Jest wiele czynników, które wpływają na efekty naszej wędkarskiej wyprawy. Oczywiście nie samymi efektami wędkarz żyje, już sam wyjazd nad wodę jest niezwykłym i zapadającym w pamięć doświadczeniem.
Jednak chyba każdy zgodzi się z tym, że to głównie pogoda wpływa zarówno na komfort wyprawy, jak i na jej efekty. Czy jest jakaś reguła mówiąca w jakie dni jeździć, albo nie jeździć nad wodę? Czy musimy rezygnować z długo oczekiwanego wyjazdu, gdy prognoza pogody ma dla nas złe wieści? Ja wychodzę z założenia, że znając prognozę pogody, jesteśmy w stanie dobrać odpowiednią strategię łowienia, która sprawi, że nie wrócimy „o kiju”. Wiele razy wybierałam się na ryby wiedząc, że będzie padać deszcz lub grad, także wiedząc o nadchodzącym silnym wietrze lub temperaturze w cieniu mającej osiągnąć 30 stopni. Jednak doświadczenie nauczyło mnie dobierać odpowiednią strategię do określonej pogody.
Wybór stanowiska
Wyprawa nie zapowiadała się dobrze: upał naprzemiennie z oberwaniami chmury, którym miał towarzyszyć silny wiatr. O szóstej rano zameldowałam się na 6-hektarowym łowisku specjalnym. Znając topografię dna zdecydowałam się na stanowiska z dostępem do górek o głębokości 2,5-3,5 m oraz do głębszego, bo 6-7-metrowego blatu. Zwykle łowię karpie na głębokości sięgającej maksymalnie 3 metrów, jednak wiedząc, że będą mi towarzyszyć burze i silny wiatr postanowiłam szukać przepłoszonych ryb głębiej.
Zestawy
Mając do dyspozycji 3 wędki i cały dzień na nęcenie zdecydowałam się na zastosowanie zestawów typowo karpiowych. Na każdym z nich znajdowała się żyłka główna Dragon MegaBAITS Method Feeder Mono. Zestawy zdobiły 40-gramowe ciężarki zamontowane na bezpiecznym klipsie i 15-centymetrowe przypony dla przynęt mocowanych na włosie. Na włos planowałam zakładać dwie 12-milimetrowe kulki proteinowe, co miało mi umożliwić łowienie selektywne.
Nęcenie stanowiska
Nęcąc stanowisko zawsze stosuję mieszanki większych i mniejszych przynęt. Na ten wyjazd zabrałam ze sobą 3 kg zanęty Dragon MegaBAITS do Method Feeder o smaku Truskawka-Ryba, gotowaną kukurydzę oraz kulki proteinowe i pellet o różnej średnicy. Do każdego zestawu dodawałam siatkę PVA wypełnioną zanętą i pelletem. Ze względu na wielkość łowiska i dużą odległość do podwodnych górek, zdecydowałam się na wywożenie zestawów z dodatkową porcją gotowanej kukurydzy i kul zanętowych za pomocą łódki zanętowej. Dwa zestawy powędrowały na podwodne, płytsze górki, a jeden na 7 metrowy blat.
Sztuka improwizacji
Już po 30 minutach od zarzucenia zestawów nastąpił pierwszy, energiczny odjazd na zestawie umieszczonym na głębokim blacie. Nie spodziewałam się jednak brania okazu po tak krótkim czasie. Wiedząc, że ryby w tym łowisku charakteryzują się niezwykłą walecznością raczej spodziewałam się tzw. dzikusa, czyli ryby, która nie miała jeszcze kontaktu z wędką. Przez pierwsze minuty ryba nie pozwalała odkleić się od dna - gdy zmniejszałam dzielący nas dystans o metr, ryba odpowiadała tym samym. Dopiero po 5 minutach udało mi się ujrzeć mojego rywala. Był to karp ważący na oko 7 kilogramów. Oczywiście po pokazaniu się na te trzy sekundy, z powrotem przykleił się do dna. Dopiero kolejne pięć minut walki pozwoliło mi na podebranie go. Jak się później okazało, karp nie ważył siedem, a dziewięć kilogramów. Po szybkiej sesji zdjęciowej, w świetnej kondycji wrócił do wody.
Tak szybko złowiona ryba dała mi nadzieję na częste brania, a co za tym idzie udaną zasiadkę. Niestety, rzeczywistość okazała się być zupełnie inna. Temperatura rosła z godziny na godzinę, a ryby jakby celowo unikały moich zestawów. Liczne spławy w moim polu nęcenia coraz bardziej mnie dobijały. Zdecydowałam się na szybką zmianę jednego zestawu na koszyczek typu method feeder – taki zestaw już wielokrotnie ratował moje zasiadki. Szybkie dowilżenie zanęty i chwilę później zestaw ląduje w wodzie. Ledwo zdążyłam wygodnie usiąść w fotelu, gdy na świeżo zarzuconej wędce nastąpił odjazd. Sprawcą całego zamieszania był 4-kilogramowy karp. Jak się później okazało, nie był to koniec brań. Methoda jakby odczarowała moje stanowisko, następowało branie za braniem. Przez kolejne pięć godzin nawet na chwilę nie mogłam usiąść.
Deszcz, wiatr, grad i brania
Około godziny 16 pogoda zaczęła się zmieniać. Dookoła tworzyły się ciemne chmury a w oddali było już słychać grzmoty i niebo rozjaśniały błyskające pioruny. Z oddali widziałam innych wędkarzy, którzy albo pakowali sprzęt celem powrotu do domu, albo porzucali go i chowali się pod nielicznymi wiatami rozlokowanymi na łowisku. Starałam się schować sprzęt pod narzutą, jednak nieustające brania ryb bardzo mi to utrudniały. W momencie, w którym mi się to udało nastąpiło pierwsze oberwanie chmury. Razem z centralką szybko schowałam się pod wiatą, oddaloną o zaledwie 3 stanowiska od moich wędek. Ku mojemu zdziwieniu ryby nie przestawały brać. Holowałam rybę za rybą i coraz to bardziej mokłam na nieustającym i wciąż intensywnym deszczu.
Taka sytuacja miała miejsce do godziny 18. O dziwo, wraz z ustaniem deszczu brania znacznie osłabły. Wykorzystałam ten czas na pakowanie sprzętu i szykowanie się do powrotu. Oczywiście pakowanie zaczynam od toreb czy stojaka do ważenia, a kończę na podbieraku, kołysce karpiowej i wędkach. Często zdarzało mi się branie w ostatnich minutach zasiadki, tak stało się i tym razem. Sygnalizator odpowiedzialny za zestaw z methodą dał o sobie znać na 15 minut przed planowanym wyjazdem. Po zacięciu ryba, jak gdyby nigdy nic, wysuwała kolejne metry żyłki tworząc iluzję jakoby wolny bieg był dalej aktywny. Po zwiększeniu siły hamowania w kołowrotku zaczęła się ostatnia walka tej wyprawy. Mój ostatni rywal dorównywał walecznością pierwszej i do tej pory największej rybie wyprawy. W związku z ograniczonym czasem zdecydowałam się na bardziej siłowy hol. Dzięki temu szybko udało mi się ujrzeć pięknego karpia w podbieraku. Po zważeniu i odjęciu wagi worka karpiowego, waga ryby wyniosła nieco ponad 10 kilogramów. Po ekstremalnie szybkiej sesji zdjęciowej ryba wróciła do wody, a ja z uśmiechem na ustach zapakowałam pozostałości mojego sprzętu i opuściłam stanowisko.
Podsumowanie
Warunki podczas zasiadki nie rozpieszczały, jednak mimo figlarnej pogody, ryby nie opuściły mnie nawet na chwilę. Zmiana zestawu na methodę okazała się strzałem w dziesiątkę. W ciągu 14 godzin złowiłam około 30 karpi ważących od 3 do 10 kilogramów. Zarówno najwięcej, jak i największą rybę wypracowała właśnie methoda. Z wyprawy na wyprawę ten sposób łowienia coraz bardziej mnie zachwyca - na każdej z nich pokazuje ona swój olbrzymi potencjał. Methoda wielokrotnie udowodniła, że jest niezawodnym lekarstwem na ogłuszającą „ciszę” panującą w łowisku. Wielokrotnie się przekonałam, że nie jest to sposób na małe ryby, a nawet nie jest jej straszne oberwanie chmury czy porywisty wiatr. Pierwszy raz od bardzo dawna wróciłam z ryb z obolałym nadgarstkiem, to skutek ciągłego łowienia niezwykle walecznych ryb. Jestem gotowa z czystym sumieniem polecić methodę każdemu karpiarzowi ceniącemu sobie niezawodność.
Justyna Tochwin
TEAM MEGA BAITS