Czy warto się bać cyfry 13? Czy należy się obawiać zmiennych frontów atmosferycznych? Artykuł Krzyśka Tondera rzuca światło na te sprawy.
Przełom marca-kwietnia, gdy robi się cieplej i coraz żwawiej pływają jazie i klenie, jest szczególnie ulubiony przeze mnie. W taki właśnie czas, w 13. dzień kwietnia, rozpocząłem mój krótki wypad, z założenia najzwyklejszy, z zamiarem łowienia ryb, ale bez ciśnienia.
Okazało się, że tego dnia musiałem synka odwieźć do przedszkola, na godzinę punkt 8:00. Droga na ryby to blisko 80 km w jedną stronę, więc wynikłe opóźnienie wyprawy nie było mi na rękę. Zrozumiałe. W międzyczasie usłyszałem komunikat Pogodynki, który mówił: Pogoda nie będzie nas rozpieszczać. Pomyślałem, to świetnie, ryby mogą brać i nad wodą będzie pusto. Bardzo często samemu się stawiam na rybach, dlatego i tym razem nie przeraziło mnie „samotne” gnanie w dzikie ostępy pięknej rzeki. Łowisko wybrałem nieprzypadkowo. To Brda płynąca przez Bory Tucholskie. Tutaj zdobywałem szlify spinningisty. Obecnie znam ją wzdłuż i wszerz, jej każdy zakręt i ciekawe stanowisko ryb. A zatem obrałem kierunek na Tucholę. Trasa pochłonęła mi cenną godzinę ze względu na duży ruch samochodowy. W końcu nad rzeką zameldowałem się ok. godz. 9:30. Po szybkiej kawie z termosu i zapoznaniu się z warunkami na łowisku, intuicja podpowiedziała mi: dzień będzie rybny.
Na razie mam całkiem niezłą pogodę: lekki wiaterek, trochę promieni słońca przebija się przez chmury. Niestety, od czasu do czasu pojawia się kapuśniaczek. Mży. Cóż, wymarzona pogoda na pstrąga. Ale nie zmieniam planów, obrany kierunek „kleń” wciąż obowiązuje.
Wyciągając potrzebne akcesoria z bagażnika samochodu, starannie spakowałem plecak Team Dragon i dosłownie pobiegłem w miejsca, które od lat mnie interesują. Owszem, znałem te miejsca od zawsze, ale proszę mi wierzyć, znalezienie kleni w marcu czy kwietniu w wartkiej górskiej wodzie nie należy do łatwych. Przecież jesteśmy po zimie, ryby mają prawo zmieniać miejsce pobytu. Oczywiście, nie mówię tego myśląc o kleniach długości 30 cm – z tymi rybami bywa o wiele łatwiej.
By się wstrzelić, trzeba dobrze znać wodę i zwyczaje ryb, co jest szczególnie istotne o tej porze roku.
Jestem współpracownikiem i testerem firmy Dragon i mam możliwość częstego wyjścia nad wodę z nowym sprzętem, mówiąc inaczej – z nowościami, czy to będących w fazie testowej, czy już w wersji handlowej. W tym roku, firma wypuściła nową serie spinningów o nazwie Street Fishing. Ze względu na rosnącą popularność zawodów odbywających się w miastach i na terenach zurbanizowanych, firma pomyślała o zwolennikach tejże nabierającej rumieńców odmiany spinningowania. Tak się złożyło, że wśród moich wędzisk znalazł się Street Fishing, a ja będąc ciekaw tego kijaszka zabrałem go (wraz z kilkoma innymi) nad dziką rzekę. Wprawdzie las to nie miasto, mimo że wpierw przez Bory Tucholskie, a następnie przez Bydgoszcz płynie ta sama rzeka, Brda. Ale skoro uwielbiam testować, a następnie zapoznawać Was z nowym sprzętem i moją opinią, kijek zabrałem - Street Fishing 2,60 m c.w. 5-21 g. Daję mu szansę wykazania się w dzikiej rzece.
Odszukać klenie
Po obłowieniu kleniowych miejscówek nie czułem się rozczarowany brakiem ryb, żwawo wędrowałem brzegiem z nadzieją na ich odnalezienie. W końcu trafiłem… Proszę, proszę, wyobraźcie sobie, lądowałem 3 ładne klenie w krótkim czasie około 50 min. Coś pięknego, rewelacja. I jak można nie kochać spinningowania w dzikiej rzece? To były ładne, choć niezaliczające się do grubych, klenie. Bardzo mnie ucieszyły, ponieważ brały dość delikatnie. W tym czasie tylko pstrągi szły za przynętą podgryzając je.
Nie zniechęcam się, brnę dalej, w głąb Borów. Pogoda zaczęła się zmieniać, niestety na gorsze. Po 30 minutach zmiana na gorsze była zauważalna gołym okiem. Nie wiadomo skąd pojawił się mocniejszy wiatr, zaczął padać deszcz. Po kwadransie opad się wzmógł. Zacząłem szukać miejsc lub odcinków rzeki, gdzie z obu stron rzeki brzegi są porośnięte trzciną i trawą - dostęp do nich jest utrudniony, ale dają mi osłonę przed wiatrem. Dodatkowo, o tej porze roku woda jest podwyższona i w tych miejscach stwarzała doskonałe miejsca dla kleni.
Odnalezienie takich miejsc było strzałem w dziesiątkę. Zlokalizowałem je na prostych odcinkach łąkowych, gdzie dostęp może nie był specjalnie trudny, ale obłowienie tych miejsc było wyzwaniem – tutaj woda jest stosunkowo płytka, najgłębsze miejsce to 2 m. Kleń, podobnie jak bystrooki pstrąg, jest wzrokowcem i należy do bardzo płochliwych. Trudno, jakoś muszę sobie z tymi trudnościami poradzić. Dobrać się do kleni. Namierzyłem dwa piękne stadka tych ryb, które wypatrzyłem dzięki okularom polaryzacyjnym. Stały na blisko półtorametrowej płyciźnie, przy trawach. To osobniki o wymiarach 30-60 cm. Pierwsze stadko liczyło ok. 30 szt. Na jego czele stały grube osobniki.
Pierwszego klenia, a właściwie tylko jego wyjście, mam na woblera Salmo Executor RR 5 cm. Jest to gruby kleń pod 60 cm, tylko niestety odprowadza mi woblera pod nogi. Po czym zawraca do stadka. Widok takiego u-boota jest niesamowity. Nie doczekałem się żadnej reakcji na ten wabik, więc zmieniam woblera na Minnow M. Ale stadko kleni wciąż mam w zasięgu wzroku, widzę je. I tu zdradzę Wam ciekawostkę. Przynętę prowadzę po swojemu; w tym przypadku bardzo powoli, wręcz leniwie. A nawet się staram, by ster zahaczył o dno i wzburzył odrobinę piasku. Wierzcie mi, że kleń to uwielbia. W pierwszym rzucie mam bardzo gwałtowne wyjście do woblera, które się kończy mocny uderzeniem i zassaniem woblera. I już wiem, że siedzi i jest mój! Po krótkim holu ląduję klenia na 51 cm. Niestety, stadko się rozpierzcha znikając mi z oczu.
Kolejne podejście
Odnajduję klenie 100 m niżej, na bardzo podobnym odcinku łąkowym. Chyba to jest nie to samo stado, bo ryb jakby mniej i są to ładne, grube sztuki. Po bezgłośnym podejściu do traw, w pozycji mocno skulonej docieram do miejsca, które mi umożliwia bezgłośne podanie przynęty bez ujawnienia mojej obecności. Do wody leci Minnow M i dosłownie po kilku obrotach kołowrotka czuję gwałtowne, potężne uderzenie w przynętę. Żyłka Dragon 0,20 mm świetnie to przyjęła. Cóż to za atak! Z wrażenia prawie wyskoczyłem z woderów. Dosyć, że stałem w wodzie zanurzony prawie po rant woderów, to jeszcze musiałem być niewidocznym dla ryb. Uff! Nie jest łatwo, wciąż pada deszcz. Po bardzo ekscytującym holu spinningiem z nowej serii Street Fishing wyrabiam sobie pozytywną opinię nie tylko na temat całkiem nowego designu, lekkości w blanku i jego mocy, ale także w zakresie dotyczącym pewności i łatwości holowania walecznej ryby. Po zmierzeniu się dowiaduję, że kleń mierzy 53 cm. Niestety, ryby znikają, rozpierzchają się gdzieś w nurcie rzeki.
Wracam do samochodu szczęśliwy i zadowolony, gdyż postawione sobie zadanie złowienia kleni wykonałem w 100%. Więc czego chcieć więcej? Chyba kolejnej, równie szczęśliwej wyprawy – może być także w 13. dniu miesiąca i podczas zmieniających się frontach.
Rzeka Brda: tutaj marzenia się spełniają. I jeszcze coś, trzeba wierzyć w przynętę. I oczywiście konsekwentnie wytrwać w swoich postanowieniach, zaufać własnemu doświadczeniu zdobytemu nad wodą.
Krzysztof Kriss Tonder
TEAM DRAGON