Rozpoczęcie sezonu i pierwsza wyprawa - każdy z nas chyba wie, jakie to uczucie. Co prawda, w dzień przed Sylwestrem zaliczyliśmy stałą ekipą niewielki zbiornik, żeby zakończyć rok i spróbować skusić jakiegoś okonka, co nawet się udało, ale nad moją ukochaną rzeką nie byłem od połowy listopada.
Najczęściej woda wysoka i mętna, a jeśli już warunki przez kilka dni były dobre to znowu obowiązki rodzinne i związane z pracą uniemożliwiały wyjście nad wodę. Opłaty zrobione i wreszcie trzynastego stycznia pierwszy raz tego roku staję nad brzegiem rzeki. Radość większa niż zazwyczaj, bo z nowym sprzętem w ręce. Dzisiaj woda wyższa niż zwykle, ale czysta i to napawa optymizmem. Trochę mnie martwi temperatura w wysokości -4 stopni C - przelotki wędziska są niewielkiej średnicy i wiedziałem, że mogą obmarzać. Kij to Dragon Millenium ChubHunter 8, u mnie w parze z kołowrotkiem Team Dragon FD1025iZ. Po kilku rzutach moje obawy się potwierdziły, temperatura poniżej zera nie sprzyja spinningowaniu tym kijaszkiem – obmarzają przelotki. Jednak chęć sprawdzenia spinningu na różnych odcinkach rzeki była silniejsza i pomimo tego, że byłem zmuszony co kilkanaście rzutów usuwać lód z przelotek uparcie sprawdzałem kolejne miejscówki.
Zacząłem od swojej ulubionej poniżej dopływu małego strumyka, gdzie zawsze i o każdej porze roku mogłem liczyć na spotkanie z ukochanymi kleniami. Przy moim brzegu znajduje się zakole z prądem wstecznym, na środku główny nurt, a po drugiej stronie wypłycenie warte sprawdzenia letnią nocą. Zaczynam jak zwykle od moich ulubionych woblerków, później kilka obrotówek, wahadełek i na końcu - gumki. Jestem bez kontaktu z rybą… nawet tego wzrokowego. Schodzę niżej, gdzie za powaloną do wody starą wierzbą pomimo głębokości niewiele ponad metr coś mogłoby się kręcić. Trzy woblerki, dwie obrotówki, kilka gumek sprawdziły wodę i dalej jestem bez brania. Około stu metrów niżej zaczyna się odcinek z szybkim nurtem i woda do jednego metra, tam postanawiam zakończyć dniówkę sprawdzając kij z różnymi przynętami. Jednak kłopot z lodem na przelotkach powoduje moją rezygnacje z dalszych prób. Wracam na chatę i na jutro szykuję swojego ulubionego starego Millenium Percha. Zaczynam około godziny 11, od tej samej miejscówki i pomimo przewalania w pudełkach ciągle jestem na zero. Dzwonię do kolegów, ale u nich to samo, czyli zero. Sprawdzam jeszcze trzy ulubione miejscówki i odwrót. Kolejny weekend z temperaturą na plusie, więc wracam do ChubHuntera.
Tym razem łowimy z kolegą, więc szansa na lokalizację aktywnych ryb i doboru przynęt zdecydowanie większa. Wybieramy inny odcinek rzeki, ale charakter podobny - zakola w pobliżu nurtu ze średnim uciągiem. Po dwu godzinach „para” z nas uchodzi, bo znowu zero. Schodzimy niżej na stare miejscówki i może brak aktywności ryb, a może nasz brak wiary powoduje, że po kolejnej godzinie starań umawiamy się na jutro.
Zaczynamy około południa na tych samych miejscówkach. Ja, jak zwykle, od woblerów, a kolega zaczyna od gum. Staramy się sprawdzić na danej miejscówce każdy kamień i warstwę wody, używamy do tego najróżniejsze przynęty. Wynik mamy zerowy. Dzwonimy do kolegów, odległość między nami w jedną i drugą stronę to około 4 km. Łowimy we czterech, każdy z innym podejściem co do doboru sprzętu, techniki łowienia i zestawem ulubionych wabików. A jednak wynik ten sam, czyli zero. Kolega chce sprawdzić jeszcze niewielką i dość głęboką zatoczkę powyżej, ja wracam na swoja bankówkę. Po kilkunastu minutach odbieram telefon, słyszę kolegę: „Wyszedł mi do dużego woblera kleń, powyżej czterdziestki.” A ja największego miałem w granicach piątki. Pogmerałem w pudełku, wybór padł na kilkunastoletniego Horneta Salmo, bo zimową porą dał mi już sporo ryb. Po kilkunastu rzutach odczuwam coś jakby małe skubnięcie i widzę okonka, jego płetwa grzbietowa ustawiona w pół, więc mało w nim agresji a raczej tylko ciekawość spowodowała zbliżenie się do przynęty. Zaliczyłem kontakt wzrokowy i już byłem zadowolony.
W czwartek 25 stycznia udało mi się wyrwać wcześniej z pracy i szybciutko pojawiłem się nad rzeką. Sprawdziłem wszystkie obiecujące miejscówki z nowym kijaszkiem, bo w takich się najlepiej sprawdzał: wsteczne prądy, granice załamania nurtu i zatoczki z prawie stojącą wodą. Na razie jestem na zero i to mnie nie martwi, również koledzy są na tym samym poziomie zaliczonych ryb.
Pierwsze wrażenia z użytkowania Millenium ChubHunter odniosłem bardzo pozytywne. Mam nadzieję, że pogoda stanie się łaskawsza i pozwoli cieszyć się złowionymi rybami znacznie wcześniej, niż wiosną. Ale jeśli zima wróci, to dopiero późną wiosną i latem ChubHunter 8 pokaże, co ma w sobie najlepszego. Przy tej długości powinien się sprawdzić przy smużakach, ale na to jeszcze niestety muszę poczekać.
Grzegorz Bałchan