Potok - szlachetny przeciwnik o dzikim sercu i usposobieniu. Obiekt westchnień i marzeń, w które wielu nosicieli kropkoidozy ucieka w paskudne zimowe wieczory.
Gdy zbliża się przełom roku zawsze chodzę jakiś niespełniony, tęsknię już za magią zimowej rzeki, pięknem bystrych przełomów i wszędobylską przyrodą, pozwalającą choć przez chwilę zapomnieć o naszej codzienności, o życiowym grajdołku. I nie jest tego w stanie uleczyć nic, nawet schyłek szczupaczego sezonu, parabola wygiętego kijka i pisk katowanego hamulca podczas odjazdu kolejnej mamuni w szacie nakrapianej cętkami; nic, zupełnie nic.. Myślami i tak już jestem z Nim od miesiąca... Gnany jakąś wewnętrzną siłą, popychany przez ciemne moce wychodzę z betonowego świata w tę dzicz, aby nasycić oczy tym wszystkim ponownie, i kolejny raz, i kolejny... Dwudziestu lat z wędką mi mało, ale pociesza mnie pewien fakt: nie jestem w tym szaleństwie sam, jest nas wielu.
Pstrąg potokowy (Salmo trutta m. fario) jest mi nieodłącznym towarzyszem każdej zimy, dla niego marznę jak zaniedbany pies podwórkowy, dla niego pokonuję bagna i niczym stado komarów buszuję po nadbrzeżnych „chacharach”, dla niego wpadam w bobrze jamy i ślizgiem na podmokłych butwiejących liściach zaliczam kolejne siniaki. Skoczek narciarski Małysz chyba mniej metrów na pupie zrobił, niż ja podczas tropienia potokowców. Te podchody mają dla mnie kilka zalet, o których muszę wspomnieć. Minimalizm w ilości targanego sprzętu - wystarczy tak niewiele, a już można radośnie "odpłynąć", jedno lub dwa małe pudełka z zestawem przynęt, niezawodny i sprawdzony w bojach kijaszek okraszony dodatkiem cichego kręćka z linką po sam kant szpuli, jakieś Spinn Locki... i już. Wystarczy. Wszystko mieści się na mnie, w pasie biodrowym. Natomiast wikt i parę innych drobiazgów kryje plecak, a ja mam wolne ręce i głowę, gdyby tak jeszcze telefon to zrozumiał i przestał dzwonić to byłbym w siódmym niebie.
Daniel Luxxxis Kruzicki
fot. Autor & Waldemar Ptak