Mieszkam na Pomorzu ponad 16 lat, a do Regi mam zaledwie 500 m. Całe moje życie przeplatało się z wędkarstwem, a jednak trociami nie interesowałem się wcale.
Pamiętam dojazdy do pracy, czekając rano na przystanku autobusowym niemal każdego dnia słyszałem historie o złowionych trociach. Wynikało to z tego, że wśród kilkuset osób pracujących w mojej firmie wiele to wędkarze. Przyznam szczerze, że temat troci nie interesował mnie wcale a emocje kolegów wkładane w te wszystkie opowieści jakoś niespecjalnie robiły na mnie wrażenie. Kiedy widziałem opatulonych wędkarzy, którzy wpadali na chwilkę do lokalnego sklepiku po kropelkę czegoś na rozgrzanie, dreszcze przechodziły mi po plecach. Dla mnie to było niewyobrażalne, żeby ktoś o normalnych zmysłach przy kilkustopniowym mrozie i padającym śniegu szedł nad rzekę powędkować. Nie było wtedy żadnej siły, która by mnie skłoniła do wędkowania. Widząc padający śnieg, przymrozki, przemarznięte twarze i pomarznięte dłonie odechciewało się wszystkiego. Należy również pamiętać, że kilkanaście lat temu nie było takich ubiorów, rękawic i innych akcesoriów, które w znacznym stopniu pomagają teraz wędkarzom. Zawsze żyłem w przekonaniu, że zima stanowi tę porę roku, kiedy ryby nie żerują, a jedynie wegetują. I tak mijał rok za rokiem, a ja, jako wędkarz, całkowicie lekceważyłem temat trociowania.
No i stało się. Kilka lat temu na moją pierwszą wyprawę trociową namówił mnie kolega z pracy. Nie mając o tych rybach zielonego pojęcia poszedłem na trocie. Wykorzystując jakiś chiński kij teleskopowy oraz siermiężne wahadło poszedłem nad rzekę. Jak każdy nowicjusz rzucałem jak leci i gdzie popadnie. I już zaledwie po kilku rzutach miałem swoje pierwsze branie. Niestety okazało się, że pierwszą złowioną rybą okazał się około dwukilogramowy szczupak. Jako nowicjusz cieszyłem się ogromnie, a moi koledzy przygryzali wąsa ze złości. Bardzo zachęcony pierwszą wyprawą od razu umówiłem się na kolejne. Ale jeszcze kilka bardzo zimnych i bezowocnych wypraw szybko mnie do tego zniechęciło. Mój ogromny zapał szybko się skończył a wędzisko wylądowało w kącie. Podobnie było rok później, kiedy po kilku nieudanych wyprawach szybko dałem za wygraną.
Przełom
I przyszedł rok przełomowy. To było cztery lata temu, kiedy w bardzo zimny, mroźny dzień poszedłem nad Regę. Pamiętam jak dzisiaj. Wiał lekki, mrożący wiatr i delikatnie prószył śnieg. To był 1. stycznia, czyli rozpoczęcie sezonu trociowego. Oczytany na forach wędkarskich, mądrzejszy o kilka wieczorów spędzonych przed komputerem i wyposażony w polecane przynęty pobiegłem nad wodę. Zdziwiło mnie ogromnie, że w ten zimny dzień mijałem nad rzeką tak wielu wędkarzy. Nie bardzo wiedziałem jak mam się zachować i w jaki sposób wędkować, bo za bardzo nie było gdzie stanąć. Przyznam, że czułem się trochę zmieszany i zagubiony. Ale co tam! Skoro przyszedłem po trocie to zacząłem wędkowanie. Pamiętam jak czesałem wodę woblerami i wirówkami, rzut po rzucie tak jak wyczytałem, miejscówka po miejscówce. Po kilku godzinach morderczego, wyczerpującego biczowania wody dotarłem na jedną z krótkich prostek. Kolejny rzut, po wpadnięciu blachy do wody poczułem branie i od razu się wybudziłem z marazmu. Zrobiłem szybkie zacięcie i poczułem lekki opór. Hol był bardzo szybki, ponieważ uwieszona trotka (srebrniaczek) miała poniżej 40 cm. A jednak cieszyłem się jak małe dziecko. Może ryba nie była imponujących rozmiarów, ale to była przecież pierwsza celowo, świadomie złowiona troć. Jak zawsze nie obeszło się bez szybkiej, pamiątkowej sesyjki telefonem komórkowym. Pierwsza tak wypracowana rybka została uwieczniona i przeszła do mojej wędkarskiej historii.
To był początek wielkiej pasji.
Jakby ośmielony pierwszą złowioną trocią niemal natychmiast pojechałem do sklepu uzupełnić trociowy arsenał i zacząłem regularnie jeździć nad rzekę. To był mój najlepszy sezon trociowy. Miałem w nim, oprócz poświęcanego czasu, dużo wędkarskiego szczęścia. Gdzie nie pojechałem, tam trafiałem na jakieś branie albo łowiłem rybę. Byłem tak rozochocony, że na trociowanie poświęcałem każdą wolną chwilkę. Nieważne, czy to była godzina, czy pół, ponieważ wiedziałem, że każda poświęcona chwila na wędkowanie może coś przynieś. Doświadczyłem pewnego rodzaju paradoksu, ponieważ większość złowionych ryb łowiłem wtedy, kiedy miałem bardzo mało czasu, czyli pojawiałem się nad wodą zaledwie na godzinę. Kiedy miałem wolny weekend i cały dzień poświęcałem rybom efekty starań były zdecydowanie mniejsze.
Trociowanie wielką tajemnicą
Chciałbym Wam przekazać, że dla mnie trociowanie ma w sobie jakąś niepowtarzalną magię. Jakiś taki magnes, który wyróżnia ją od pozostałych metod wędkowania. Wiele niewiadomych, takich jak kwestia szczęścia, różnorodność opinii na temat różnych technik i taktykę łowienia dodaje jej tylko atrakcyjności. Według mnie nie ma jednej skutecznej techniki na łowienie troci. Każdy dzień nad wodą jest zupełnie inny, stanowi pewnego rodzaju zagadkę. Jak przy żadnej innej metodzie i technice wędkowania tutaj najbardziej wykorzystuję własną intuicję. Czasami to przynosi sukces, a czasami wiąże się z niepowodzeniami. Nie wiem, dlaczego tak się dzieje, ale nie potrafię zaplanować sobie wędkowania i nigdy nie wiem, na co będę łowił. Wielokrotnie przed wyjściem z domu już miałem zaplanowane, że tym razem powędkuję na wybraną przynętę, ale gdy dochodziłem do wody, wszystkie znaki na niebie i wodzie podpowiadały mi coś zupełnie innego. Niejednokrotnie przekonałem się, że czasami warto zaufać własnej intuicji i wbrew wszystkim zasadom i wbrew wszystkiemu zrobić coś innego. Czasem zmiana koloru, całkowita zmiana rodzaju przynęty, zmiana techniki prowadzenia przynosiły pożądane efekty. Właśnie dzięki tej wyjątkowości, która jest tylko w trociowaniu, ta odmiana wędkarstwa przyciąga mnie najbardziej. Ponadto nieprzewidywalność troci, jej zachowań, różnice w poglądach na temat agresji i ewentualnego żerowania powoduje, że dla mnie jest rybą wyjątkową i nieodgadnioną. Sam fakt, że wchodzimy w daną miejscówkę jako pięćdziesiąta osoba danego dnia wymaga od nas wyjątkowego zaangażowania. Musimy mieć świadomość również tego, że oprócz własnych, skutecznych lub mniej skutecznych teorii potrzebujemy również dużo szczęścia. Doczekamy się brania wtedy, gdy znajdziemy się w odpowiednim miejscu w odpowiednim czasie, z odpowiednią przynętą. Ponadto sama świadomość faktu, że złowiliśmy jedną z zaledwie kilku ryb danego dnia na liczbę wędkujących 100 lub nawet 200 dodaje nam moc zadowolenia. Tego nie da się porównać z żadnym innym wędkowaniem. Nigdy nie wiemy co nas spotka, co będzie właściwe i skuteczne danego dnia.
Muszę wspomnieć, że czasem drażnią mnie momenty, gdy któryś z moich kolegów wchodząc na moje miejsce łowi tam rybę. Oczywiście pozytywnie kibicuję kolegom, pomagam im i razem łowimy, jednak czasami takie sytuacje mimo wszystko trochę mnie irytują. To jest cały urok troci i pięknego trociowania.
Co do wiedzy o trociach, przynętach i metodach wędkowania - niewątpliwie pomaga w wędkowaniu. Jednak mimo to uważam, że w tym wszystkim najwięcej to trzeba mieć szczęścia. Jak inaczej wytłumaczyć fakt, że w danym miejscu wędkowało przed nami kilkadziesiąt osób, używając najróżniejszych przynęt a ta wyjątkowa ryba bierze na naszą wędkę? Są takie dni jak rozpoczęcie sezonu, kiedy wędkarzy jest tak wielu, że mamy wrażenie, iż zruszano każdy centymetr wody. Jednak mimo wszystko to kolejna osoba w miejscówce łowi „swoją” wymarzoną troć. Zdarzało mi się również tak, że po wielu dniach bez kontaktu z rybą przegapiłem upragnione branie. To najgorsze, co może mi się zdarzyć, a wynika to z tego, że zazwyczaj brania występują w najmniej oczekiwanych momentach.
Mógłbym pisać oraz mówić bardzo wiele. Jednak chciałbym Wam przekazać coś ważnego. Jako doświadczony wędkarz, który w swoim życiu złowił wiele ryb, z pełną świadomością uważam trociowanie za swoją najwspanialszą przygodę. Żadne przygotowania do sezonu nie pochłaniają mi tak wiele czasu i nie towarzyszy im tyle emocji. Ciągłe telefony Kolegów z całej Polski, długie rozmowy, wymiana poglądów, najróżniejsze teorie w wyjątkowy sposób pobudzają moją wyobraźnię. Należy tylko mieć nadzieję, że będziemy w stanie pogodzić swoją pracę, plany urlopowe z potrzebnym czasem na wędkowanie. Jak każdego roku wymaga to ode mnie mnóstwa pracy, kompromisów, bo to nie jest tak, że jak mam blisko do rzeki to automatycznie mam mnóstwo czasu na wędkowanie.
Więc zachęcam Was, Koledzy, do przyjazdu nad pomorskie rzeki. Tylko tutaj spędzicie swój prywatny czas w tak szczególny sposób. Podczas swoich wypraw jak nigdzie indziej poznacie wielu miłych ludzi, którzy podobnie jak wy, zamiast wędkować połowę swojego czasu poświęcą pogaduchom. Oglądanie przynęt, oglądanie sprzętu, opinie, wymiana poglądów to już standard wśród zmarzniętych i cierpliwych trociarzy. To jedyne wędkowanie, które wymaga tyle cierpliwości i pokory.
Możesz złowić swoją rybę już za pierwszym razem i w pierwszym rzucie, ale możesz czekać na nią nawet kilka lat. Dlatego serdecznie zachęcam do przyjazdu. Zakupujcie sprzęt trociowy i do zobaczenia nad wodą!
Daniel Grombik