Kwiecień, jak wiadomo, jest niezwykle figlarnym miesiącem, który w mgnieniu oka potrafi pokrzyżować nasze wędkarskie plany.
Niedziela wolna od handlu jest dodatkową szansą na wstrzelenie się w pogodę, która umożliwi nam ucieczkę od zgiełku miasta i wybranie się na długo oczekiwaną wyprawę. Tak przynajmniej było w moim przypadku.
Nęcenie stanowiska
Wyprawa zapowiadała się bajecznie: był ciepły, słoneczny dzień, któremu towarzyszył delikatny wiatr. Nie mogło być lepiej! Po dotarciu nad wodę przystąpiłam do nęcenia stanowiska. W tym celu posłużyłam się mieszanką zanęty MegaBAITS o smaku miód-orzech, kukurydzy konserwowej i pelletu halibutowego. Z dobrze rozrobionej zanęty tworzę około 12 niewielkich kul zanętowych, które posyłam z procy na odległość od 20 do 25 metrów, nęcąc w ten sposób pas o szerokości 5 metrów. Zarzucając naprzemiennie na skraje tego pola będę w stanie holować ryby bez płoszenia pozostałych.
Przygotowywanie zestawów
Po zanęceniu stanowiska przystąpiłam do przygotowywania wędek. Łowisko, na które się udałam, obfituje w dużą populację karasia i jeszcze większą populację karpia i amura w różnym przedziale wagowym. Zdecydowałam się więc na dwa różne zestawy.
Pierwszy był wyposażony w 25-gramowy koszyczek typu method feeder, 10-centymetrowy przypon z żyłki Dragon HM80 Competition o średnicy 0,179 mm i haczyk BANNO SODE nr 6, pod którym na włosie znajdował się 8-milimetrowy biały pellet. Druga wędka to typowy zestaw karpiowy z grubszą, bo 0,28mm żyłką główną MegaBAITS Method Feeder Mono. Zestaw końcowy składał się z 30-gramowego ciężarka zamontowanego na bezpiecznym klipsie i 20-centymetrowego przyponu włosowego wykonanego z żyłki Dragon Millenium Soft średnicy 0,25 mm. Na włosie umieściłam dwie, 14-milimetrowe kulki proteinowe.
Plan był prosty: zestaw karpiowy miał zagwarantować łowienie selektywne większych karpi, a zestaw methody miał zagwarantować częstsze brania mniejszych ryb. No cóż… Nic bardziej mylnego od moich założeń.
Prawda o łowieniu selektywnym
Jakąś godzinę po zarzuceniu zestawu karpiowego sygnalizator dał o sobie znać: szybki i energiczny odjazd pobudził moją wyobraźnię. W głowie miałam już wizję pięknego karpia w podbieraku. Jak się jednak okazało sprawcą tego zamieszania był pół kilogramowy karaś. Nie tego się spodziewałam po zestawie karpiowym, jednak nie kryłam zadowolenia z pierwszej ryby wyprawy. Po upływie niespełna 30 minut od ponownego zarzucenia zestawu karpiowego następuje kolejne branie - równie energiczne jak poprzednie. Niestety i tym razem silne branie nie oznaczało wielkiej ryby - był to kolejny, podobnej wielkości karaś. Methoda niestety nie przynosiła mi brań. Nawet aktywne przerzucanie zestawu nic nie pomagało.
Taka sytuacja miała miejsce do godziny 15. Wtedy nastąpiło pierwsze delikatne branie na methodę. Po zacięciu tego niepozornego brania, zdałam sobie sprawę z tego, że na drugim końcu wędki nie ma już karasia. Była to znacznie większa, silniejsza ryba. Ze względu na cienki przypon i niewielki haczyk zdecydowałam się na spokojny hol. Po 10 minutach miałam szansę zobaczyć mojego rywala w podbieraku. Był to piękny karp ważący prawie 8 kilogramów. Hol dostarczył mi niezwykłych emocji i nadziei na kolejne, wielkie ryby. Jak się później okazało, nie była to ostatnia większa ryba wyprawy. Podczas ostatnich godzin zasiadki regularnie odławiałam na methodę karpie podobnych rozmiarów, podczas gdy zestaw karpiowy znowu zaczął dostarczać mi brań karasi. Nie pomogła nawet zmiana przynęty na zestawie włosowym.
Ta wyprawa stała się dla mnie wyjątkowa, ponieważ w mgnieniu oka wyszła naprzeciw mojej teorii dotyczącej łowienia selektywnego. Zawsze sądziłam, że kluczem do odławiania większych ryb jest zwabienie ich do pola nęcenia i zastosowanie większych przynęt, żeby wykluczyć brania tych mniejszych. Wielu traktuje methodę jako sposób na zapewnienie sobie jakichkolwiek brań. Ta wyprawa sprawiła, że już nigdy nie spojrzę na methodę tak samo. Znajdzie się dla niej więcej miejsca w moich arsenale karpiowym.
Justyna Tochwin
TEAM MEGA BAITS