tej samej chwili pod moimi nogami, jak gdyby na złość, chlapie boleń. Bez wahania i namysłu podaję przynętę w stronę nurtu. Staram się przewidzieć trasę bolenia. Drugi, trzeci, czwarty rzut…NIC. Rzucam dalej, nagle ogromne ŁUP! na mojej wędce. O TAK! TO JEST TO! MAM CIĘ! JUŻ NIE MASZ SZANS! Kołowrotek zaczyna wygrywać dość przyjemną dla ucha melodię. Staram się trzymać nerwy na wodzy, w końcu przecież nie łowię typowo boleniowym zestawem (żyłka 0,18 mm HM 80, Dragon Moderate 2.82 m) i nie chciałbym stracić swojej zdobyczy. Kijek wygina się finezyjnie, parabolicznie i głęboko raz po raz amortyzując mocne odjazdy ryby. Mój przeciwnik jest silny i nie daje za wygraną. W końcu zaczyna mi ulegać, coraz łatwiej pompuję go do brzegu. W końcu sprytnym ruchem ląduję go podbierakiem. Piękna sportowa rapa mierzy około 65 cm (nie mierzę), szybka sesja zdjęciowa i z szacunkiem wypuszczam go z powrotem do wody.
Znów mi się udało, kolejna ryba na moim koncie, kolejne wędkarskie doświadczenie zdobyte. Do końca dnia notuję jeszcze jednego mniejszego bolka i kilka kleni. To wspaniała niedziela, wędkarski plan zrealizowany, czy można chcieć więcej? A jednak można chcieć więcej, choćby ciut więcej wolnego czasu na nasze wspaniałe hobby, czego Wam i sobie życzę!
Z wędkarskim pozdrowieniem
Mateusz Lasek