Nie mam pojęcia, ile to już trwa – 10 lat? A może o wiele więcej? Jednakże jestem tego pewien: pokochałem łowienie pstrągów.
Pamiętam, że metodą spinningową zaraził mnie kolega, który już wówczas zęby zjadł na łowieniu tej przepięknej i płochliwej ryby. I to właśnie on mnie przekonał do trudu przemierzania rzek i rzeczułek. W moim regionie, Bory Tucholskie, pstrąg doskonale się miewa właśnie w rzekach i rzeczułkach, to niesamowicie przebiegły drapieżnik. Nie jest łatwo podejść i przechytrzyć bystrego i cwanego pstrąga w rzece o charakterze górskim z krystaliczną wodą. A przecież moje rzeki na ogół są dzikie, brzegi zarośnięte, nierzadko podmokłe, więc już sam marsz jest trudny, a co dopiero podchodzenie pstrąga.
Mimo łowienia potokowca od wielu lat, to wciąż zdobywam nowe doświadczenia i dowiaduję się ciekawych faktów z życia tego gatunku. I być może właśnie też z tego powodu pokochałem pstrągowanie, za ten poniesiony trud wędkarski, za przebiegłość ryby, za czujność tego drapieżnika. Nabrałem przekonania, że w swoim środowisku to on dyktuje warunki, to on pierwszy widzi skradającego się wędkarza. Wiedząc o tym, dokładam dużo wysiłku by rybę przechytrzyć. Dla mnie to piękny pojedynek.
Ubarwienie pstrąga czyni z niego najpiękniejszą rybę – oczywiście w moich oczach. A te jego czerwone kropki, przeplatane odcieniem niebieskiego i sinego – coś pięknego. Cudowny deseń. Ach! Rozmarzyłem się, trzeba go złowić i kolejny raz zachwycić się jego pięknem.
Jeszcze jesienią, uganiając się za wiślanym szczupakiem myślami już jestem nad górska rzeką, gdzie stoję przyczajony za krzaczkiem, skryty po uszy w zaroślach czekając na wyjście potoka. Wypatruję go na płyciźnie, wychodzącego do woblera. Cóż za piękna przygoda ten pstrąg. Początek sezonu pstrągowego zbiega się z rozpoczęciem sezonu trociowego w całym kraju. Ale ja całym sercem wybrałem właśnie pstrąga potokowego.
Urok pstrągowanie to dla mnie leśna cisza na łowisku, spokój, obcowanie z przyrodą sam na sam. Tutaj, w Borach Tucholskich mam tego dosłownie nadmiar. Tutaj jest cudownie.
I nareszcie nadszedł dzień rozpoczęcia sezonu: 1.01.2018 r. Ten sezon można było rozpocząć w ostatni dzień grudnia 2017 r. z powodu niuansów regulaminowych mówiących o układzie dni wolnych od pracy zbieżnych z końcówką okresu ochronnego. Jeszcze przed wyjściem na łowisko odebrałem od kolegów i przyjaciół po kiju wiadomości płynące z Facebooka, SMS, Messengera i telefonicznie: „Kriss, gdzie zaczynasz sezon i za czym będziesz się uganiał?” Moja odpowiedz była jedna. Niezmienna. Oczywista.
Mieszkam w województwie kujawsko-pomorskim i tutaj dla mnie najważniejszą, typowo pstrągową rzeką jest Brda. Łowiąc w tej rzece na pstrągach zjadłem zęby. Poznałem ją wzdłuż i wszerz, mam na myśl jej realną długość, czyli dla mnie ponad 60 km pięknego pstrągowania.
Sylwestra świętowałem hm… delikatnie, więc z pobudką na ryby o godz. 6:00 nie miałem problemu. O tej porze jest jeszcze ciemno. Po przebudzeniu zauważyłem bardzo mocny wiatr, niestety, będzie w dużym stopniu utrudniał łowienie. A może znajdę i pojadę w takie miejsca, gdzie wiatr będzie słabo odczuwalny? Tym bardziej, że od dłuższego czasu woda (jak w większości rzek) jest bardzo podniesiona i znając rzekę wiem, że będzie mi to utrudniać spinningowanie, w tym ciche podejście do stanowiska pstrąga. W tej rzece nie można hałasować, inaczej pstrąga nie złowię. Kierując się znajomością rzeki, z niejakim żalem wybieram odcinek miejski, jednakże też dziki i znajdujący się kilka kilometrów poza Bydgoszczą. Więc szybka mała czarna w kubku do samochodu, bez której Kriss się na rybki nie wybiera, plecak Team Dragon, spinning HM 69 Trout, z kołowrotkiem z nowej serii Team Dragon 1020iZ, z nawiniętą żyłką 0,20 mm Dragon Specialist Pro Spinn&Cast.
Nad wodę dojechałem około godziny 7. Rozejrzałem się po rzece. Miejsc, w których szukam pstrąga nie wybieram przez przypadek. Gatunek ten jest po tarle, czyli może być zmęczony i tym samym będzie starał się nabrać sił bytując poza silnym nurtem rzeki. Szybko wybieram kilka odcinków rzeki ze słabszym nurtem. Są to proste odcinki, gdzie jest dużo „trawy” w korycie, pstrąg lubi przebywać w takim miejscu. I wierzcie mi na słowo, że nie musi być nawet dużej głębokości by się spotkać w takim miejscu z pstrągiem.
Po dojściu nad wodę, rozpoczynam obławianie od miejsca, gdzie leży potężne zwalone drzewo - przegradza rzekę prawie w połowie. Z tego miejsca mam już kilkanaście ładnych ryb, między innymi pstrągi i klenie, które w Brdzie zagościły na stałe i rosną do rozmiarów XXL. Tym razem po bezgłośnym podejściu do stanowiska zauważam dwa dorodne klenie pięćdziesiątaki, które stoją oddalone od siebie ok. 3 m. Niestety, nie są zainteresowane moimi wabikami. W końcu, jeden wychodzi do woblera Salmo Minnow - imitacji strzebli potokowej, ale na tym się akcja kończy, bo nie ma ryby na wędce. Jednak ten widok mnie nakręca. Za chwilę dochodzę do zakrętu rzeki z miejscem głębokim do 4 m i silnym nurtem, który uniemożliwia obserwację dna i sprawdzenia, co tam zalega.
Woblera posyłam daleko w nurt, skąd dosłownie po chwili silny prąd wody zabiera go gdzieś, gdzie prawdopodobnie stoi jakiś mnie interesujący drapieżnik. Kurczę, chyba się nie pomyliłem i po chwili mam tak mocne uderzenie w przynętę, że prawie wyskoczyłem ze spodniobutów. Ale o dziwo, po zacięciu odczuwam tępy, twardy zaczep, jakbym zaczepił dosłownie kamień na dnie rzeki. Niemile się zdziwiłem, i to bardzo, bo znam to miejsce bardzo dobrze i nigdy tu nie miałem jakiegokolwiek zaczepu… Może woda coś naniosła? Ale wątpliwa sprawa - myślę sobie. Po paru sekundach zaczep ożył! Ryba zachowywała się dosyć spokojnie i nie zafundowała długich odjazdów. Ciągle ryba w wodzie. Podejrzewam dużą brzanę, ale niestety po około 5 minutach walki ryba się wypina. Nawet nie było mi dane jej zobaczyć, szkoda. Nie wiem, co miałem na kiju. Po mocnym odjeździe w dół rzeki ryba rozgięła grot i odpłynęła wolna.
Po tym zdarzeniu obławiam proste odcinki rzeki, gdzie woda już jest bardziej leniwa, ma znacznie słabszy nurt. I być może dlatego pojawia się tutaj duża ilość „trawy”, w której mają schronienie inne gatunki ryb. I kto wie, może nawet jakaś drobnica budząca zainteresowanie pstrągów.
Obłowiłem dwa długie odcinki. Wyjąłem pstrągi 36, 38 i 41 cm. Jednego małego trzydziestaka spinam pod nogami. Chociaż ryby były ładnie zapięte, to brania nie powalały, ani nawet nie zaskakiwały mocą i dynamiką. W praktyce były słabo odczuwalne na wędce. Spotkałem nad wodą jednego spinningistę, który niestety w ten dzień nie miał kontaktu z pstrągiem. Jak widać, pstrągi potrafią zaskoczyć, nie ma niczego przewidywalnego w ich łowieniu a już najmniej jest przewidywalny wynik. Dobrze jest znać wodę i miejsca, gdzie zamierzamy łowić. Warto się orientować w składzie gatunkowym ofiar-pożywienia potokowca i pod tym kątem dobierać swoje przynęty.
Ta inauguracja jest dla mnie udana. Udało się i mam na wędce ryby. Od wielu lat uganiam się za potokowcem poznając go coraz lepiej. Jestem pod wielkim wrażeniem jego piękna, przebiegłości - co jest przyczyną trudność w złowieniu. A najbardziej podoba mi się chwila, gdy posyłam przynętę daleko w nurt rzeki, prowadząc ją wielokrotnie by w końcu zobaczyć wyjście dużej ryby do woblera; pojawia się nie wiadomo skąd, tak po prostu znienacka.
Sezon 2018 uważam za otwarty. Marzyłem o takim otwarciu sezonu.
Krzysztof Kriss
Tonder Team Dragon