Jakiś czas temu otrzymałem wędzisko odległościowe Mega Baits Combat UL Match c.w. 12 g, które docelowo miało posłużyć do spławikowych zasiadek.
Pierwsze wrażenie po wyjęciu z pokrowca? Świetnie wykonane, lekkie jak piórko trzyskładowe wędzisko o ciężarze wyrzutowym do 12 gramów i długości 3,60 m, idealne do połowu białorybu w starorzeczach z dużą ilością drzew na brzegu, a co za tym idzie ograniczonym polem manewru dla dłuższego kija.
Podczas pierwszego połowu matchówką Combat UL Match, moim głównym celem było sprawdzenie zachowania się wędziska przy zacięciu oraz holu.
Hol ćwierćkilogramowych płoci i krąpi na tak delikatnym kiju czuło się naprawdę niezwykle. Miałem wrażenie, że holuję o wiele większy okaz, co z jednej strony sprawiało wielką frajdę, jednak w głowie wykluła się myśl z pytajnikiem: Co się stanie, jeśli w trudnym technicznie łowisku przyjdzie holować coś o wiele większego, a na dodatek ostro walczącego? Nic dziwnego, że moje podejście się zmieniło na nieco sceptyczne. Czy słusznie?
Dane było mi się o tym przekonać już niedługo.
Na jednym ze starorzeczy, gęsto porośniętym moczarką i trzciną postanowiłem na kilku kolejnych zasiadkach solidnie przetestować moją delikatną odległościówkę. W tym celu, na kołowrotek nawinąłem szybko tonącą żyłkę, w maskującym brązowym kolorze z przeznaczeniem do metody matchowej, o nazwie Specialist Pro Match & Feeder średnicy 0,14 mm, a do roli żyłki przyponowej przeznaczyłem już wielokrotnie sprawdzoną w boju Magnum Multiflex 0,12 mm. Do przyponu dowiązałem haczyk Mustad 286A nr 10, idealnie nadający się do założenia trzech białych robaków lub niewielkiej dendrobeny (na następne zasiadki zabieram najnowsze haczyki MegaBAITS). Całości zestawu dopełnił smukły, przelotowy spławik o wyporności 2 gramów, z możliwością wymiany antenki na świecącą końcówkę. Do nęcenia łowiska użyłem zanęt Elite Karaś-Lin zielony o słodkim, marcepanowym zapachu uwielbianym przez białoryb w moim łowisku, zmieszanej z zanętą Elite Płoć Czarna. Zrobiłem to w celu zmniejszenia kontrastu pomiędzy kolorem zanęty a czarnym kolorem mulistego dna. Dodatkowo mieszankę dosmaczyłem pokaźną porcją białych robaków i pinki. Po wygruntowaniu i zanęceniu miejsca połowu, nie pozostało nic innego jak zarzucić zestaw i w skupieniu oczekiwać na pierwsze brania.
Jako pierwsze pojawiły się wszędobylskie płocie, ale to nie tych ryb i nie tej wielkości wyczekuję. W duchu liczę na coś większego. Po około dwóch godzinach, na powierzchni zaczęły się pojawiać pierwsze, niewielkie bąbelki powietrza świadczące o zainteresowaniu się ryb moją zanętą, dla których tutaj przyjechałem – te ryby to liny. Gdy tylko pas bąbelków dotarł do spławika, ten kilkakrotnie przytapiając się ostatecznie błyskawicznym ruchem zanurzył się pod wodą. Po zacięciu, ryba od razu rozpoczęła ucieczkę w najbardziej zarośnięty fragment starorzecza, jednak szybko znalazła się w podbieraku. Sprawcą zamieszania okazał się niewielki lin. Od tej chwili, naprzemiennie łowiłem płocie i liny - zielone prosiaczki. Tego dnia złowiłem osiem sztuk w przedziale 25 – 30 cm, jednak to nie było to, czego oczekiwałem. Chciałem się przekonać o możliwościach wędziska Combat UL Match, w kontakcie z naprawdę godnym przeciwnikiem. Dlatego postanowiłem zmienić taktykę: wielokrotnie zanęcać łowisko i powrócić tu z wędką po trzech dniach. Realizując powzięty plan, podczas kolejnej zasiadki użyłem dokładnie tych samych zanęt i przynęt co wcześniej, lecz zachowanie ryb w łowisku nieco uległo zmianie. Na początku również się pojawiły na moim haczyku różnej wielkości płocie, lecz potem zrobił się kompletny zastój. Zacząłem się zastanawiać, co może być przyczyną takiego stanu rzeczy. Zmiana pogody, a może zmiana ciśnienia atmosferycznego lub, po prostu, ryby przejadły się moją zanętą?
Jednak po dłuższej chwili oczekiwania okazało się, że na szczęście moje domysły nie były słuszne i myliłem się co do przyczyny zaniku brań. Na tafli wodnej zaczęły się pojawiać coraz to nowe ścieżki złożone z drobnych bąbelków – ewidentna oznaka aktywnego żerowania linów. Zapewne brania drobnicy ustały, gdy w zanętę wszedł większy kaliber białorybu. W takiej sytuacji to już kwestią czasu jest branie konkretnej sztuki. Po kilkunastu minutach wreszcie się doczekałem. Spławik zachowywał się zupełnie inaczej, niż podczas poprzedniego połowu (gdy szybko chował się pod wodą). Tym razem, po kilkakrotnym i bardzo delikatnym przytopieniu w miejscu, zaczął bardzo wolno, centymetr po centymetrze przesuwać się w lewo bez chowania się pod wodę. Po takim kilkunastocentymetrowym przeprowadzeniu spławika, należało przystąpić do zacięcia. A to, co się stało po zacięciu, spowodowało natychmiastowy wyrzut wędkarskiej adrenaliny. Wędzisko w mgnieniu oka znalazło się w pełnym ugięciu dosłownie przybierając kształt litery C, a znajdujący się na drugim końcu wędki lin postanowił szybkim susem zaparkować w gęstej moczarce. Chcąc mu to uniemożliwić, o kilka ząbków błyskawicznie podkręciłem hamulec w kołowrotku, nie bez obawy o zerwanie cieniutkiego przyponu 0,12 mm, a nawet głównej żyłki 0,14 mm. Szczytówka delikatnego wędziska trzymanego oburącz raz po raz energicznie przyginała się w kierunku tafli wodnej pod ciężarem szarżującej ryby. Starałem się utrzymać rybę na sztywno. Do końca holu obawiałem się zarówno o tak mocno wygięte wędzisko, jak również o wytrzymałość elementów zestawu podczas siłowego holu. Gdy lin znalazł się w podbieraku odetchnąłem z ulgą. Delikatna matchówka, lecz elastyczna i świetnie amortyzująca, doskonale spełniła swoją rolę. W połączeniu z dobrej jakości żyłką i ostrym, mocno trzymającym rybę haczykiem pozwoliły mi się cieszyć pięknym ciemnooliwkowym 40-centymetrowym linem. Po pierwszym tak forsownym holu byłem już spokojny o wytrzymałość nowego wędziska. Po chwili podałem zestaw w to samo miejsce licząc, że to nie koniec wrażeń na zasiadce. Rzeczywiście, jak czas pokazał, nie było to koniec wędkarskich emocji. Po półgodzinnej przerwie w braniach, prawdopodobnie spowodowanej poprzednim holem, spławik w swój charakterystyczny sposób zaczął się przemieszczać w kierunku trzcin. Po zacięciu już wiedziałem, jak postąpić z kolejnym silnym linem, również uparcie zmierzającym w gęstwinę moczarki. Nie dałem mu najmniejszej szansy na ucieczkę, mimo iż posiadałem na pierwszy rzut oka delikatny zestaw. Nie mogłem wciąż uwierzyć w tak bardzo głębokie ugięcie wędziska Combat UL Match. Wprawdzie jest przeznaczone do lekkiej metody matchowej, a tu takie cuda z linami. Po krótkiej walce w podbieraku ląduje kolejny 40-centymetrowy, piękny i waleczny lin.
Jakby tego było mało, a być może w celu zupełnego rozwiania swoich wątpliwości, co do wytrzymałości mojej nowej matchówki, crème de la crème tej zasiadki miało się wydarzyć na zakończenie. Dwa kolejne, następujące po sobie brania były niemal identyczne. Powolutku, prawie niezauważalnie przesuwający się spławik, co zapewne dla niewprawnego wędkarskiego oka pozostało by bez reakcji. Zarówno w pierwszym, jak i drugim braniu na końcu mojego zestawu zameldowały się piękne i coraz rzadsze w naszych polskich łowiskach, karasie pospolite. Wędzisko Combat UL Match wielokrotnie mogło się wykazać podczas ostrego, siłowego holu, gdy „złote rybki” za wszelką cenę chciały się ukryć pośród przybrzeżnych trzcin.
Jak się okazało, moje początkowe wahania i obawy o wytrzymałość i pracę wędziska Combat UL Match okazały się bezpodstawne. W praktyce bardzo dobrze się sprawdziło w trudnym i zarośniętym łowisku podczas holu walecznych ryb, jakimi są liny i karasie pospolite. Jest bardzo lekkie, nie męczy ręki nawet podczas kilkunastogodzinnych zasiadek spławikowych, posiada świetną amortyzację podczas holu. Nawet po pierwszych, nie do końca pozytywnych wrażeniach warto dać kolejną szansę nowemu sprzętowi i koniecznie porządnie go przetestować na różnych gatunkach białorybu by podobnie jak ja, ostatecznie się przekonać, że delikatniejsze wędzisko nadaje się nie tylko na małe ryby.
Sebastian Rej