Pstrąg rybą pierwszego rzutu. Często hołduję tej zasadzie. Najczęściej łowię te pstrągi, które w pierwszym rzucie w dane miejsce zareagowały i zassały przynętę. Oczywiście mówię o celnym podaniu i poprowadzeniu w sposób mnie zadowalający.
Tego ranka stanąłem nad rzeką, na mostku. Wiem, że jest właściwie środek zimy, chociaż śniegu już dookoła nie widać. Obserwuję nurt. Widzę, że woda nie jest zbyt niska a i jej klarowność jest taka, że przy średniej odległości rzutu ryby nie będą mnie raczej widzieć. Biorąc to wszystko pod uwagę zapada decyzja – dzisiaj schodzenie w dół. Da to możliwość wolniejszego prowadzenia przynęty, aby zbyt szybko nie znikała z pola widzenia ryby.
Łowię, rzucam. Zima jest specyficzna. Trzeba swoje nastawienie i temperament dostosować do otaczającej nas natury. Nie widać nigdzie skaczącego życia, nic tu nie goni. My też powinniśmy się dostroić do tego tempa. Wtedy tak samo będzie się zachowywać nasza przynęta.
Idę wzdłuż rzeki, rzucam i obserwuję. Część łączek jest zalana po kostki wodą. Uważam na dziury w ziemi, ale jestem zadowolony z tej wysokiej wody. W ostatnich latach w całym kraju coraz mniej jej w rzekach bywało, więc taki drobny nadmiar jest wskazany. Ciekawe, jak długo się taki utrzyma?
W takich sytuacjach bardzo lubię woblery. Zarówno te pływające sdr-y, albo tonące. Korzystam ze swoich wyrobów, ale z braku czasu często też stosuję Salmiaki: Bulhead, Minnow, Executor to te najczęściej używane. Jak zerwę, to trudno. Kupię następcę o podobnej charakterystyce. Seryjne woblery są o tyle lepsze od tych wykonywanych ręcznie, że są jednak trochę bardziej powtarzalne. Owszem potrafią się między sobą różnić, ale moje doświadczenie w produkcji woblerów pozwala na dostosowanie ich do moich potrzeb.
Kolejna miejscówka – kolejna szansa. Stoję na małej górce. Nie schodzę do samej wody, aby nie płoszyć ryb. Widzę dokładnie jak wobler przedefilował nad zwałką i zmierza ku brzegowi. Nagle, tuż obok niego pojawia się pstrąg. Nie atakuje jednak zdecydowanie, tylko jakby przytula się niemalże do woblera. W pierwszym momencie czekam na atak, ale w drugiej sekundzie zacinam (w końcu to twarda przynęta). Pstrąga nie poczułem, a ten spokojnie znika w ciemniejszej wodzie. Stoję jeszcze przez kilkanaście rzutów starając się skłonić go do współpracy. Nic z tego nie wychodzi, więc idę dalej.
Zmieniam przynęty. Zakładam w końcu gumę, która nie ma wbudowanej pracy, ale podczas podciągania bardzo ładnie i naturalnie potrafi zapracować ogonkiem (idealnie wyglądającym jak ogon ryby). Lubię takie nietypowe przynęty, bo potrafią zaskoczyć wszystkich swoją skutecznością. Tym razem tylko dwa małe szczupaczki wykazały zainteresowanie, ale ostatecznie nie chciały. Po jakimś czasie wracam do woblerów.
Czas mija, ja z kolei mijam następne obiecujące miejscówki. Bez brań. W końcu czuję, że pora kończyć wędkowanie. Poddać się, jak to czasami przecież bywa. No dobra, jeszcze ten jeden dołek wzdłuż brzegu, na którym rosną częściowo zalane trzciny. Prowadzę woblera ze środka rzeki tak, aby „wbujał” się w ową rynienkę, gdzieś w jej środku. Czuję niezbyt mocne skubnięcie, zacinam i myślę, że mam kolejnego, teraz chętnego szczupaka. Jednak ten zachowuje się nietypowo, bo wypływa z dołka pod prąd. Podnoszę kij i widzę, że to chyba nie szczupak tylko pstrąg. Tak około 40 cm. Oczywiście nie daję mu zbyt długo walczyć, aby się nie wypompował. Wyjmuję go, szybka sesja i do wody. Trzymam go chwilę w nurcie i czuję jak bardzo zimna jest woda. Baardzoo zizizizimna. Pstrąg szybko decyduje się odpłynąć. Zwijam sprzęt i myślę, że to był pstrąg ostatniego a nie pierwszego rzutu. Znalazłem tego w miarę aktywnego zimnego pstrąga z zimnej wody.
Tak to już właśnie jest z „fariozą” w tym okresie. Swoją rybę trzeba zwykle wychodzić i to bez gwarancji powodzenia. Tylko cierpliwość i najlepiej „całodniówki” dają największą szansę. Do tego dobre nastawienie i sprawdzone przynęty. Reszta już nie od nas zależy. W końcu nikt nie obiecywał, że będzie łatwo. Cierpliwość naszym koniecznym sprzymierzeńcem.
Sławek Kurzyński
TEAM DRAGON