To nie hobby, to już choroba!
Sobota. Deszcz dosłownie leje jak z cebra przez cały dzień. Chodzą mi po głowie leszcze. Czy warto zaryzykować przetrwanie ulewy na łowisku, podczas gdy synoptycy zapowiadają nadciągającą nawałnicę?
Nie uśmiecha mi się biegiem uciekać przed nawałnicą w ciemnym lesie, droga do przebiegniecia to co najmniej półtora kilometra. Chyba odpuszczę, lepiej nie ryzykować.
O godzinie 17 wyglądam przez okno. Po ulewie zostały tylko mokre chodniki, a z nieba siąpi mżawka... Nie, na dzisiejsze wędkowanie nie będzie już czasu, ale może by na nockę? Ostatecznie inne sprawy zaprzątnęły mi głowę i pomysł spędzenia samej w otoczeniu leśnej zwierzyny jakoś mnie opuścił. Późnym wieczorem podjęłam decyzję: wstać wcześnie i przed świtem ruszyć na podbój.
Zaspałam! Na łowisku pojawiłam się dopiero o godzinie 7, oczywiście zła sama na siebie. Ale nie tracąc czasu włączyłam kamerkę i przystąpiłam do roboty. Rozrobiłam zanętę Method Feeder (MegaBAITS) o aromacie truskawka-ryba. Byłam pewna, że takie połączenie powinno ściągnąć w nieprzygotowane wcześniej łowisko leszcze.
Zarzuciłam dwie wędki. Jedną karpiówkę zarzuciłam dalej na blat. Głębokość 8 metrów kusiła i wydawała się sensowną, szczególnie z uwagi na dno: obfituje w racicznice. Bliżej, bo tuż za granicą podwodnej łąki, głębokość sięga 5 m i tam zarzuciłam drugie wędzisko typu feeder, ciężar wyrzutu do 80 g, mając nadzieję na lina; to Magnum Ti Feeder długości 3,30 m, idealnie sprawdził się w tych warunkach w sytuacji, gdy biorąca ryba murowała w zielsku utrudniając holowanie. Ekstremalne odjazdy i mocowanie z rybą przysporzyły mi adrenaliny, ale dały jeszcze więcej satysfakcji ze zdobyczy. A co najważniejsze, kij nawet nie zatrzeszczał.
Przygotowania
Łowisko przed wędkowaniem zanęciłam z pomocą procy i rąk, używając kul wielkości mandarynek. Nabawiłam się przez to zakwasów i niemiłe uczucie w mięśniach doskwierało mi jeszcze przez kilka dni po wędkowaniu, ale było warto!
Zanętę trzykrotnie dowilżałam w kilkunastominutowych odstępach czasu. Długotrwały proces przygotowań, choć może wydawać się żmudnym obowiązkiem, umożliwił mi osiągnięcie konsystencji idealnej do zastosowania w podajnikach typu method feeder. Uzupełniłam go jeszcze 2-milimetrowym peletem o zapachu gumy balonowej. Ze względu na ostre muszle mięczaków, którymi usłane było dno, przypony zrobiłam z plecionki co niwelowało efekt przetarcia przyponu, natomiast żyłka główna układała się na roślinności niczym na ochronnej poduszce. Zastosowałam różnej długości przypony: na feederze miał on długość około 80 mm, natomiast na karpiówce kilka cm dłuższy. Dowiązałam węzłem bez węzła haczyk z oczkiem nr 8 tworząc włos, na którym prezentowałam dumbelsa pop-up na gumce, a niekiedy na igle. Przynętę ukrywałam w zanęcie serwowanej podajnikiem method feeder.
Odpowieni sprzęt kluczem do sukcesu
Na kołowrotku MegaBAITS Black Shadow 35 (zamontowanym do feedera) miałam nawiniętą żyłkę Team Dragon Ultra średnicy 0,22 mm. Na drugiej wędce, z takim samym kręciołem, żyłkę główną stanowiła Specialist Pro Match & Feeder średnicy 0,23 mm. Żyłek tych używałam już wcześniej łowiąc karasie.
Oba zestawy ponownie zostały ekstremalnie przetestowane! Wędki gięły się pod naporem ciężkich ciał pięknych ryb, zestawy przyjmowały przeciążenia i wyszły z tej bitwy bez szwanku.
Rozeznanie w terenie
Znając panujące w wodzie warunki można się odpowiednio przygotować do całego dnia nad wodą. Miejsce wędkowania nie zostało przeze mnie wytypowane przypadkowo. Wcześniej zbadałam je opływając na pontonie z echosondą Garmin Striker 7sv.
Kolejny ważny punkt to zaufanie do swoich zestawów. Niekiedy kusi pozostawienie wędki z zestawem by w łatwy sposób zarzucić ją na następnej zasiadce, jednak jest to niebezpieczne i dlatego rozmontowuję swoje wędki po każdej zasiadce. Nieużywanie już sfatygowanych w walce zestawów i każdorazowe wiązanie nowych (na nową zasiadkę) daje mi pewność, że żaden odcinek żyłki i wiązanie na haku nie sprawią mi zawodu. Bo najgorsze, co może spotkać wędkarza, to skrzętnie wypracowana piękna ryba odpływająca z haczykiem w pyszczku.
Pierwsze próby i przeszkody
W pierwszych godzinach po zarzuceniu wędek panowała cisza. Nie zaobserwowałam najmniejszych oznak żerowania ryb. W międzyczasie pięć hord kajakarzy przepłynęło nad zestawami. Co kilkanaście minut płynął kolejny tabun nie zważając na swoje niedyskretne zachowanie. Kajakarze to dla wędkarzy zmora ciepłych weekendów. Gdy tylko nastąpiła chwila ciszy na feederze zaliczyłam piękne branie. Szczytówka uginała się sygnalizując branie ryby. Chwyciłam za korkową rękojeść i zacięłam. Zaczęła się walka. Niestety silna ryba zrobiła wjazd pod drugą wędkę i się spięła. Uzbroiłam mój włos w przynętę pop-up o smaku malinowym i zarzuciłam tuż za granicę zielska. W tym czasie na drugiej wędce miałam dynamiczne branie. Zacięłam równie ekspresowo by po dłuższej chwili i kilku pięknych odjazdach zgarnąć podbierakiem pięknego, półmetrowego mazurskiego profesora; moje nogi stały się miękkie jak wata. Ciężar ryby potęgowała zielona wstęga podwodnych roślin. Gdy zsunęłam je z ryby niczym pierzynę, z głębi gumowanego podbieraka Dragon spojrzało na mnie hipnotyzujące czerwone oko lina.
Majestat zielonego ciała kontrastujący z czerwienią oczu
Po pamiątkowym zdjęciu z pięknookim arystokratą, który wkrótce majestatycznie odpłynął, musiałam pędzić do feedera sygnalizującego następne branie! Zacięta ryba wyczyniała piruety na wędzisku, ale nie miała już większych szans na udaremnienie mojego zwycięstwo. Po ostatniej dziarskiej próbie ucieczki w trzciny kolejny lin zostawił swój ślad w podbieraku i na zdjęciu. Tym razem mniejsza ryba długości 43 cm, ale dająca dużo frajdy na kiju typu feeder, odpłynęła do swego królestwa.
Poza dwoma pięknymi linami i ich silnymi ciałami prężącymi się w dłoniach aż miło, złowiłam kilka niedużych leszczyków i koniec dnia był szczególnie dla mnie krzepiący.
Niespodzianka
To już ostatnie chwile nad wodą, sprzęt spakowany, zostały tylko do ściągnięcia i złożenia dwie wędki. Podbierak opłukany z linowego śluzu już zdążył wyschnąć. Miałam nadzieję, że nie będę zwijać zestawu na pusto i się nie przeliczyłam. Dziwne niestandardowe jak na lina czy leszcza branie przebudziło mnie z letargu. Zacięłam w porę, by chwilę później zdziwić się i zarazem ogromnie ucieszyć. Moim oczom (pod samymi nogami, gdyż było już ciemno) ukazała się piękna płoć. Po przyłożeniu miarki pierwszy odczyt wskazał 40 cm. Ostatecznie jednak stwierdziłam i zakodowałam w pamięci długość mierzonej zdobyczy na 39 cm. Oczywiście zwróciłam jej wolność, tak jak wszystkim innym rybom; uwalnianie ryb uwieczniłam na filmiku, który już przygotowuję do publikacji na kanale YouTtube “Wędkuj ze Szpulą”. Płoć spowodowała konieczność ponownego suszenia podbieraka :)
Łowienie pięknych ryb w mazurskim jeziorze to dla mnie największa radość i przyjemność. Wspomagana sprzętem MegaBAITS mogę rozwijać swoje umiejętności i skupić się na ważnych elementach tego pięknego hobby, jak choćby obserwacja otoczenia i wyciąganie wniosków.
Życzę Wam, abyście również mogli poznawać podwodny świat i jego obyczaje, a pozyskana wiedza z pewnością się przyczyni do połowu silnych, zdrowych i walecznych okazów!
Magdalena Szpula Szypulska