Od początku mojej fascynacji spinningiem, a to już blisko trzydzieści lat, przynętą numer jeden dla mnie był i jest nieustannie wobler.
Na początku byłem posiadaczem dwóch sztuk, jeden uklejo-podobny polskiej produkcji (nazwy firmy nie pamiętam), a drugi Shakespeare’a, pękaty z grzechotką, którego ojczulek dostał od kogoś w prezencie i ja go oczywiście wycyganiłem. Choć z obawy o stratę zagranicznej przynęty właściwie na niego nie łowiłem. Później dostałem w prezencie od tatuśka około trzydziestu podróbek prawdopodobnie Rapali, które kupił od sąsiadów zza wschodniej granicy (z początkiem lat dziewięćdziesiątych tłumnie przyjeżdżali na handel do Polski). Po kilku wyjściach na łowiska z tymi woblerami lakier na nich zaczynał pękać i okleina schodziła z korpusu, a stery przy każdym mocniejszym kontakcie z kamieniem na dnie pękały. Po lekturze jednego z artykułów opublikowanych w Wiadomościach Wędkarskich na temat strugania przynęt we własnym zakresie podjąłem pierwsze próby tworzenia woblerów własnoręcznie. Może i nie były piękne, ale ryby łowiły, z czego byłem bardzo zadowolony. Pojawiały się nowe sklepy wędkarskie i dostęp do przynęt stał się o wiele prostszy, ale z różnych przyczyn w tamtym okresie z groszem nie było najlepiej i mój arsenał przynętowy ciągle był dość ubogi. Bodajże gdzieś w połowie lat dziewięćdziesiątych w Wędkarskim Świecie pojawiła się szansa na wzbogacenie pudełka o nowe wabiki. Redakcja fundowała zestaw bodajże sześciu Salmiaków dla pierwszej zgłaszającej się pięćdziesiątki czytelników w zamian za opis testów na swoich łowiskach. Kupiłem gazetę i od razu pobiegłem na pocztę, gdzie pożyczyłem nożyczki, następnie wypełniłem i wyciąłem kupon - od razu wysłałem listem poleconym do redakcji.
Po kilku czy kilkunastu dniach przyszła paczuszka i stałem się szczęśliwym posiadaczem trzech Hornetów, Bullheada, Butchera i Minnowa. Wydawało mi się wtedy, że wszystkie ryby w rzece już są moje. Oczywiście najczęściej łowiłem na Horneta trójkę i strzebelkę, bo wydawały mi się jakby stworzone dla wody, w której łowiłem. Po kilkunastu wyprawach Hornet 3 stał się moją przynętą numer jeden. Gdy nie byłem pewien czy w razie zaczepu go odzyskam, a gdy woda była zimna i nie mógłbym po niego wejść, to nie zakładałem go na agrafkę. Wcześniej przeżyłem jedno listopadowe wejście do wody po pachy w „majtasach” i naprawdę miłe to nie było, wolałem tego nie powtarzać. Stworzyłem własnym sumptem kilka kopii, ale wiadomo, że z oryginałem łączyło je tylko podobieństwo w kształcie korpusu, bo reszta to już inna praca każdej sztuki i każda nawet innego ciężaru, nie mówiąc już o charakterze oryginału – niemożliwy do osiągnięcia, choć ryby na nie łowiłem. Co rok wymieniałem mojemu Hornetowi kółeczko łącznikowe i kotwicę, a on ciągle kusił ryby.
Oczywiście bywały dni, kiedy nie wzbudzał żadnego zainteresowania i inne rodzaje przynęt były o wiele skuteczniejsze, to jednak złowiłem na niego setki ryb; a on ten sam ciągle jest w moim pudełku. Z sentymentu i z obawy o utratę coraz rzadziej pływa w wodzie, a jeżeli już to raczej latem, bo wtedy mogę właściwie wszędzie wleźć w celu odzyskania go z zaczepu (wody Podkarpacia pozwalają na to). Dzięki niemu dwa razy wygrałem Mistrzostwa Okręgu, w tym jeden raz indywidualnie i jeden raz drużynowo. To dzięki Hornetowi stoczyłem pierwszą walkę z pstrągiem długości powyżej 65 centymetrów i choć pojedynek przegrałem ciągle mam to w pamięci – przecież to wspaniałe przeżycie. Pierwszą brzanę, wprawdzie niewymiarową, i największą świnkę złowioną na spinning zaliczyłem na ten właśnie wobler - Hornet. Obecnie woblerów mi nie brakuje, mam ich naprawdę wiele i pochodzą z różnych firm, także stworzonych przez rękodzielników z różnych stron Polski. Mimo bogactwa woblerów w moich pudełkach, to jednak Hornet nr 3T będzie już do końca moich wędkarskich dni numerem jeden. Moi znajomi wiedzą, że jestem woblerowym maniakiem i czasami wydaje mi się, że to rodzaj swoistego skrzywienia. Świadczy o tym choćby fakt, że kiedy jedziemy „paką” na ryby wszyscy zaczynają od gum, a ja bez względu na charakter wody (rzeka, zbiornik) i bez względu na głębokość zapinam woblera. Pomijając aspekt łowienia, zacząłem je kolekcjonować, ale tu pozostaję już li tylko przy rękodzielnictwie.
Mój Hornet ma już blisko ćwierć wieku, sprawdza się o każdej porze roku i myślę, że jeszcze trochę razem połowimy. Na miejscu drugim jest strzebelka, czyli Minnow, ale o tym może innym razem.
Grzegorz kaban Bałchan