Co to jest przypon spinningowy i do czego służy, wie chyba każdy spinningista. A jeśli nie wie, to ma skąd zdobyć potrzebną wiedzę - w obiegu internetowym, prasowym i książkowym jest cała masa wzorów i opisanych konstrukcji pod tę czy inną odmianę spina.
Zajmijmy się sytuacją standardową.
Kolega po kiju, Kowalski, pędzi przed wyprawą do najbliższego sklepu, by tam sposobem na szybko dokonać jak najtaniej zakupu kilku odpowiadających mu parametrami paczek z przyponami i… heja nad wodę, bo może to dziś strzeli mu życiowy szczupak. Czekał na niego całe życie bidula, dwa wiadra gum już urwał zostawiając je w wodzie i sto kilogramów główek utopił, więc uśmiech losu mu się należy i to bez dwóch zdań.
No i się doczekał; kij zagadał, kręciek zagrał najsłodszą melodię, plećka jak w "Wodnych potworach" zaczęła ciąć spokojną do tej pory taflę urokliwego jeziora... Jest dokładnie tak, jak sobie wymarzył: zachód słońca, śpiew ptaków, cichy szelest rzadkiego sitowia i to wszystko doprawione przepięknym terkotem wariującego hamulczyka. Ogromny szczupak już chodzi bliżej brzegu, robi coraz krótsze odjazdy, już lada moment podbierak Kowalskiego chwyci potwora, gdy w ostatnim zrywie zębatego cielska na wędce się robi luz. Donośnym głosem wypowiedziany męski komentarz odbija się szerokim echem w bajkowej dolinie doprowadzając pływające nieopodal kaczki do ataku serca.
Wciąż zaskoczony i już obdarty ze złudzeń Kowalski ogląda resztki swego zestawu próbując dociec przyczyny tego, co się wydarzyło – utraty ryby. Jego wzrok pada na przypon, na ten nowy, dzisiejszy i wszystko staje się jasne: pękła... na skuwce. No cóż, życie…
Jeden na trzysta, może jeden na pięćset lub jeden na tysiąc tak ma. To normalne przecież w procesie produkcyjnym, że czasami zawiedzie maszyna je zaciskająca, czasami zawiedzie jej obsługa czy producent dodając wątpliwej jakości agrafkę, czasami trzaśnie sama linka, gdy sięgnęliśmy po tańszy zamiennik ciesząc się z tych trzech złotych różnicy – jak raz będzie na piwko.
Ten scenariusz, nieco przerysowany przeze mnie, odzwierciedla opowieści, jakich wielokrotnie wysłuchiwałem nad wodą oraz czytałem na forach wędkarskich. Tam też śledziłem zażarte dyskusje o wyższości jednych „drutów” nad drugimi, śledziłem żonglerkę markami, producentami i kolejną naturalną śmierć dyskusji, z której nie wynikło NIC poza tym, iż to "przypadek losowy" i trzeba teraz czekać na następny „strzał” życiówki. Ja tak nie mogę. Wiążę samodzielnie.
Ja muszę mieć pewność co do każdego elementu, z jakiego składa się mój zestaw i jeżeli mogę coś w nim zmienić, poprawić, to bez ociągania tak robię.
Dlatego swoje przypony od kilku lat wiążę samodzielnie, bazując na zestawach do ich montażu o nazwie SELF-MADE, sygnowane przez Dragona. Opakowanie zawiera doskonałej jakości linki Surflon, Surfstrand oraz prawdziwy i sprawdzony fluorocarbon - nie mylić z tanią, bo podrasowaną cząsteczkami fluorocarbonu żyłką, którą esoxy tną jak i kiedy chcą.
Każdy, kto nie jest zadowolony z zakupionych przyponów, może poświecić zaledwie parę chwil i wykazać się minimum zdolności manualnych by przygotować zapas dobrych, solidnych przyponów, wyciągając z posiadanej linki maksimum jej wytrzymałości liniowej.
„Mój” sposób montażu sprawdziłem w boju już dziesiątki razy przeprowadzając siłowe, krótkie hole okazałych zębaczy, dziesiątki razy prostowałem druciane i łamałem kute haki na zaczepach, wyrywałem gałęzie z dna… i nigdy się nie zawiodłem, ani na linkach, ani sposobie wiązania.
Ameryki tutaj nie odkryłem, na moich przyponach dołączana skuwka (rurka zaciskowa) ma jedynie na celu utrzymanie pętli o nazwie ósemka, sama w sobie nie jest żadnym łącznikiem decydującym o wytrzymałości - tym najzwyczajniej w świecie nie ufam.
Co i jak robiłem - starałem się pokazać na zdjęciach. Według mnie zrobienie przyponu to proste zadanie. Równie prosty jest test na wytrzymałość: dwunastolitrowe wiadro, w nim 10 l wody i całość wisi na Surflonie 7x7 o wytrzymałości liniowej 9 kg. Tzw. fabryczne wiązanie przeciętnego na rynku przyponu takiego wyniku testowego mi nie da, natomiast test raz za razem powtórzę z dowolnym Self-Made. Tego jestem pewien.
Dodatkowym plusem samodzielnego wiązania jest to, że przypony robimy pod własne potrzeby i uwarunkowania na łowisku, biorąc pod uwagę długość, metodę czy technikę łowienia, przeznaczenia.
Za przykład niech posłuży mój przypon na jesienne zębacze, długi na 70 cm, 14 kg wytrzymałości liniowej i na jednym końcu potrójny krętlik. Po co taki krętlik? A do tyrolskiej pałeczki, z jej pomocą sprowadzam na dno pływający, pękaty i duży wobler kusząc ospałe, przedzimowe zębacze.
Wszystkim niezadowolonym z „kupnych” przyponów polecam samodzielne wiązanie przyponów na bazie Dragonowskich Self-Made. To proste i wygodne rozwiązanie i przy okazji zyskuje się satysfakcję, swoistą pewność - robiąc coś po swojemu masz prawo myśleć, że zrobiłeś to dobrze. Jeśli nawali wiązanie, możesz mieć pretensję do siebie.
Daniel Luxxxis Kruzicki