Jadę na rzekę… (tu dyplomatycznie pominę nazwę własną rzeki – dopisek autora). Jedziesz ze mną?
Te słowa Waldka, jak zwykle, budzą we mnie gonitwę myśli. Odpowiedzi udzielam szybko: „Jadę, o ile termin będzie pasować.” Potem jest ustalenie szczegółów, jak dojazd, zezwolenia itp. Jeszcze później, zaczynam się zastanawiać nad uzbrojeniem: jakie wędziska zabrać, jakim przynętom dać szansę? Czasami mnie tylko dopadają myśli, że kiedyś to było prościej. Jedno czy dwa wędziska wystarczały, aby łowić ryby, a dzisiaj? Trwa to jednak tylko przez chwilę, bo tamtej rybności wód nie mamy, a jednak postęp dał nam bardzo dużo. Dzięki dzisiejszemu sprzętowi łowi się rzeczywiście dużo przyjemniej. Tym razem jedziemy nad wodę, na której mamy szansę na pstrągi i klenie, w równej mierze. Rzeka jest już trochę zarośnięta, więc nie są to ani zimowe, ani wczesnowiosenne warunki. Na miejscu łowisko może od nas wiele wymagać. Lubię krótkie wędziska, ale konieczność poprowadzenia przynęty wzdłuż falujących roślin może jednak wymagać odrobinę dłuższego blanku. Na taką sytuację muszę być przygotowanym.
Kleń jest rybą o bardzo zmiennych upodobaniach. Czasami mu smakują małe kąski, a czasami tylko duże wywołują chęć zagryzienia. Niekiedy woli gumkę szorującą po dnie, a nierzadko smużaka z powierzchni. Z kolei, pstrąg potokowy, gdy podamy mu nieodpowiednią przynętę, szybko schowa się gdzieś pod zwałką i już go szybko nie zobaczymy. Dobór przynęty jest bardzo ważny.
Wybieram przynęty, a właściwie całe pudełka z nimi. Niby zakres wagowy nie taki wielki, ale różnica w łowieniu przy pomocy malutkiego, kleniowego woblera oraz siedmiocentymetrowego (jeszcze tonącego) znowu wymaga ode mnie wzbogacenia swojego wędziskowego arsenału.
Nie potrzebuję oczywiście dodatkowych wędzisk do różnych rodzajów przynęt (tego by jeszcze brakowało), ale każda z nich ma jednak swoją specyfikę. Tak samo ich prezentacja z nurtem czy pod prąd. Chociaż w przyszłości… Kto wie, co nam zaserwuje szeroko pojęty postęp? Do tego wszystkiego jeszcze dochodzą moje preferencje. Pstrągi lubię łowić dużo szybszymi kijami niż klenie, przy których wolę te może nie kluskowate, ale zdecydowanie wolniejsze. No i weź tu takiemu jak ja spróbuj dogodzić. Ale cóż, nikt nie obiecywał, że będzie łatwo… W sumie, to rzeczywiście łatwo nie było (4 wędziska załatwiły moje oczekiwania), ale się trochę ułatwiło. Wybór na półkach się polepsza.
Od zeszłego roku wybieram już prawie wyłącznie wędziska z serii CXT. Pasują mi zarówno pod względem użytkowym, jak i estetycznym. Ilość modeli, ciężarów wyrzutu, specyfiki blanków powodują, że mogę wybierać już tylko w nich (no, może za wyjątkiem sytuacji, gdzie niezastąpiony staje się Big Bait).
No i wyprawa, niby krótka, bo tylko jednodniowa. Wybory dokonane, ale wyjazd znowu zaczyna ponownie zaprzątać myśli, czy te wszystkie wybory są wystarczające? Bo przecież jakąś optymalizację w sprzęcie trzeba zrobić. Czy wystarczą kije do 12 i 18 gramów wyrzutu? A może jednak powinienem zadbać o większy zakres? Tym do 25 g już dobrze można zaciąć pstrąga na dużego woblera, ale przecież jest ciepło, więc może klenie wyjdą na płycizny. Tak – mam pomysł. Wezmę jeszcze na wszelki wypadek muchówkę i suche muszki. Takie łowienie kleni jest przy okazji bardzo widowiskowe... Może nadarzy się okazja.
I weź tu z takim kombinującym wytrzymaj ;)
Sławek Kurzyński TEAM DRAGON
fot.: Waldemar Ptak